Rozdział 2

48 3 2
                                        

Szedł już jakiś czas. Nie wiedział dokąd zmierza ani czy znajdzie cokolwiek, ale nie mógł się poddać. Stawką było jego życie, powrót do ukochanej siostrzyczki. Za dużo miał do stracenia. Po dość długim czasie wędrówki w nieznane zauważył drzewo. Niewielkie drzewko wiśni. Rosło ono na czerwonej glebie, poza planetą Ziemią, w dodatku kwitło. Miało drobne różowe kwiatki dość intensywnie pachnące jak na wiśnię. Mógłby się w nią wpatrywać godzinami, jednak miał zbyt mało czasu. Nie mógł sobie pozwolić na ani chwili odpoczynku. Niestety, albo stety, ktoś go dostrzegł. Nie widział tej istoty, stał do niej plecami, a bał się odwrócić. Zaczął się trząść ze strachu. Powoli obrócił się wokół własnej osi. To, co zobaczył wstrząsnęło nim. Nigdy by się tego nie spodziewał. Przed nim stał człowiek, mężczyzna ubrany w zbroję spartańską. Był wyższy i zapewne silniejszy od niego na co wskazywały mocno rozbudowane mięśnie. W ręku trzymał miecz wykonany z jakiegoś dziwnego metalu. Za nim stała armia podobnie wyglądających ludzi. Nie wyglądali na szczęśliwych jego obecnością. Po ich twarzach widać było zmęczenie i wrogość do przybysza.

- Kim jesteś i jak śmiesz wkraczać na teren Spartan, najdzielniejszych wojowników Układu Słonecznego?

On ich rozumiał. naprawde rozumiał i tego bał się najbardziej. Całe życie w przekonaniu, że są jedynymi istotami w kosmosie nagle przestało mieć znaczenie. Kłamstwo, jakiego uczono dzieci od najmłodszych lat.

- Odpowiadaj na pytania!

- J-jestem G-gareth White, 20-letni mężczyzna z planety Ziemia. P-przybywam w p-pokoju...

- Ha! W pokoju! Gdyby nie wojna jaka tu panuje na pewno bym się uśmiał. Kochany, tutaj nie istnieje słowo POKÓJ. Jaki masz cel swojego przybycia? Utrudnić nam działania wojenne, przeszpiegi czy może chcesz nas zniszczyć? Chociaż nie, taki kurdupel jak ty nie dałby rady, więc, jaki masz cel?

- M-mówiłem, przybywam w pokoju, w m-misji dy-dyplomatycznej. Z-znaczy przyleciałem tu aby zbadać waszą planetę, ale meteory rozbiły mi prom...

- Więc mówisz, że przyleciałeś tym żelastwem, które znaleźliśmy na pustyni?

- N-no tak.

- Zabrać go.

- A-ale że co?

- Zakuć i do lochów z nim. Nie możemy aż tak ryzykować. Nikt nie zna jego prawdziwych intencji.

I tak wojsko zabrało Garetha. Wrzucili go do worka, a dla pewności, że nie zobaczy dokąd go prowadzą zawiązali mu oczy. Czuł, że szli dość długo, nie wiedział ile, nie widział w końcu nic, a po drodze zasnął znudzony i obolały. Obudził się czując bezwładność, by po chwili z hukiem uderzyć w kamienną posadzkę. Później usłyszał dźwięk zamykanych krat, prawdopodobnie wykonanych z tego samego metalu co zbroja i czyjeś kroki. Został sam. Podejrzewał, że jest w lochach. Zdjął opaskę, nie mylił się.
Wiedział, że się rozchoruje, nigdy nie miał dobrej odporności. Ziąb panujący w piwnicy i wilgoć przeszywały ho do szpiku kości. Trudno, musiał wytrzymać, nie było innej opcji.

Ratunku! Pomóżcie mi! Jestem na jakiejś gali, bo zmusili mnie do wzięcia udziału w konkursie filmowym, a teraz siedzę w kiblu i czekam na koniec. Nie lubię takich imprez, a pomysł założenia dresu zamiast koszuli był bardzo złym pomysłem, więc głupio wyglądam. Rozdział trochę nudny i krótki, ale mam nadzieję, że wam się spodoba.

P. Sasha

Mars: (nie)winni?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz