1. To pomyłka.

1.3K 120 34
                                    

Sygnał po raz trzeci rozbrzmiał w jego uchu, gdy panika ścisnęła gardło, a spoczywająca dotąd na kolanie dłoń uniosła się, przesuwając nerwowo po rozwichrzonej czuprynie. Zastanawiał się, czy nie popełnia błędu; czy naiwnie nie pozwala ponieść się chwili, nie myśląc o konsekwencjach tego telefonu.  O tym, jak połączenie odbije się w jego przyszłości. Czuł rosnące podniecenie, wznosił się w stronę słońca już w momencie wpisywania numeru. 

Cyferka, uderzenie serca, cyferka, uderzenie serca. Nieregularny rytm zbolałego organizmu.

Bał się, naprawdę bał się, że dozna w końcu poparzenia, że pod wpływem źródła ciepła pojawią się bolesne bąble, widoczne tylko przez niego. Przyzwyczaił się już, że ludzie nie dostrzegają jego ran, nie widzą długich, krwawych szram. Nie zdają sobie sprawy z setek nakłuć po ostrych igłach, z których ciągle sączyła się posoka. W pewnym sensie było mu to bardzo na rękę, bo nie łaknął litości i współczucia, wyzierających z tęczówek otaczających go osób. Nie chciał, by wiedzieli, że jest w środku pusty, zupełnie martwy, pozbawiony chęci i energii do czegokolwiek. Obdarty z wszelkiej motywacji, wyzuty  z uczuć. Parł naprzód, ale robił to mechanicznie, bezwolnie; bliżej było mu do maszyny, niźli do pełnokrwistego człowieka. Cień osoby, którą był przed laty.

Czwarty sygnał przywitał go kolejnymi wątpliwościami. Może to był zły numer? Czy przepisał go bez błędu? Oderwawszy od ucha urządzenie, porównał naprędce wklepany ciąg cyferek z tym, co mieściło się na kartce. Zgadzał się. Co poszło nie tak? Może jakimś cudem domyśliła się, że to on i nie odbierała celowo? Spodziewała się, że zadzwoni? Wiedział, jak nieprawdopodobna była ostatnia myśl, wyczuwał absurd własnej trwogi, ale nijak nie potrafił pozbyć się lęku i niepewności, trzymających go wciśniętego głęboko w fotel.

Dość. Miał już dość wyczekiwania, gdy każdy szmer przyspieszał mu tętno, podnosił ciśnienie.

Pod wpływem impulsu odsunął znów komórkę, zatrzymując kciuk milimetr nad czerwoną słuchawką, gdy piąty sygnał urwał się, a z głośnika dobiegł go głos. Tak znajomy, że aż zakuło pod sercem, zapiekło pod powiekami. Każdy centymetr jego ciała zdawał się nasiąkać tym dźwiękiem, łapczywie spijać go z powietrza. Skwapliwie docisnął telefon do ucha, przełykając ślinę.

— Halo?

Był szalony, skoro to jedno słowo wzbudziło w nim dziesiątki uśpionych dotąd uczuć. Poczuł, jak parzące promienie słoneczne przestają go ranić, miast tego pieszcząc twarz ciepłem. Zbliżał się do ekstatycznego transu, wpadł w grawitację prywatnej gwiazdy i parł bezmyślnie ku sielance, za którą najpewniej krył się koszmar. W jego głowie huczały triumfalne myśli, żołądek skurczył się od trzepotu motyli. Pozwolił sobie utonąć w morzu zachwytu, zadławił się upojeniem, zakrztusił euforią. A gdy emocje nieco opadły, uświadomił sobie, że nie był na to gotów. Miał mętlik w głowie, język plątał mu się z nerwów, kolana drżały z rozsadzającego ciało uczucia. Nie wiedział, co miałby jej powiedzieć. 

Przedstawić się? Głupota. Zarozumiale wierzył, że bez trudu poznałaby go po głosie i nie chodziło o to, że był aż tak nadętym snobem. Po prostu wiedział, że tak przedstawiała się rzeczywistość. Nawet jeśli obecnie nie myślała o nim zbyt wiele, to odbił się echem w jej umyśle w przeszłości; zagnieździł gdzieś we wspomnieniach, których nie sposób było przecież wymazać. Był kiedyś dla niej ważną osobą, fragmentem duszy, lokatorem szczelnie zamkniętego serca. Nie potrzebował potwierdzenia ze strony Jo, by uzmysłowić sobie ten fakt - Kaktus nie odeszłaby, gdyby nic dla niej nie znaczył.

Nie chciał rzucać banałami, nie zamierzał tracić czasu na puste frazesy i czcze słowa. Miał tylko jedną szansę na to, by coś wskórać, by sprowadzić ją z powrotem, udobruchać, przekonać, poprosić, ubłagać. Przez sześć lat zbierał i pielęgnował pytania, które chciałby jej zadać, ale obecnie żadne z nich nie wydawało się tym właściwym. Wiedział w końcu czemu go opuściła - albo przynajmniej przypuszczał. W każdym razie było setki lepszych sposobów na rozpoczęcie rozmowy, tylko że żadnego nie potrafił sobie teraz przypomnieć.

Ukradłaś mi spodenki, pojawiło się w jego głowie, ale tylko przymknął powieki, odwodząc się od pomysłu strzelenia sobie w twarz. Nie mógł jej wytknąć czegoś takiego, na litość boską. Zresztą co chciałby tym osiągnąć? Rozbawić ją? Wciąż miała równie nędzne poczucie humoru, co on sam, czy jednak zdążyła dojrzeć?

Przeraziła go myśl o tym, że mogła się zmienić.

— Halo, halo? Przepraszam, ale nic nie słyszę — wyznała znów, wzdychając cicho. Chciał po prostu wsłuchiwać się w jej głos. Chciał mieć odwagę poprosić, by nigdy nie przestała się do niego odzywać. Zacisnął zęby, stwierdzając, że powie cokolwiek. Wszystko było lepsze od milczenia. Nim jednak otworzył usta, jego uszy zarejestrowały kolejny dźwięk, stłumiony, ale nadzwyczaj wyraźny w otaczającej go ciszy.

— Mamo?

— Poczekaj, Zara, już do ciebie idę. — Ton głosu jego rozmówczyni był cichszy i wiedział, że zwracała się w kierunku dziecka, które przed momentem usłyszał. 

Dziecka

Miała  d z i e c k o

Nie był przecież tak głupi, by nie połączyć oczywistych faktów. To jedne określenie pozbawiło go iluzji, ściągnęło klapki z oczu. Nie wiedział ile dziewczynka mogła mieć lat, ale liczyło się tylko to, że nie był świadom jej egzystencji. Jo go nie ostrzegała, nie mówiła nic, nie zdradziła tej informacji. Czemu ją przed nim zataiła? Uznała, że nie ma znaczenia? Że go tym spłoszy? Był jakiś głębszy sens tego wszystkiego, drugi powód, którego nie mógłby zrozumieć? 

— Wygląda na to, że to pomyłka — mruknęła jeszcze kobieta i rytmiczne pykanie zerwanego połączenia podrażniło jego bębenek. Kręcąc głową, po prostu odłożył telefon na bok, czując jak powietrze ucieka mu z płuc.

Koniec. Słońce, dotąd delikatnie muskające jego skórę, przedarło się gwałtem przez wszystkie jej warstwy i wypaliło w nim wszystko. Spaliło kości, zajęło ogniem mięśnie, zmieniło w popiół organy. Spłonął w pożarze własnych uczuć, pchany przez naiwność i głupią wiarę. Nie powinien był dzwonić, nie powinien się na to zgadzać. Mógł tkwić w bezpiecznej bańce, odcięty od światła - bez woli życia, ale przynajmniej pozbawiony kolejnych ran.

Wydawało mu się, że ktoś wbił kolec prosto w jego niezabliźnione jeszcze serce.

— To pomyłka, Kaktus.

_____

Od autorki: Ha ha! Wpadam niespodziewanie jak hiszpańska inkwizycja!

Na razie tylko prolog - rozdziały pewnie pojawią się dopiero, gdy będę blisko końca 10DMC (żeby nie było zbyt wielu pytań o konkretny termin - mam nadzieję, że nowy rok będzie nowym początkiem dla tej historii). Chcę dokładnie przemyśleć drugą część Kaktusa, bo z doświadczenia wiem, że kontynuacje bywają kiepskie. A już na pewno rzadko kiedy udaje im się sięgnąć poziomu pierwowzoru.

Nie planowałam kolejnej części, kiedy kończyłam Kaktusa. W głowie wiedziałam, jak to się wszystko kończy i dokąd los poprowadzi bohaterów, ale samolubnie wolałam zachować to dla samej siebie. Wciąż nie jestem pewna, czy Fuksja ma raję bytu, czy powinna się tutaj pojawiać i burzyć zakończenie Kaktusa.

Ale cóż, może oddam to do Waszej oceny.

Mam nadzieję, że ta opowieść również przyniesie Wam trochę przyjemności.

Miłego czytania, tygryski.

Misia.

Fuksja || n.hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz