Rozdział 7

6.7K 364 21
                                    

Wszyscy się porozchodzili w swoje strony. Jedynie ja zostałam w jaskini z Łucją wiedząc, że i tak nic lepszego do roboty nie znajdę. Chłopcy prawdopodobnie poszli obmyślać jakieś plany strategiczne, w końcu to oni tu dowodzili. Zuzanna zaś zainteresowała się stanem tutejszych łuczników. Za to ja z Łucją siedziałyśmy na marmurowej posadzce w milczeniu. Dziewczyna zdecydowanie nad czymś żałośnie rozważała.
- Oni w niego zwątpili - oznajmiła po chwili ciszy. Domyśliłam się, o kim mówi. - Czuję to - ja w zasadzie nie mogłam ani jej niczego powiedzieć ani pocieszyć, skoro sama nawet go nie poznałam. Jeszcze dzień wcześniej nie wierzyłam w gadające zwierzęta. Nie byłam w stanie pojąć tego, jak potężny i wspaniały lew był według niej. Wiedziałam jednak, że Łucja nie zmyśla i mogła go rzeczywiście widzieć wtedy w lesie.
- Opowiedz mi więcej o Aslanie - poprosiłam ją, a ona od razu ciepło się do mnie uśmiechnęła.
- Aslana nie da się opisać słowami. Jest najpotężniejszy i największy ze wszystkich lwów. On sprawia, że czujesz się bezpiecznie i błogo. Wtulając głowę w jego tułów, zatapiając palce w jego grzywę nie obchodzi Cię nic oprócz niego. Wtedy przestajesz odczuwać ból, strach i wszelkie inne emocje. Jego potęga i siła jest odczuwalna z daleka i dobrze o tym wiesz, ale mimo to on jest jak przyjaciel. Jak silny by nie był wiesz, że możesz mu zaufać, bo ciebie nie skrzywdzi. On jest prawdziwym władcą Narnii. Czuwa nad nią przez cały czas i jestem pewna, że wciąż to robi.
- Więc dlaczego nie podejmuje żadnego działania? Przecież wie, że jego kraj jest zniewolony - spytałam czując jak przytłacza mnie to samo zwątpienie i zmartwienie, co resztę jej rodzeństwa. Łucja zmarszczyła czoło. Nie wiedziała, jak to wytłumaczyć.
- Musi mieć w tym jakiś cel. Jestem tego pewna. Nie możemy przestać w niego wierzyć. To tak, jak w naszym świecie. Czym byłby Bóg, gdyby ludzie przestali w niego wierzyć? - porównanie Aslana z Bogiem sprawiło, że lew wydawał się być jeszcze bardziej oddalony niż wcześniej. A mimo to czułam, że wierzę w jego istnienie. Czułam, że on gdzieś tam jest i rzeczywiście czuwa. To zabawne, że łatwiej jest mi uwierzyć w gadającego króla lwa niż w Boga. Ale jak w takiej sytuacji mam nie posłuchać swojego serca?
- Myślę, że masz rację. Tutaj rzeczy nie dzieją się ot tak, prawda? - spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się szeroko.

- Dokładnie tak. Widzę, że zaczynasz się oswajać.
- To jedyne wyjście. Chyba po coś tu jestem - odwzajemniłam uśmiech. Chwilę jeszcze porozmawiałyśmy na już nieco lżejsze tematy, dopóki do jaskini nie przyszedł z powrotem Edmund. Przypomniałam sobie, że obiecał nauczyć mnie posługiwania się bronią i jak widać, miał zamiar słowa dotrzymać. Łucja na początku była trochę zdezorientowana i spytała:
- Zamierzasz walczyć?
- Do niczego innego się raczej nie nadam - rozłożyłam ręce ze śmiechem. Dziewczynka skinęła głową i po chwili została sama, wpatrując się w wyrytą na ścianie postać lwa.
- Gdzie mnie prowadzisz? I załatwiłeś mi już miecz? - wypytywałam go, kiedy weszliśmy w kolejny tunel, tym razem oświetlony. Znaleźliśmy się w miejscu, które przypominało salę do walki lub treningów, ale nie wydawało mi się, by którykolwiek z Narnijczyków bardzo jej potrzebował. Edmund wyciągnął z pochwy miecz, był drobniejszy od jego własnego, ale idealnie dopasowany do mnie. I jak się okazało, był również zdecydowanie cięższy niż mi się zdawało.
- Trzymaj to porządnie. To jest prawdziwe orędzie, a nie zabawka - zaśmiał się Edmund widząc, jak miecz wyślizguje mi się z rąk przez swój ciężar. Spojrzałam na niego spod byka i ścisnęłam go mocniej.
- No dalej. Przekaż mi swoją wiedzę, jaśnie panie - mruknęłam, lecz on to zignorował.
- Przede wszystkim postawa - brunet wytłumaczył mi jak mam rozstawić nogi i tym podobne. - Okej, z tym nie ma problemu. Ale teraz unieś miecz w górę i wykonaj nim jakiś ruch - wykonałam polecenie, ale wyglądało to tak żałośnie, że aż się zaczerwieniłam. Nawet on wydawał się być zażenowany. - Um, wyobraź sobie, że przecinasz mieczem powietrze. Mocno i szybko - skinęłam głową i po chwili przygotowań w duchu wykonałam polecenie, tym razem bardziej precyzyjnie. - Dobrze. Teraz pomyśl, że jesteś na wojnie i od tego jak będziesz machać tym mieczem zależy twoje życie. Musisz przede wszystkim złapać ducha walki - wiedziałam, że najważniejsze jest w tym skupienie. Z tym nie miałam żadnych problemów i za chwilę wszystko dokoła przestało mieć znaczenie, a ja znajdowałam się w swoim własnym stanie umysłu. Tak działała wyobraźnia. Na początku miałam zamknięte oczy, by się nie rozproszyć, ale kiedy weszłam w wprawę i zaczęłam zaciekle ciąć w powietrzu nawet nie zorientowałam się, kiedy je otworzyłam by móc skontrolować swoje ruchy. Edmund odsunął się nieco dalej i wyglądał na zadowolonego.
- Okej, możesz przestać. Było naprawdę nieźle. Szybko się uczysz - pochwalił mnie.
- To tylko wymachiwanie w około mieczem - wzruszyłam ramionami bez entuzjazmu.
- Ale to podstawa. Poza tym staram się być motywatorem, więc cicho - wywróciłam na niego oczami z lekkim uśmiechem.
- Co teraz, mistrzu? - zaakcentowałam specjalnie ostatnie słowo, on jedynie obdarzył mnie krótkim spojrzeniem.
- Spróbujesz odbić mój atak - momentalnie spoważniałam.
- Żartujesz, prawda? Nie dam rady!
- W spowolnionym tempie, przecież nie chodzi mi o to, by cię zabić. Musisz po prostu nauczyć się bezpośrednio walczyć - wyjaśnił ze spokojem. Wciąż nie byłam przekonana co do tego pomysłu. Edmund najwidoczniej nie zamierzał być cierpliwym nauczycielem i postanowił od razu się w jakiś sposób wyładować. Szkoda tylko, że ja miałam być ofiarą.
- Wiem, co ci chodzi po głowie, ale najpierw spróbujemy tylko odbijać swoje klingi przemieszczając się.
- Od kiedy czytasz mi w myślach? - odpyskowałam starając się ukryć tym mój strach. Bo ej, nie chciałam się przed nim upokorzyć, a jeszcze przy tym zrobić sobie krzywdę. To byłoby już poniżej pasa.
- Przyjmij pozycję - wydał polecenie, a ja skupiając się już tylko na nim i na jego ruchach, wykonałam je. Nie utrzymuj z nim kontaktu wzrokowego, obserwuj jego ruchy, powtarzałam sobie. Wciąż byłam pewna, że będzie chciał mnie zaatakować, ale po chwili Edmund uniósł w górę miecz zbliżając go do mojego. Uderzyłam swoją rękojeścią w niego, chyba ciut za mocno, bo tego się nie spodziewał i przesunęłam się lekko w bok. Po raz kolejny powtórzyliśmy to, wciąż w wystarczająco wolnym tempie bym mogła zareagować. Niestety z moim refleksem to różnie bywało i on to chyba rozumiał. Wymagało to dużego ćwiczenia, a obawiałam się, że Narnijczycy nie będą chcieli przez wieczność się ukrywać, więc starałam się już od samego początku dawać z siebie jak najwięcej, aby jak najwięcej się nauczyć. Nie byłam w stanie nawet powiedzieć jak, długo Edmund tak się ze mną bawił, lecz pod koniec narzucił nieco energiczniejsze tempo, a mój puls gwałtownie przyspieszył. Trening nie był wykańczający, ale serce waliło mi w piersi równo.
- Jutro nie myśl, że znów będziemy w ten sposób marnować czas. Jutro będziesz musiała poważnie postarać się, byś nie odniosła żadnych szkód - powiedział z diabelskim uśmiechem trzymając w ręce kubek. Uderzyłam go w ramię, przez co o mało nie wylał wody na siebie.
- To nie jest śmieszne - fuknęłam.
- Nie jest, w końcu od tego może zależeć twoje życie - miał rację. Jeżeli zamierzałam im pomóc w odzyskaniu ojczyzny musiałam być w naprawdę dobrej formie. W sumie to niesamowicie miło z jego strony, że chciał mnie czegoś nauczyć. Kto inny chciałby się zajmować taką ciamajdą, skoro mają na głowie ważniejsze sprawy.
- Dzięki - rzuciłam krótko, kiedy nasze drogi się już rozchodziły. - Za dzisiaj - utrzymałam przez chwilę z nim kontakt wzrokowy, który on przerwał.
- Podziękujesz, kiedy pojawią się efekty.

 Make Sure Of That, Jenn |  Edmund Pevensie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz