Podróż

28 3 0
                                    

Na twarzy dziewczyny widać było ni to wściekłość, ni to zaskoczenie. Falcenowi udzielił się jej nastrój.
- Skąd wiesz o moim obrazach? - zapytał.
- Nie miałam pojęcia, że "Falcen Terren" to godność, sądziłam, że to jakiś zwrot po kurtysku, wasz język jest taki zabawny, nie wszystkie wyrazy znam... Z ciekawości więc weszłam do tego pokoju...
Theo prychnął z niezadowoleniem. Już chciał coś powiedzieć, ale profesor Marlee skarcił go gestem.
- Odpowiesz mi na pytanie? - ponagliła milczącego Falcena księżniczka. Mężczyzna odetchnął głęboko i zaczął tłumaczyć.
- Twoja siostra śni mi się każdej nocy. Od równo roku.
Firnis otworzyła szeroko oczy. To samo uczynił profesor.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś? - zapytał z wyrzutem.
- Bałem się - wyznał Falcen. - To nawet dla mnie było dziwne... Nieco przerażające.
- To obsesja - wtrącił Theo. - Ta dziewczyna opętała jego rozum.
- Nie przesadzaj...
- Nie przesadzam. Tak jest. Dlaczego codziennie ją rysujesz, malujesz, szkicujesz...? Masz setki tych obrazów! I zapisków snów! Ponad połowa jest ukryta.
Falcen spłonął rumieńcem. Firnis patrzyła na niego z przestrachem, blada jak ściana. Profesor Marlee w zamyśleniu wziął z biurka zwitek intensywnie pachnących ziół i zaczął rozcierać go w palcach. W końcu podniósł głowę i zmierzył mężczyzn swymi ciemnobrązowymi oczami.
- Wy zostaniecie delegatami, pojedziecie do Venish. Obydwaj. I tylko wy.
Theo od razu zaczął protestować.
- Ale ja dopiero dostałem nową posadę! Nie mogę jechać! I Falcen też nie! Zostanie tu i...
- Nie kwestionuj mojej decyzji - przerwał mu starzec. - Jedziecie i już. Tylko wy możecie rozwiązać problemy tego dworu.

*

Ciemnobrązowa czupryna Falcena trzęsła się rytmicznie, kiedy anglezował na grzbiecie kłusującego muskularnego bułanka. Jego przyjaciel jechał obok na smukłej kasztance, która miała dziwne upodobanie do brykania w losowych momentach jazdy. Przed mężczyznami jechała zaś wystawna, obita bordowym materiałem kareta, wioząca księżniczkę i jej opiekuna.
Stangret ziewnął głośno.
- Falcen... - odezwał się cicho Theo. Jego kompan odwrócił się.
- Dowiedziałeś się, o jaki problem chodzi? W sensie... Ten na dworze.
Brunet posmutniał, ale jego oczy pozostały zimne.
- Wiesz, starsza siostra księżniczki jest... Obłąkana. 
- I...?
- Nie ma tam więcej prawowitych dziedziców tronu, tylko ona i Firnis. A ona jest starsza... Jaki książę czy król poślubi taką dziewczynę?
- Ach, o to chodzi... - Theo pokiwał głową ze zrozumieniem. - Ale co my mamy do tego?
- Profesor Marlee uważa, że może uda nam się ją uzdrowić - odpowiedział Falcen.
- A ty? Jak ty uważasz?
Brunet westchnął.
- Nie wiem. Doprawdy, nie mam pojęcia.

**

Postój po drodze zrobili tylko jeden, na granicy dwóch królestw. Księżniczka uprzejmie zaproponowała panom skóry do owinięcia się podczas snu. Przyjęli je z wdzięcznością. Mieszane zielone oczy przyglądały im się przez chwilę, potem Firnis znów schowała się w swej karecie.
- Jeśli jej siostra faktycznie wygląda tak, jak na twoich obrazach...
- To co?
- One w ogóle nie są do siebie podobne.
- To się zdarza. - Falcen wzruszył ramionami i dołożył drwa do ognia.
- Ale o dziwne - upierał się Theo. - Żeby aż tak? Może one jednak nie są rodzonymi siostrami?
- Nie filozofuj, idź spać.
Tej nocy po raz pierwszy od roku Falcen nie pamiętał swojego snu.

***

Mężczyzn obudził świst i gwałtowny ruch powietrza. Oczy Falcena i Theo otworzyły się równocześnie. Zaniepokojony opiekun księżniczki stanął w cieniu drzewa i wyciągnął miecz z pochwy. Pokazał kompanom na migi, żeby zachowali ciszę.

Drugiego świstu nie zdążyli usłyszeć na czas. Długa na prawie metr strzała trafiła opiekuna w ramię. Mężczyzna syknął cicho, ale nie krzyczał. Theo i Falcen wiedzieli, co robić. Brunet ujął lewą dłonią prawicę blondyna, po czym otoczyli polanę barierą energii. Kolejna strzała odbiła się od niej.
- Co się dzieje?! - zagrzmiał jakiś nieprzyjemny męski głos.
- Nie wiem! - odpowiedział ktoś inny, przelękniony.
- Ach, magicy od siedmiu boleści - odezwał się znów pierwszy i głośno splunął. Potem przyjaciele poczuli na swojej tarczy nacisk.
- Renegat - szepnął Falcen. - Tacy są...
- ...najgorsi - dokończył Theo. Uniósł lekko głowę i zerknął na opiekuna księżniczki. Ciemnowłosy jegomość mocno krwawił.
- Ktoś musi się nim zająć - zawyrokował Falcen. - Dam radę utrzymać barierę sam przez jakieś dwie minuty. Wyrobisz się?
- Zrobię, co w mojej mocy - odpowiedział Theo i puścił rękę przyjaciela. Brunet musiał wytężyć swe siły.
- Przydałby się mlecz sześciolistny... - wymruczał blondyn. Pochylił się nad mężczyzną i zaczął rzucać uzdrawiające zaklęcia, wykonując skomplikowane ruchy dłońmi.
Tętno zmalało, ból nieco zelżał. Brązowe oczy jegomościa przyglądały się magowi z ufnością. Ten zaś wprawnym ruchem wyciągnął strzałę, krzycząc wraz "allis!". Z jego ręki wytrysnął delikatny strumień wody, którym obmył ranę. Potem sprawdził dokładnie, czy nigdzie nie pozostały drzazgi, następnie nałożył specjalistyczny opatrunek. Zostawił postrzelonego pod drzewem, a sam poszedł pomóc przyjacielowi.
- Renegat jest dość silny, ale nie na tyle, żeby przebić tarczę - zakomunikował Falcen. - Jednakże któryś z nas musi rozbroić tę szajkę.
- Mogę ja? - zapytał Theo.

Zagłuszył go wściekły wrzask.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził?!

Księżniczka wypadła z karety jak burza. W mig zorientowała się w sytuacji. Wyciągnęła ręce przed siebie. Ku swemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, Falcen odczuł, że jego bariera otrzymała drugą warstwę.
- Tak, panowie, trochę znam się na magii - odpowiedziała na jego nieme pytanie Firnis. - Zajmę się ochroną obozu, idźcie.
Theo spojrzał na przyjaciela. W jego oczach widać było, że nie ufa kobiecie. Krzyki mężczyzn za tarczą nasiliły się.
- Nie ma czasu, idziemy - stwierdził Falcen i przekroczył barierę na lewo od zbójów, aby nie mogli od razu przypuścić ataku.
Niemal natychmiast zauważył wielkiego mężczyznę z brodą do pasa, związaną w setki małych warkoczyków. Nie zastanawiając się długo, skorzystał z zaklęcia śpiączki, którego nauczył się na ostatnim roku. Brodacz zwalił się jak kłoda na śnieg.
- Nie! Obudźcie go! Bez niego nie mamy szans!
Falcen momentalnie skorzystał z okazji. Posłał w kierunku głosu strumień ognia.
- Ratunku! - wydarł się ktoś. Potem mag usłyszał tupot.
- Nie uciekajcie, durnie, trzeba pomóc Trevovi!
Ktoś odważny napiął łuk. Falcen usłyszał brzęk cięciwy i dla pewności zablokował strzał. Grot nawet nie musnął bariery, przeleciał pół metra dalej.
- Nie strzelaj, Ugryk, bierz miecz!
"Ale okropne imię" - przeszło Falcenowi przez myśl.
Wtem w stronę maga wybiegło dwóch ludzi z bronią w ręku. Skoncentrował się i wysłał w ich kierunku strumień energii, bo wymagało to mniej wysiłku niż zaklęcia.
Poskutkowało - jeden z mężczyzn padł na bok i stęknął, drugi wbił sobie własny miecz w czoło. Śnieg pod jego stopami natychmiast nasiąkł krwią. Zbój runął prosto w czerwoną rosę.
- Jest tam ktoś jeszcze?
Falcen niemal podskoczył, gdy usłyszał głos Theo obok swojego ucha.
- Większość chyba uciekła - odpowiedział po chwili. - Ale idź, sprawdź.
- Szkoda czasu - mruknął blondyn i wysłał kolejny impuls mocy. Ten od niczego się nie odbił.
- Świetnie! To teraz opiekuna i księżniczkę pakujemy do karety...
- Dobra. Ale od tej chwili na zmianę będziemy otaczać nasz konwój tarczą. Nie chcę więcej takich sytuacji.

****

Las robił się coraz gęstszy, kareta z trudem mieściła się między drzewami.
- A więc ten brodaty leży tam w śpiączce, a reszta uciekła? - spytała Firnis. Zmieniła pozycję - zamiast, jak dotychczas, kryć się w środku powozu, zasiadła obok woźnicy. Podwinęła zawadiacko szmaragdową suknię i wymachiwała nagimi łydkami.
- Tak, dla pewności związaliśmy mu jeszcze ręce - odpowiedział Falcen.
- A zanim znajdzie się mag, który go wybudzi, minie sporo czasu - dodał Theo.
- Wspaniale! - ucieszyła się księżniczka. - Wspomnę o tym ojcu, na pewno będzie lepiej o was myślał.
- A bez tego myślałby źle? - zdziwił się Falcen.
- Wiesz, on... Bardzo nie lubi korzystać z pomocy obcych. I jeszcze jedno - na dworze zwracajcie się do mnie per "księżniczko Firnis", pamiętajcie!
W końcu, gdy dojeżdżali do skraju lasu, Falcen odważył się zadać pytanie, które męczyło go od dawna.
- Jak ma na imię twoja starsza siostra?
Firnis spojrzała w inną stronę.

- Raveny.
Wyjechali na polanę. Z miejsca w oczy rzuciło się wysokie wzniesienie, a na nim piękny kamienny zamek, prawie tak wielki, jak Uniwersytet z Zielonym Porcie.

Nagle do uszu podróżnych dobiegł tętent kopyt. Odwrócili się.

Z lasu wypadła cwałem ogromna kara klacz. Niosła na grzbiecie kobietę w granatowej sukni, o szafirowych oczach, z rozwianymi kruczoczarnymi włosami sięgającymi strzemion.

Sen jutra ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz