Rozdział 3

8 1 0
                                    

Chiseleen siedziała na swoim fotelu, kurczowo trzymając się poręczy. Była przerwa w jej dyżurze, co obwieszczone zostało na tablicy przed gabinetem Ordynatora. Nie da się ukryć, ten dzień miał być najtrudniejszym z całych praktyk w Arkham, ponieważ miała zająć się kilkoma mocno niezrownoważonymi pacjentami. Dlaczego więc wybrała tą pracę? W szpitalu psychiatrycznym Arkham? Otóż od zawsze mocno starała się o pracę medyczną, a kiedy przypadkowo oblała egzaminy z ratownictwa medycznego, pozostało jej tylko pielęgniarstwo. Jej matka od lat pracuje w szpitalu psychiatrycznym i zawsze zastrzegała córce takiego zajęcia, ale ta nie potrafiła jej słuchać. Na pewnie sposób fascynowała ją psychologia i za każdym razem próbowała zrozumieć pacjenta. Nawet gdy był seryjnym mordercą. Pewnego dnia przyszło jej się zmierzyć z największym wyzwaniem szpitala, czyli nowoprzybyłym psychopatą - Jokerem. Jego prawdziwe dane nie były znane, jednak wszyscy znali go i nienawidzi za to, że jego morderstwa były tak doskonale zaplanowane, iż żadna próba odnalezienia go nie przynosiła skutku. Wtedy bardzo się bała, ponieważ był to pierwszy miesiąc jej praktyk w Arkham, a chciała wypaść jak najlepiej. Jej zadaniem było przeprowadzenie mordercy do celi numer 10, która została przygotowana specjalnie dla niego. Czuła, że może zrobić jej krzywdę, mimo iż była w asyście ośmiu ochroniarzy. Następnie musiała wstrzymać mu środek paralizujacy, by bezpiecznie zapiąć go w pasy bezpieczeństwa. Zrobiła to, oczywiście. Zaczęła jednak rozumieć, że Joker mimo swoich tragicznych zamiłowań jest również bardzo inteligentny, dlatego zawsze o krok wyprzedzał policję i antyterrorystów.
Teraz Jokera już nie ma. Po długich miesiącach zbiegł z pilnie strzeżonego więzienia wraz z Quinzel, zabijając dwie pielęgniarki i porywając osiem.

-Co tam kochanie? - usłyszała zza pleców głos Sandereen. Odwróciła głowę rozglądając się po pokoju. Blondynka siedziała w kącie.
-W porządku - rzuciła Chise - A ty nie na dyżurze?
-Skończyłam jakieś - tu spojrzała na srebrny zegarek - jakieś dwie minuty temu.
Chiseleen się przeraziła. Teraz ona powinna udać się na piętro. Rozmyślaniami całkiem popłynęła i teraz się spóźni!
Spoglądając na przyjaciółkę, Sandy roześmiała się.
-Spokojnie, to tylko dwie minuty!
***
Byle szybko, byle zdążyć. Chise była ciekawa, czy Ordynator jest już na miejscu. Mimo iż sprawa z Quinzel już się wyjaśniła, nadal patrzył na nią jakby zabiła jego żonę. Szatynka często bała się o swoje miejsce w szpitalu.
-Cela osiem... Siedem, sześć. To w drugą stronę. Cholera!
Była siedemnasta, właściwie już kilka minut po. Dziewczyna coraz bardziej denerwowała się, ponieważ można by powiedzieć, że znała szpital jak własną kieszeń, a nadal nie mogła znaleźć jedenastki. Długi korytarz rozciągał się przed nią i za nią, jakby niekończący przewód. Mimo iż świeciły światła, ciemne, zimowe niebo gasiło szpital od zewnątrz. W środku było dość ciepło, ale zimny kolor ścian sprawiał okropne wrażenie. Tylko niektóre sale były znośne, czasem można było odnaleźć takie całkiem puste, z zabezpieczonymi ścianami i oknami. Stało tam tylko łóżko, bądź jedynie krzesło. Przerażało to dziewczynę, czuła jakby były to sale do okropnych eksperymentów na ludziach, o których opowiadała jej matka w czasach starych szpitali.
Wreszcie! Sala numer 11 wyrosła jakby z podziemi, ale najważniejsze, że znajduje się w dobrym miejscu. Chise niepewnie uchyliła drzwi. Sala wyglądała na pustą, ale to był tylko pozór. W kącie stało metalowe łóżko, właściwie okropna metalową prycz przkryta jedynie cienkim materacem, o grubości około dziesięciu centymetrów. W środku nikogo nie było widać, ale Chise przyzwyczaiła się już do takich sytuacji. W tym czasie nie ogłaszało się alarmu, najpierw trzeba było zajrzeć pod łóżko. Zwłaszcza, że ujrzała podkulone nogi.
Dziewczyna zbliżyła się do łóżka, gdy nagle ujrzała pacjenta z metalowym prętem w oku. Odruchowo krzyknęła i że strachu wzdrygnęła się kilka razy. Drzwi się zamknęły, a szatynka zauważyła, że w szczelinie pomiędzy ścianą a otwartymi drzwiami stała niepozorna kobieta. Była cała we krwi, a przy sobie miała plastikowy worek. Rozpoznała ją mimo idiotycznej maski. Harleen.

Love In GothamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz