Capítulo 48 La memoria

75 12 3
                                    

Wspomnienie

<Ricarda>

Miałam wtedy dziewiętnaście lat, a w dowodzie znajdowała się godność Ricarda Valverde. Chociaż zdarzyło się wtedy parę nieprzyjemnych sytuacji, dość często wracam wspomnieniami do tamtego okresu.

Byłam piękną, młodą Hiszpanką, która miała wiele pomysłów na swoje dorosłe życie. Było tyle rzeczy, które mogłam zrobić zanim na dobre wkroczyłabym w to, co ludzie nazywają dorosłością.

Zerwałam z moim ukochanym Fabrizio Casárezem, który okazał się totalną świnią i pomimo swojego dojrzałego wieku – miał trzydzieści dwa lata – zachowywał się jak głupi nastolatek, pragnący powiedzieć wszystkim o naszym związku. Biadolił o nas każdemu, kogo napotkał. To był rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy, gdyby to były czasy dzisiejsze, zapewne wypisywałby jakieś durne posty na facebooku. Osaczał mnie, miałam go dość.

A szkoda, że zerwaliśmy, a w gruncie wszystkiego, rzuciłam go łagodnie mówić na zbity pysk. Miał dość dobrą firmę, która przynosiła całkiem przyzwoite zyski. Kupował mi świetne rzeczy, zapłacił za drogie zachcianki.

Nie byłam nigdy zamożna, a zawsze chciałam być. Jednak moja rodzina nie należała do takich, co może pozwolić sobie na jakieś tam luksusy. Fabrizio, jak i moi poprzedni ukochani, spełniali wszystkie moje prośby, abym tylko była zadowolona. Nic dziwnego, nie należałam do tych dziewczyn z niższych sfer. Byłam szczupła, miałam to, co kobieta powinna mieć i każdego wprawiałam o zamęt głowy.

Po rozstaniu zatrudniłam się w małej knajpce w Madrycie. To była taka knajpa, gdzie wszyscy przychodzili się schlać, opłakać swoje troski, a potem iść w swoją stronę.

Napiwki trzykrotnie przewyższały moją wypłatę z czego byłam bardzo dumna. Nie chcę kłamać. W uniformie z białej, obcisłej koszulki i krótkiej, czarnej spódniczki wyglądałam sto razy lepiej niż moje koleżanki po fachu. One nie miały figury. Większość bez wcięcia w talii, z grubymi nogami i płaską klatką piersiową. Wyróżniałam się. Klienci coraz częściej o mnie pytali.

Najczęściej pytał o mnie jednak Julio Macario. Milioner, który dorobił się kasy na sprzedaży papierosów. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat i widocznie wpadłam mu w oko. Do knajpy przyszedł tylko raz, a kiedy mnie ujrzał, przychodził zawsze, kiedy mam zmiany.

Nie przeszkadzał mi jego wiek. Podobała mi jego kasa. I długie, siwe włosy niczym u rockmana.

Nie trzeba być prorokiem, aby wiedzieć, że połączył nas romans. Julio bał się, że mnie straci, więc kupował mi wszystko, aby tylko mnie zadowolić. Podobało mi się bycie jego oczkiem w głowie.

Zwolniłam się z knajpy, kiedy dowiedziałam się, że Julio zaprosił mnie na randkę. Wtedy randka oznaczała coś takiego, jak deklaracja wspólnego życia do końca świata (albo śmierci dwójki ludzi). Wszystkie baby zmroziły mnie spojrzeniem, kiedy odebrał mnie z ostatniej zmiany w moim życiu, wręczając mi złoty naszyjnik warty tysiąc euro. Dziewuchy zzieleniały z zazdrości, a ja czułam się jak pani na włościach.

W związku było nam dobrze, ale w końcu zaczął przeszkadzać mi jego wiek i styl bycia smutnego, zbolałego dziadziusia. Jednakże nie mogę narzekać, ponieważ czasami zachowywał się, jakby na powrót był pełnym sił młodzieńcem. Podobało mi się to w nim.

Moja stopa nigdy nie postała więcej w robocie, kiedy byłam z Julio. Siedziałam sobie w bogatej rezydencji, sącząc stuletnie wino, podczas kiedy Julio robił na nas obu. Po powrocie do pracy zawsze dawałam mu soczystego buziaka z miną, która mówiła tylko jedno: Już wróciłeś, Julio, kochanie. Stęskniłam się, wiesz... Potem ciągnęłam go za czarny krawat i... Nie muszę mówić, co działo się dalej.

Nasz ślub odbył się za dwa miesiące. Julio chciał to zrobić jak najszybciej. Nie chciałam go powstrzymywać. Czekałam tylko na chwilę, aż przepisze wszystkie pieniądze na mnie. Tak też się stało. W dzień naszego ślubu połączył nasze konta bankowe i w razie wypadku (albo śmierci) cały jego dobytek zostanie przepisany na Ricardę Valverdę. Nawet nie przeszkadzało mu, że nie zmieniłam nazwiska na jego. Za bardzo mnie kochał, aby zauważyć moje wady, a niestety... Miałam ich trochę.

Moje wszystkie plany legły w gruzach, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, a szczęśliwym tatą będzie Julio. Ten cieszył się niezmiernie, cały czas głaskał mnie po brzuchu, mówił, że noszę w sobie jego skarb. Dla mnie to był tylko zlepek komórek, którego pozbędę się jak tylko będę mogła. Zaraz po tym, jak rozprawię się z Julio.

Przecież nie myśleliście, że piękna dziewiętnastolatka zostanie do końca życia ze starszym dziadkiem?

Będąc w czwartym miesiącu ciąży, planowałam, jak ziścić moje plany dotyczące przyszłości. Pierwszym krokiem była rzecz oczywista. Wyeliminowanie problemów.

Cały czas udawałam kochającą żonkę, robiłam wszystko, co Julio ode mnie chciał, cały czas udowadniałam mu, że jest dla mnie całym światem. Nawet tego dnia, kiedy zrobiłam dla nas drinki.

Krwawa Mary, taka jaką lubisz, najukochańszy – uśmiechnęłam się do niego i podałam lamkę ze śmiercionośnym napojem. Julio zaraz wypije drink z substancją, której niemal nie czuć. Nadaje trunkowi bardziej alkoholowego smaku, to wszystko. Po wypiciu jest niemal niezdolny do wykrycia przez medycynę. Zapewne dzisiaj jakoś by to wykryli, ale to było siedemnaście lat temu.

Julio pocałował mnie (po raz ostatni) i wypił Marysię. Po chwili jego ciało przeszedł dreszcz i złapał się za szyję.

Pali, prawda, kochanie? – śmiałam się nad jego ciałem, które doznaje torsji.

Spojrzał na mnie i wiedział, że to ja za tym stoję. Jego oczy zawsze były dla mnie otwartą księgą. Wszystko było w nich widać.

Julio umarł w męczarniach. W ostatnich chwilach życia nie mógł złapać tchu, a jego gardło zostało podrażnione. Mogłam mu podać wody. To by go uratowało. Ale po co? Nie było mi go żal.

Przed mediami udawałam skonaną żonę, którą ukochany mąż opuścił w ciąży. Głupie pismaki wszystko łykały. Medycyna nie wykazała, co się stało Julio. Przypisali temu upojenie alkoholowe. Znaleźli tylko resztki Krwawej Mary w jego organizmie.

Płakałam przez kamerami, mówiąc, że mój ukochany nigdy nie był alkoholikiem. Lecz przyznawałam, że nie wiem, co się stało w pracy.

Parę miesięcy później urodziłam dziecko. Dziewczynkę. Nazwałam ją na cześć ojca – Julia. Media uznały to, jako czyn pokrzywdzonej. Policja przesłuchała mnie tylko raz i złożyła szczere kondolencje.

Kupiłam mały domek parę miast dalej na fałszywe nazwisko i tam wyprowadziłam się z bachorem. Oddałam je do adopcji dzień potem. Po raz kolejny zmieniłam nazwisko, będąc Mayą Lirą Salcedo.

Tydzień później poznałam przystojnego Amalio Áriasa. Kupił nam podróż na Karaiby, gdzie niestety odszedł do Pana. Nie wiedzieć czemu i dlaczego los mnie tak skarał. Kto mógłby przypuszczać, że Amalio po przepisaniu pieniędzy ukochanej Mayi, zostanie otruty niezbadaną substancją znajdującą się w Mexicoli?

Codziennie na świecie umiera milion osób poprzez upojenie alkoholowe. Nikt nie powiązał śmierci Julio i Amalio do dzisiaj. Tak samo, jak nikt nigdy nie spostrzegł, że Ricarda, Maya, Abella, Bibiana, Maria i inne kobiety są tą samą osobą.

Pieniądze na różnych kontach rosły, a ja powoli byłam tym, kim chciałam być. Bezdzietną, bogatą kobietą, która ma świetny dom, super samochody i inne takie bajery.

Co jakiś czas zmieniałam tożsamość. Gdy w dwa tysiące jedenastym roku przyjechałam do Valle Essential, nazywałam się Maribel.

Salvame (Ocal mnie)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz