' Chyba mi pomógł '

914 47 4
                                    

Jest jedna rzecz, której w życiu po prostu nienawidzę. Jest tym dźwięk budzika, który sprawia, że wszystko we mnie wrze. Wybiła ósma rano, leniwie zaczęłam prawą ręką szukać gdzieś pod poduszkami telefonu aby wyłączyć alarm. Tak, jest sobota. I do tego idę do szkoły. 

Wstałam więc bardzo niechętnie, idąc najpierw do łazienki w celu wykonania podstawowych porannych czynności. Ubrana, umyta oraz wymalowana, zrobiłam sobie tylko kawy i odpaliłam papierosa. Owszem, dzień bez porannej kawy z papierosem, to nie dla mnie dzień. 

Na miejscu, w szkole zaocznej, w której się dokształcam, spotkałam się z koleżanką z ławki, Alicją. Zaczęłyśmy opowiadać sobie o wydarzeniach z tego tygodnia. Chciałam opowiedzieć jej o tajemniczym mężczyźnie, ale uznałam, że nie ma co się denerwować na darmo. W końcu te dwa spotkania były zwykłym przypadkiem. Świat jest wielki, małe prawdopodobieństwo, iż znowu go spotkam. 

- Dzisiaj jest sobota, co powiesz na mały wypad do Arcy? - spytała się Ala, na co ja zaczęłam się śmiać.  Ma niepohamowaną ilość energii w sobie połączonej z bardzo dobrym sercem. Pomogłaby nawet wrogowi, jakby było trzeba. Aczkolwiek niekoniecznie twierdzę, że przyjemny z niej wróg. Wręcz przeciwnie.

- Jasne, czemu nie? - odpowiedziałam, bez chwili namysłu.


Wieczorem byłam w trakcie ciężkiego wyboru między czarną mini, a krótkimi spodenkami i czarnym topem. Bardziej skłonna byłam ku drugiej opcji, dopóki do pokoju nie weszła mama i nie zaczęła kazania na temat zgrabnej figury, podkreślania walorów oraz kobiecości, którą raz na jakiś czas trzeba zaprezentować z hukiem. No i oczywiście padło na sukienkę, ale bądź co bądź i tak założyłam czarne trampki. Bez większych szaleństw.

W samym klubie byłyśmy przed dziesiątą. Było dużo ludzi, a za konsolą grał dzisiaj DJ Hazel. Tak więc zapowiadała się interesująca impreza. Zapłaciłyśmy dychę za wstęp, dostałyśmy pieczątkę i weszłyśmy wraz z towarzyszącym nam dobrym humorem na zabawę. 

Popędziłyśmy do baru, zamawiając sobie lane piwo, a następnie tańczyłyśmy na parkiecie wśród innych ludzi. Czułyśmy na sobie spojrzenia obcych mężczyzn, którzy lustrowali nas od góry do dołu, oceniając nas wizualnie. Podchodzili, zagadywali, zapraszali do tańca i proponowali drinki. Nic szczególnego, norma na każdym wyjściu. 

- Idę zapalić. - szepnęłam na ucho Ali, która tańczyła z przystojnym blondynem, chyba Arturem, o ile dobrze pamiętałam. 

W palarni znalazłam sobie miejsce w kącie, gdzie w jednej ręce miałam papierosa, a w drugiej piwo. Lustrowałam ludzi, którzy byli kompletnie narąbani. Nie zauważyłam dziewczyny, która potknęła się o własne nogi i wleciała prosto na mnie. Nie dość, że oparzyła się papierosem, to zrzuciła moje piwo i własnego drinka, co skutkowało dużą ilością kawałków szkła na ziemi i poranionymi nogami. Odepchnęłam ją od siebie i przyłożyłam palec do czoła, jasno sugerując, że jest stuknięta.

No i się zaczęło.

Dziewczyna rzuciła się na mnie, krzycząc, że to moja wina. Oczywiście, to ja na nią wpadłam. Jak to się mówi, najebana ale dama. Tą bójkę łatwo można sobie wyobrazić. Targanie za włosy, kopanie i tym podobne. Interwencja ochrony i wyrzucenie z klubu. Głupia pinda. Takie osoby jak ona, powinny mieć zakaz wychodzenia gdziekolwiek. 

Pod klubem zapaliłam oczywiście kolejnego papierosa i zaczęłam kląć pod nosem. Poszłam spacerem w stronę centralnej części rynku, by usiąść sobie na ławeczce. Miałam poczochrane włosy, skaleczone nogi i rozmazane od tuszu oczy, wyglądałam praktycznie jakby dopiero co została zgwałcona, albo jak prostytutka po świeżo ukończonej pracy. 

Jednak to nie koniec mojego pechowego dnia. Dlaczego? Bo pijana grupa chłopaków spostrzegła mnie, samotną owieczkę i postanowiła mnie pozaczepiać. 

- No witaj cukiereczku, a gdzie twój chłopak?

- Taka lalunia jak ty nie powinna się sama błąkać. 

- Ruchasz się czy trzeba z tobą chodzić? 

Banda bezmózgich goryli. Jednak co mogłam zrobić? Oczywiście prosić tylko o pozostawienie mnie w spokoju, mówiłam że zaraz odbierze mnie chłopak, że czekam za nim. Bez skutku, ponieważ pozwalali sobie na coraz więcej. Ciągnęli mnie za sukienkę, dotykali tam gdzie nie powinni. Zaczęłam krzyczeć i wołać pomocy, ale nie było na kogo liczyć. Mój strach sprawiał, iż oni tylko coraz bardziej się podkręcali. Płakałam, błagałam, broniłam się. W mojej głowie pojawiały się najgorsze scenariusze tego zdarzenia, które powoli się spełniały. 

Jeden padł, po chwili drugi. Reszta uciekła. 

Nie rozumiałam co się dzieje, aż w końcu go dostrzegłam. Oczy ciemne niczym węgiel, czarne włosy. Te same rysy twarzy. Ten sam mężczyzna i z pracy i bilardu. Automatycznie zaczęłam się cała trząść. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, lustrował od góry do dołu. Znowu poczułam ten  paniczny strach, nawet większy niżeli przy tych bandytach. Nie rozumiałam tego, bo w końcu chyba mi pomógł.

- Spokojnie Weroniko, jesteś już bezpieczna - powiedział to bardzo cicho, a ja głośno tylko westchnęłam. Ukucnął przy mnie i chciał sprawdzić w jakim jestem stanie, ale ja tylko panicznie się odsunęłam. 

- Nie dotykaj mnie - warknęłam. Nie posłuchał, pomógł mi wstać. Ciężko było mi ustać na nogach, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Patrzyłam na niego z przerażeniem, jakbym stała twarzą w twarz z samym diabłem. 

- Odprowadzę cię do domu, będziesz bezpieczna. - obiecał. Zacisnęłam tylko usta, nic nie powiedziałam. Chciałam uciekać, jak najszybciej. 

- Kim jesteś? - nic nie powiedział. Uśmiechnął się. Ale nawet nie wiem jak i kiedy, po prostu straciłam przytomność.

Zemdlałam. 

Love you, LucyferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz