Rozdział 14

5.7K 323 35
                                    

Na śniadaniu tego dnia wszyscy wesoło gawędziliśmy ze sobą przy stole, wspominaliśmy to, co warto i dodawaliśmy Kaspianowi otuchy zapewniając go, że sobie poradzi i będzie świetnym władcą. Zdążyłam też zauważyć, że nie tylko to go gryzie, ponieważ co chwilę z bólem spoglądał na Zuzannę, która już niedługo miała odejść. No właśnie, wszyscy mimo pozorów odczuwaliśmy ten ból związany ze świadomością, że to nasze ostatnie chwile w Narnii. Nawet w myślach nie chciało mi to przejść przez gardło. Wracać...tam? Do tej szarej dziury, znienawidzonego miejsca, w którym ludzie nie wiedzą, co oznacza być szczęśliwym? To w Narnii dopiero odkrywało się znaczenie prawdziwego szczęścia, a jeśli ktoś już jego posmakował, oczywistym było, że nie chciał krainy opuszczać. Przez cały ten czas rozmawiałam z Łucją, byłam wręcz zdziwiona, że tematy nam się nie kończyły. Czasem odrywałam od niej wzrok, by uśmiechnąć się pokrzepiająco do jej brata, ale trochę średnio to wychodziło, ponieważ prawdopodobnie czułam się gorzej niż on. Oni już przez to raz przeszli, ja nie. Mimo to wiedziałam, że cała nasza piątka mocno ubolewa. Następnie gdy udaliśmy się do naszych własnych komnat, zaczęto szykować dla nas kąpiele, pielęgnację oraz ciuchy, a od tego wszystkiego mieliśmy służki. To było okropnie dziwne uczucie, gdy tak zwykli i prości ludzie jak ja usługiwali mi, jakbym była niewiadomo kim. Nie wiem czy byłabym w stanie do takiego traktowania kiedykolwiek przywyknąć. To nie moja bajka. Oczywiście z uciechą korzystałam z tych wszystkich luksusów i nie starałam się ograniczać, ponieważ wiedziałam, co mnie czeka w domu. Sukienka, którą dla mnie przygotowano była zupełnie nie w moim stylu, nie wiedziałam nawet jak w niej chodzić, żeby się nie wywrócić. Jednak była piękna. Ciekawe co by powiedziała moja rodzinka, gdyby mnie w niej zobaczyła. Do tego jeszcze fryzura polegająca na upięciu wysoko z tyłu moich pokręconych włosów, z kilkoma kosmykami puszczonymi na twarzy. Gdy zobaczyłam siebie w lustrze, oniemiałam. A jeszcze lepiej zareagowałam, jak zobaczyłam Zuzannę i Łucję. Wszyscy wyglądaliśmy tak wyjątkowo, jak prawdziwie zasłużone w Narnii szychy. To był prawdopodobnie jedyny taki moment w moim życiu, więc musiałam się nacieszyć. Gdy wyszliśmy z zamku, konie już na nas czekały. To znaczy, konie i chłopcy. Podeszłam do białego konia w szare plamki, na którego już od razu wiedziałam, że nie wejdę sama. Byłam zbyt niska. Ale niestety, ja to ja i musiałam spróbować. I tak miałam szczęście, że nie skończyło się to katastrofą, ale wyglądało to naprawdę żałośnie. W końcu ktoś się zlitował i podszedł do mnie i do mojego konia. Starałam się uniknąć wzroku tej osoby, ale nie mogłam ponieważ to był cholerny Edmund. Stanął sobie cwaniaczek obok i oparł się o konia z głupim uśmieszkiem na twarzy. Eh, dlaczego za każdym razem musiałam dawać mu tą satysfakcję z gnębienia mnie?
– Księżniczka nie potrafi dosiąść swojego rumaka. Może jej pomóc? – spojrzałam na niego spod byka i nawet nie zdążyłam zareagować, gdy zostałam podsadzona do góry niczym piórko. Usiadłam dostojnie, jak na księżniczkę przystało i popatrzyłam na niego z góry.
– W końcu jestem wyższa – uśmiechnęłam się zwycięsko.
– Ładnie wyglądasz – serce mocniej mi zabiło.
– Nie podlizuj mi się – odparłam starając się zachować honor. Edmund zaśmiał się krótko i odszedł w stronę swojego konia. Całe szczęście, że nie zdążył zauważyć ogromnych wypieków jakie pojawiły się przez ten komplement na mojej twarzy. Jechaliśmy w korowodzie, który z czasem coraz bardziej się powiększał. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Pomimo swojego żalu nie potrafiłam przestać się uśmiechać, gdy patrzyłam na tych ludzi. Postarali się, żeby wszystko wyglądało tak pięknie i wyjątkowo, wystrój dworu wręcz mienił się kolorami. Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy wyglądało jak coś w rodzaju naturalnego ołtarzu, było przygotowane dla nas. Aslan już tam stał obdarzając nas łagodnym spojrzeniem. I znów to uczucie błogości. Zsiedliśmy z koni i stanęliśmy w piątkę dokoła lwa, na przeciw zebranej ludności. Po wygłoszeniu krótkiej mowy, jaką nowy król musiał sobie przygotować, głos zabrał Aslan. Mówił o męstwie i wytrwałości, jakimi wykazało się wielu z nas oraz wspomniał o pewnym miejscu zwanym Krainą Dawnych Przodków, w której obiecał chętnym Telmarom lepsze życie. Nikt dokładnie nie wiedział, o czym mówił, ale po bardzo znaczących spojrzeniach rodzeństwa wywnioskowałam, że musi to być Londyn. Matko, a co jak ich kiedyś spotkam na ulicy? Dwójka ludzi jako pierwsza wystąpiła niepewnie, była to jednak oznaka odwagi i zaufania. Właśnie o to chodziło, by zaufać Aslanowi, nie mając żadnego pojęcia o tym, co rzeczywiście znajdzie się po drugiej stronie. Nie będzie to Narnia, ale no, zawsze mogłaby to być Syberia albo Arktyka. Drzewo stojące za nami rozstąpiło się na środku tworząc niewidzialne dla nas przejście do innego świata. Ludzie zniknęli w nim i w pewien sposób przypomniało mi to o nas. Na nas również przyjdzie niedługo pora. Jakie to było okropne uczucie! Kiedy wiesz, co cię zaraz spotka i tylko wyczekujesz na to, czując presję i stres. Ktoś w tłumie zaczął się burzyć.
– Skąd mam wiedzieć, że nie idę na pewną śmierć? – ludzie zaczęli szeptać. Fala zwątpienia przeszła po tłumie. Wtedy Piotr wystąpił na przód.
– My pójdziemy – oznajmił dumnie, choć wiedziałam jaką trudność mu to sprawiło.
– Nasz czas minął – dodał i niestety miał rację. Musieliśmy się z tym pogodzić. Król podszedł do Kaspiana i wręczył mu swój miecz. – Nie jesteśmy tu już potrzebni – a więc tak to działa? Trafiamy do Narnii tylko wtedy, kiedy jesteśmy potrzebni?
– Biorę go tylko na przechowanie – oznajmił stanowczym tonem brunet. Zdawał się nie przyjmować do wiadomości, że odchodzimy.
– Niestety to chyba koniec – oznajmiła spokojnie Zuzanna. Wszystkie oczy zwróciły się ku niej. – Już tu nie wrócimy – moje serce dosłownie zatrzymało się w tamtej chwili, lada chwila, a rozsypałoby się na kawałeczki. Ale nie tylko moje. Kaspian patrzył na Zuzannę z niedowierzaniem i smutkiem. Mówiłam, on ją kocha.
– Nie wrócimy? – zapytała łamiącym się głosem Łucja.
– Wasza trójka tak – odpowiedział Aslan.
– Ale czemu? – dopytywała. – Oni zrobili coś złego?
– Wręcz przeciwnie, najmilsza. Ale wszystko ma swój czas. Twój brat i siostra nauczyli się już w Narnii wszystkiego. Pora rozpocząć dorosłe życie – nie. Tak bardzo im współczuję. Jeśli bycie dorosłym oznacza koniec Narnii to ja od teraz nienawidzę dorastania i faktu, że mnie kiedyś też to spotka. Wizja braku możliwości powrotu do tego miejsca zdawała się mnie teraz najbardziej przerażać. Myśląc o tym chciało mi się płakać.
– Nie martw się – powiedział do niej blondyn. – Inaczej to sobie wyobrażałem, ale nie szkodzi. Kiedyś przyznasz mi rację – mówiąc to wydawał się być dziwnie szczęśliwy. Pomimo, iż opuszcza ten kraj na zawsze. Nie rozumiałam tego kompletnie, ale być może właśnie w tym tkwił problem. Bo jeszcze nie byłam wystarczająco dojrzała.
– Chodźmy – wszyscy chcieliśmy się jeszcze ostatecznie pożegnać z najbliższymi nam tu istotami. Ukłoniłam się lekko stworzeniom, ale kiedy stanęłam przed Kaspianem, oboje mieliśmy tak żałosny wyraz twarzy, że zamknęłam nas w uścisku. Czekaliśmy przed portalem na Zuzannę, która się z nim żegnała. Już miała odchodzić, lecz wróciła całując z czułością chłopaka w usta.
– Na pewno to zrozumiem, jak będę starsza – powiedziała do nas Łucja.
– Ja jestem starszy i nie chcę tego zrozumieć – zażartował Edmund, a ja parsknęłam choć w oczach wezbrały mi się łzy. Chłopak chyba je zauważył, ponieważ nie odrywał ode mnie przez chwilę swojego nieco już łagodniejszego wzroku.
– Jenna, czyń honory – zwrócił się do mnie Piotrek wskazując ręką na portal. Przerażenie, które zagościło na mojej twarzy mogłoby wprowadzić ich w zakłopotanie, więc szybko się obróciłam i zrobiłam małe kroczki w stronę drzewa. Zatrzymałam się, serce łomotało mi w piersi. Odwróciłam głowę, by ostatni raz spojrzeć na krajobraz Narnii i musiałam wyglądać na bardzo zrozpaczoną, ponieważ stojący za mną Edmund posłał mi równie smutny uśmiech. Z bólem zwróciłam się z powrotem w stronę portalu, ale zanim przez niego przeszłam, poczułam, jak ciepła dłoń bruneta łapie za moją. Odwzajemniłam uścisk i już za chwilę, nie wiedząc nawet kiedy i jak, znalazłam się na dworcu kolejowym. Siedziałam na ławce osłupiała obok dwóch dziewczyn, czekając na pociąg do szkoły. Szok, którego doznałam zniknął prawie od razu. Znów wszystko było takie samo. Z wyjątkiem tego, że dalej czułam dotyk dłoni Edmunda. Nie wytrzymałam i uroniłam kilka słonych łez. Wycierałam twarz rękawem, podczas gdy ludzie patrzyli na mnie, jak na wariatkę. Ale wcale mnie to nie obchodziło, jak zawsze.
Gdy tłum uczniów wchodził do pociągu, szukałam naiwnie wzrokiem tych czterech osób, lecz niestety zanim zdążyłam porządnie się rozejrzeć zostałam siłą wepchnięta do ekspresu, ledwo stojąc na nogach z roztrzęsienia. Czułam, że straciłam swoją szansę. Ale właściwie, czego się spodziewałam? Wróciliśmy do rzeczywistości, a w rzeczywistości się nie znamy.


A więc moi kochani oto nadchodzi koniec pierwszej części przygód Jenny i Edmunda! Tak, dobrze myślicie. Będzie druga część (no raczej tak bym tego nie skończyła) i pojawi się ona pewnie za niedługo (jeśli mi się będzie chciało). Dziękuję wszystkim za to, że wytrwali od początku do końca i mam nadzieję, że będziecie czekać na drugą część. Cieszę się, że to opowiadanie ma coraz więcej czytelników i dziękuję za wszystkie gwiazdki, miłe komentarze i w ogóle wszystko. Więc do zobaczenia w kolejnej części! 💖💖💖💖💖💖💖💖💖💖💖💖💖

 Make Sure Of That, Jenn |  Edmund Pevensie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz