Pierwsza lekcja. Historia. Przerabiamy aktualnie starożytny Rzym. Kompletna nuda. Nasza historyczka uważa, że wiedza o przeszłości jest nam niezbędna, że jej lekcje to priorytet, nie ważne inne przedmioty. Nie lubię jej. Arogancja, przesadna pewność siebie, wywyższanie się. Stanowi odrobinę przerysowany obraz społeczeństwa. Nie liczą się inni, ona jest najistotniejsza.
Siedzę sama nieopodal okien wychodzących na park. Widzę jak z każdym dniem jest tam coraz zieleniej. Następnie wpatruję się w drewniany blat. Każdy z wulgarnych napisów i obrazków jakby był o mnie. Szydzą ze mnie. Obrażają. Ranią. Wyzywają. Chcę stąd iść.
Zerkam na biały zegar wiszący na niebieskiej ścianie. Jeszcze czternaście minut z nauczycielką w jednej sali. Zakrywam bandaże skrawkami koszuli. I tak nikt nie zwróci na nie uwagi, ale nie chcę kusić losu. Opieram głowę na pięści. Zamykam oczy. Jednak to wcale nie pomaga. Nie umiem się wyciszyć. Pod powiekami cały czas widzę obelgi, szyderstwa. Rozwieram je.
Otwieram zeszyt na 'osobistych' stronach. Piszę, co czuję. To pomaga. Wyżywam się na papierze zamiast na nadgarstkach. Od trzech dni nie cięłam rąk. Wolę jednak nazywać to rysowaniem. To jak terapia. Własna, tylko moja. Nie mogą mi tego zabrać.