Rozdział 4

10 0 1
                                    

-Harley, wiesz jak ona się nazywa? - usłyszała Chise wibrujący głos.
-Nie wiem, ale mówili na nią Sandereen. Nigdy nie widziałam jej w Arkham. - odezwał się kolejny.
Chiseleen nie widziała niczego, oprócz głębokiej ciemności. Było chłodno i czuła przewiew na całym ciele. Nie wiedziała gdzie jest, nie pamiętała niczego z tego co się stało, nie potrafiła zrozumieć skąd się tutaj wzięła. Słyszała głośne, aczkolwiek niezrozumiałe szepty ludzi że wszystkich stron. Czuła się oszołomiona i zdezorientowana, zaczęła szybko poruszać głową. Nie potrafiła trzeźwo myśleć, chciała uciec jak najszybciej i wydostać się z ciemności. Usłyszała głośny szelest reklamówki i osunęła się na bok.
-Chyba nasza Chiz się obudziła... - usłyszała ordynarne rechotanie. Nagle poczuła jak na jej ramieniu spoczywa ręka i szarpie ją na plecy. Ktoś zdjął reklamówkę z jej głowy, ale w jej oczach nadal świdrowała ciemność. Gdy zaczęła odzyskiwać pełną świadomość i wzrok, przypomniała sobie Harleen, która mocno uderzyła ją w głowę metalowym prętem. Teraz nachylała się nad nią i szczerzyła się w nienagannym uśmiechu. Nadal miała na sobie idiotyczny czerwony kostium, lecz tym razem rozpuściła włosy.
Chise leżała na betonie ze skrępowanymi rękoma i nogami, miała zaklejone usta i czuła się okrutnie obolała. Znajdowała się w pustym pomieszczeniu o bardzo dużej powierzchni, podpartym gdzieniegdzie masywnymi kolumnami. Około dwa metry dalej leżały dwie kobiety w reklamówkach, a do jednej z kolumn przywiązana została nieobudzona jeszcze Sandereen.
Chise rzuciła się patrząc na omdlałą Sandy, ale tylko uderzyła się w głowę.
-Nie wierzgaj tak pielęgniareczko - ktoś odezwał się zza jej pleców. Odwróciła się mimowolnie wykręcając głowę. Zobaczyła to, czego się spodziewała. Joker.
-Pamiętasz mnie? - odezwał się radośnie - Ja już Ciebie nie tak dobrze... Ale nie! -zciszył ton. - To ty prowadziłaś mnie do dziesiątki, prawda?
Chise odwróciła głowę, ale Quinzel podeszła do niej potrząsając dzwoneczkiem przy szyi i jednym sprawnym ruchem zerwała z jej ust taśmę. Dziewczyna syknęła z bólu.
-To byłaś ty! Bałaś się wtedy, prawda? - mówił dalej klaun.- Czy... Czy teraz też się boisz? - pociągnął Chise za włosy wyginając jej głowę.
-Boisz się? - krzyknęła piskliwie Quinzel, a jej głos odbijał się od ścian w magazynie.
Szatynka bardzo się bała. Nie potrafiła się opanować. Drżała na całym ciele i usilnie mrużyła oczy.
Joker puścił jej włosy jednocześnie odrzucając jej głowę tak mocno, że zatrzymała się na czworakach. Zaczęła czuć silny ścisk w gardle i płucach, który znalazł upust w postaci ogromnych łez.
- Nie płacz, nie dawaj ujść emocji. - powiedział cicho.
Nagle blondynka odwróciła się, widząc poruszającą się reklamówkę. Szelesciła tak głośno, że Chise przeszły dreszcze. Opadła na betonową płytę i spoglądała na to, jak Sandereen budzi się i nie rozumie dlaczego tutaj jest. Kobiety nadal leżały bez ruchu, a Chise sądziła, że są już martwe. Wiedziała, że to samo stanie się z nimi.
-Panna Chiz już jest, możemy zacząć przyjęcie. - mówił zbliżając swoją twarz do oszołomionej Sandy. - Nie mów, że się boisz, będzie świetna zabawa! Ostatni będą pierwszymi etc.. Kochanie?!
W tym czasie Quinzel pobiegła do sporej czarnej torby z wielkimi uszami, po czym wyjęła z niej połyskujące pręt i kajdanki. Metal odbijał się od siebie i dawał okropny, metaliczny dźwięk, a kobieta nie zważając na to podążyła do roztrzęsionej Sandereen. Klaun sprawnym ruchem pociągnął ją za nogi wykręcając kostki. Dziewczyna krzyknęła, ale dźwięk stłumiła srebrna taśma.
- Puść ją - płakała Chiseleen jęcząc niezrozumiale przez łzy.
Dziewczyna ukryła twarz w dłoni. Usłyszała trzask łamanych kości i metaliczny podźwięk, mieszany z krzykiem rozpaczy łkającej przyjaciółki. Zawoła jeszcze raz, a z oczu Chise mimowolnie płynęły łzy.
-Teraz ja. - Usłyszała głos znienawidzonej lekarki Harleen.
Wyczekiwała kolejnego krzyku i błagania, ale tym razem nie usłyszała go. Zastąpił je krótki pisk, urwany w połowie i dźwięk jakby upuszczanego powietrza. Spojrzała przez palce na leżącą dalej Sandereen, z której ust płynęła szkarłatna krew, a oczy były puste i pełne nienawiści. Lekarka odczepiła taśmę z jej czerwonych ust.
- Dlaczego nam to robicie? - krzyknęła Chise podnosząc się z podłogi.
Joker odwrócił się na pięcie i spojrzał na szatynkę. Był dość wysoki, lecz miał chuderlawą sylwetkę. Był lekko pogarbiony, a jego krótkie włosy niechlujnie udawały zgniłą zieleń. Był pomalowany, miał białą twarz i jednocześnie czerwony uśmiech. Podkreślenie oczodołów farbą do twarzy pozbawiało go zabawności, z jakiej wyróżniały się klauny.
Podszedł do dziewczyny i przykucnął.
- Robimy to dla Batmana. Tak dawno go nie widzieliśmy. Teraz musimy go jakoś sprowadzić w nasze skromne strony, nieprawdaż? A każde miłe spotkanie ma jakiś pretekst. Wy jesteście tym pretekstem. - szepnął przygryzając wargę. Następnie podszedł do Quinzel i złapał ją za biodra.
- No kochanie, możemy je tu chyba zostawić na chwilę... - po czym odeszli w ciemność, gdzie prawdopodobnie, znajdowała się szersza sieć pomieszczeń.

***
-Sandereen, żyjesz? - wyszeptała Chise udając krzyk. Dziewczyna poruszyła się sztucznie i otępiała spojrzała na przyjaciółkę.
-Czy my tutaj umrzemy? - wyszeptała.
-Obiecuję Ci, wszystko będzie dobrze, uda nam się stąd uciec. Zobaczysz, jeszcze przeżyjemy ich wszystkich - powiedziała Chiseleen omiatając wzrokiem magazyn.
Sandy opuściła wzrok nadal leżąc na boku. Pomieszczenie nie było aż tak ogromne, jak się zdawało. Miało brudny przeszklony dach, przez który nie przechodziła ani jedna wiązka czystego światła.
-Co oni Ci zrobili? - spytała szatynka podnosząc się na kolana.
-Mam złamaną nogę. I chyba żebra. Ból jest nie do zniesienia. - wystękała Sandy trzymając się za klatkę piersiową.
-Trzymaj się kochanie, zaraz nas stąd wydostanę.
Chise złapała zębami za sznur na rękach i próbowała go przegryźć. Nie udawało się, sznur był okrutnie gruby.
- Co to za kobiety? - zapytała zdezorientowana Sandereen.
Chise stanęła na czworakach, podpełzła do reklamówek i związanymi rękoma zdjęła je z głów kobiet. Jej oczom ukazał się obrzydliwy obraz. Zmartretowane głowy zawinięte były w cienki sznur wbijający się w mięśnie twarzy.
-Boże. - odezwała się dziewczyna. - To Millie i pielęgniarka spod osiemnastki.
-Tamta porwana Millie? - spytała przyjaciółka, dźwigając się na skrępowanych dłoniach.
- Oni trzymali je tutaj tak długo... Sześć miesięcy. Są skrajnie wychudzone.
-Myślisz, że my też tutaj umrzemy? - załkała Sandereen.
-Nie - odparła - o ile Batman nas nie zawiedzie...


Love In GothamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz