1.

179 6 4
                                    

Nie dość, że dowiedziałam się, że moi rodzice się rozwodzą, to do tego moja jedyna podpora, Kevin, był dla mnie moim aniołem stróżem, nie wytrzymał presji związanej z rozwodem i ciągłych kłótni panujących w domu, popełnił samobójstwo. Bleee. Ale to dramatycznie brzmi... no, w sumie, tak wtedy wyglądało moje życie. Sekcja zwłok mówi, że przedawkował narkotyki. Ale ja w to nie wierzę. Kevin by mnie nie zostawił. Po za tym, zawsze dawał mi dobry przykład, we wszystkim starałam się go naśladować. Nawet nauczyłam się tego jego (cholernego) brytyjskiego akcentu, chociaż wcale tego nie chciałam. Kevin urodził się jeszcze wtedy, gdy rodzice mieszkali w Wielkiej Brytanii. (Gdy dowiedzieli się, że będą mieć drugie dziecko, przeprowadzili się do Stanów Zjednoczonych, do Little Rock). Po prostu za dużo z nim spędzałam czasu Był naprawdę dobrym bratem. Czasem mam uczucie, jakby cały czas przy mnie był, jakby chciał mnie przytulić do siebie i powiedzieć 'nie bój się'. Ja po prostu nie wierzę, że brał prochy. Podejrzewam, że ktoś zmusił sekcję zwłok, żeby to powiedział, albo ten ktoś zmusił Keva do wzięcia prochów. Albo mu je dosypano. Obawiam się, że Kevin nie był ze mną do końca szczery. Tydzień przed jego śmiercią był niespokojny i czujny. Prawie z nikim nie rozmawiał, a jak już, to tylko ze mną. Odniosłam uczucie, że obawiał się nie tylko o siebie, ale też i o mnie.

Mam jeszcze jedną, mroczną tajemnicę. Od śmierci Kevina mogę widzieć przyszłość... to znaczy czasem mój mózg pokazuje mi wizje... krótkie, ważne, i mroczne. Nigdy nie pokazują czegoś pozytywnego. Myślę, że to ma coś z nim wspólnego. Ale zupełnie nie mogę się połapać, jak je wywołać, jak je powstrzymać. A może w ogóle nie mam na to wpływu...? Jeszcze do tego wrócę.

Ogólnie, nazywam się Victoria Sanders, mam 14 lat, i to jest opowieść o mnie.

Po rozwodzie mieszkałam u mamy. Zaczęłam się buntować; paliłam, imprezowałam, zaniedbywałam się w nauce... mama wysłała mnie wtedy do taty, który zapisał mnie do szkoły z internatem.

W internacie poznałam moich najlepszych przyjaciół: Rachelle, Shane'a, Patricka, Chloe i Camille. Prawie wszyscy z nas mają trudną przeszłość...

Rachelle miała chyba najtrudniej. Porzucona w wieku 6 lat; rodzice już jej nie chcieli. Ktoś ją znalazł całą mokrą, trzęszącą się z zimna pod drzewem w czasie ulewy. Mieszkała do 12 roku życia w sierocińcu, adoptowała ją pewna zamożna rodzina, która ją biła. Wróciła do domu dziecka. Rae już wtedy zaczęła palić i buntować się. Pewna rodzina adoptowała ją, a po pół roku wysłała tutaj. Skomplikowane.

Shane i Patrick byli bliźniakami. Urodzeni w rodzinie alkoholików, zmuszani do wyręczania rodziców. Gdy mieli 13 lat, jeden sąsiad widział, jak matka podnosi rękę na Shane'a. Zgłosił to na policję, a później Shane i Patrick byli przygarnięci przez pana Peaster, który pracował w tej szkole jako nauczyciel angielskiego.

Chloe urodziła się w więzieniu. Po narodzinach przygarnął ją jej wuj, który wyjeżdżał często w delegacje, więc żeby Chloe nie zostawała na tygodnie sama w domu, zapisał ją tutaj.

Wszyscy jesteśmy dla siebie jak rodzina. Jesteśmy dla siebie jak bracia i siostry. Szczerzy i uczciwi. Połączyła nas trudna przeszłość. Nic nas nie rozłączy.

Przynajmniej wtedy tak mi się wydawało. Zmiana tematu.

Jutro kończę 15 lat. Pani Grandé z tej okazji pozwoliła mi, Shane'owi, Patrickowi, Camille, i Rae iść do pobliskiego kina. To dziwne, bo pani Grandé nie darzyła mnie sympatią, z wzajemnością. Nie wiem czemu... to znaczy oprócz tego, że była wredna i czepiała się wszystkiego była nawet okay...

Tata wysłał mi trochę hajsu dzień wcześniej, żebym sobie coś kupiła. Ciekawe gdzie i co, może popcorn? Wymarzony prezent.

Po śniadaniu ja, Rachelle, i nasza nowa współlokatorka, Camille, poszłyśmy do naszego pokoju. My, Shane i Patrick zamierzaliśmy lansować się tym, że wychodzimy poza mury internatu więcej niż 3 razy w semestrze. Ale i tak nasz kolega Jake zna 'tajne' przejścia, od których można wejść prosto z tunelu do małego kiosku na przedmieściach. Tylko on i nasza piątka zna to miejsce. Rzadko tam chodzimy, bo ostatnio ktoś zauważył, że nas długo nie ma, i jesteśmy komtrolowani dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ledwo udaje nam się zapalić papierosa w schowku na miotły.

Weszliśmy do kina. Oczywiście zdążyliśmy się już kilka razy pokłócić o film: Rae chciała komedię, chłopaki akcję, ja fantasty.

- Komedie są dla idiotów!

- Fantasty oglądają tylko dziewięcioletni fani Harry'ego Pottera!

- Taak? Ale za to akcję oglądają zagubieni kretyni marzący o lepszym życiu!

- CISZA! - Camille po raz pierwszy od dłuższego czasu się odezwała. Idziemy na Sci-Fi.

Szczerze, bałam się sprzeciwić. Inni chyba też, bo siedzieli cicho i patrzyli, jak Cam kupuje biliety. Była nowa, prawie jej nie znaliśmy.

I myślę, że Cam dobrze zadecydowała. Film był zaje...super.

Zerknęłam na zegarek. Było po piątej.

- Mhm... obawiam się, że musimy już wracać.

Wszyscy się zgodzili, i ledwie zdążyliśmy na ostatni dzisiejszy autobus.

Nie rozumiem, dlaczego autobusy są takie punktualne. Albo dlaczego jest ich tak mało? Ha, ha, taak, wiem, że jestem kretynem, myśląc o takich rzeczach.

Jadąc autobusem, miałam uczucie, jakby Shane i Patrick całą drogę o mnie gadali, bo się na mnie patrzyli, jak kretyni. To znaczy oni są kretynami. No... może oprócz Shane'a. Shane był... inny, niż wszyscy inni chłopcy w Carvil's School. Może to dlatego, że jego matka biła tylko jego, nie Patricka. Przynajmniej tak mi powiedział.

Gdy kierowałam się razem z Camille i Rachelle do dziewczęcej części internatu, Shane złapał mnie za rękę.

- Tori, chodź, szybko. - Powiedziała Rae.

- Idźcie beze mnie.

Shane chyba to samo powiedział Patowi, bo już go nie było. Nie wiem, w jaki sposób ich odróżniam.

- Taak...? - byłam trochę zakłopotana.

Przysunął się do mnie, i doktnął mojego policzka.

O MÓJ BOŻE. Marzyłam o tej chwili całe moje życie. To znaczy, może nie o tym, że będziemy stać w pustym korytarzu w internacie, a raczej o pocałunku w deszczu na ulicy pełnej ludzi. Stalibyśmy, nic by nas nie obchodziło, nawet to, że nie czuliśmy palców, i wtedy...

TORI, POWRÓT DO RZECZYWISTOŚCI. Czasem muszę się tak przywoływać. Za dużo myślę, za dużo myślę...

Myślę, że kiedyś pokażę wszystkim, to co piszę. Obawiam się, że nie we wszystkim się spodoba, bo jestem czasami za szczera, ale...

CHOLERA. Znowu odbiegłam.

Te wszystkie myśli przebiegły mi przez głowę w dwie sekundy. OKAY, SKUPIENIE.

Tu i teraz.

Tu.

Teraz.

Z Shane'm.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

I pocałował mnie.

To ja sobie teraz zemdleję.

ZagubionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz