Rozdział 3 część 3

658 74 8
                                    

Alice siedziała już w piżamie na łóżku, kiedy ktoś zapukał do jej pokoju. Za chwilę w drzwiach pojawiła się jasna czupryna Rona.

- Można?

- Jasne, właź!

Wszedł jakoś dziwnie zmieszany, chociaż uśmiechnięty.

- Co jest?

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to dziś są twoje urodziny? Załapałem dopiero kiedy Barbara wyjechała na stół z tym tortem, pychota swoją drogą.

Uśmiechnęła się na widok jego rozanielonej miny. Już od dawna wiedziała, że chłopaki, no może ich spora większość lubi słodycze. Pod tym względem Ron nie różnił się od śmiertelników. Tylko, że dla niego wszystko było nowe i dawało mu ogromną frajdę. To właśnie powodowało, że był taki uroczy.

- No i co z tego? Nic takiego przecież się nie stało. Cioteczka zawsze pamiętała o moich urodzinach i robiła z tego wielkie halo, odkąd byłam mała.

Ronald podszedł do niej i uklęknął przy łóżku.

- Szkoda, że nie powiedziałaś, bo mam dla ciebie prezent.

- Jak to? Skąd? Czyli jednak wiedziałeś?

- Wiedziałem, że kończysz niebawem osiemnastkę, bo mówiłaś o tym w motelu, ale nie powiedziałaś dokładnie kiedy. Proszę, wszystkiego najlepszego - i podał jej ślicznie opakowane pudełeczko. Przyjęła je z drżeniem rąk, ale i z ogromną radością. Fakt, że kupił jej coś, bardzo ją wzruszył, bo nie spodziewała się, że o niej pomyśli w ten sposób. Było jej bardzo miło, że jednak pamiętał.

-Kiedy zdążyłeś to kupić? Co tam jest?

Roześmiał się.

- Nie uwierzysz, ale kupiłem to w Minneapolis. Jak tylko to zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie. No otwórz, nie ugryzie cię przecież, obiecuję.

Alice odwinęła kokardę i otworzyła pudełko. W środku był wisiorek. Przepiękny, na delikatnym, złotym łańcuszku. Miał kształt małych okularów wysadzanych na krawędziach błyszczącymi, drobnymi kamyczkami, miedzy szkiełkami znajdowało się malutkie serduszko. Był śliczny. A te kamyczki to chyba były diamenciki, ale dziewczynie nie mieściło się to w głowie. Jeśli tak, to musiał sporo kosztować? Trzymała w dłoniach otwarte pudełko i bała się go wyjąć. Ron nie wiedział co myśleć, nie podobał jej się, czy co?

- Alice? Nie podoba ci się?

- Żartujesz? Jest przepiękny, nie zasługuję...

- Ależ oczywiście, że zasługujesz! Nikomu innemu nie będzie pasować. Popatrz na te okularki, zaraz pomyślałem, że skoro masz w sobie krew shinigami, też powinnaś mieć jakieś okulary, jak każdy z nas. A że prawdziwe okulary nie są ci potrzebne, to takie też mogą być, nie? Daj założę ci, mogę?

- Oczywiście!

Ronaldowi drżały dłonie kiedy zapinał łańcuszek na jej delikatnej szyi. By mu pomóc, odsunęła włosy, podtrzymując je dłonią. Byli teraz tak blisko siebie. Czuł jej zapach, pachniała świeżym, kwiatowym mydłem i rumiankowym szamponem do włosów. Alice przypomniała sobie pocałunek w autobusie. Smak jego ust i ich namiętność. Zbyt szybko puściła włosy, które kaskadą opadły mu na twarz. Ronald zamknął oczy, a wtedy jej usta dotknęły jego ust. Nim zdążył oddać pocałunek, odsunęła się i cała w rumieńcach wyszeptała mu wprost do ucha.

- Dziękuję ci Ron, nigdy go nie zdejmę.

Zamierzał powiedzieć jej, że to nic takiego, drobiazg, ale znów pocałowała go, tym razem z taką siłą, że serce w nim podskoczyło. Teraz jednak i on oddawał jej pocałunki. Z coraz większą namiętnością i zatraceniem. Smakowała jak tort czekoladowy, który przed chwilą jeszcze jedli i tak zachłannie jej pragnął. Dziwny niepokój wkradł się w jego głowę i duszę, i serce. Wszystkie zmysły mu płonęły, ale nie mógł temu ulec, nie teraz. Nigdy też wcześniej nie czuł podobnie. Ale po raz pierwszy zrozumiał jej ojca, który tak jak on teraz, zakochał się w śmiertelniczce. Czy to nie było przeznaczenie? Chciał odsunąć się od niej, ale nie pozwoliła mu. Drżącymi dłońmi odpinała powoli guziki w jego koszuli, jeden po drugim.

ŚLADAMI SHINIGAMIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz