Epilog

53 5 1
                                    

Od kiedy wybrałam się do świata umarłych albo jak nazywają to Rose i panna Marveaux: Nicości i spotkałam z moją matką, minęło już sporo czasu.

"-Mamo..."

Tylko to byłam w stanie powiedzieć po powrocie. Nie udało mi się przywrócić matki do żywych. Przez to straciłam jakiekolwiek chęci do życia. Chciałam tylko siedzieć na balkonie mojego pokoju, wpatrywać się w niebo i użalać nad sobą. I wszystko poszłoby po mojej myśli, gdyby nie moi przyjaciele, którzy kazali mi wziąć się w garść. Nie powiem. Było to trudne zadanie. Jednak jak widać, do wykonania. Może nie tryskałam radością i entuzjazmem, ale starałam się żyć tak jak każdy normalny "człowiek". Czasem nawet się uśmiechałam, ale tylko dlatego żeby uszczęśliwić innych, a nie dlatego, że sama miałam na to ochotę.

Nie tylko ja się załamałam. Cała moja rodzina-mój ojciec, bracia, Charles-również rozpaczała z powodu nieudanej próby odzyskania Elizabeth Blackfate. Miałam wrażenie, że nawet udawali w taki sam sposób jak ja. Uśmiechali się, ale tylko na zewnątrz. W środku ich serca krwawiły, a umysł zaśmiecały czarne myśli. Wszyscy czuliśmy się jak wraki nas samych. Miałam wrażenie, że smutek działa na mnie tak jak woda na metal. Sprawiał, że cała rdzewiałam.

Starałam się jednak zapomnieć o tym nieznośnym bólu po utracie kogoś bliskiego i robiłam wszystko by o nim nie myśleć. Spędzałam mnóstwo czasu z Rose. To na pogaduchach, to na innych czynnościach. Można powiedzieć, że stałyśmy się nierozłączne. Zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami.

Dużo wsparcia dawały mi także długie, szczerze rozmowy z Raphaelem i jego czułe gesty skierowane w moją stronę. Przy nim nie musiałam wszystkiego dusić w sobie, co było dla mnie niczym koło ratunkowe.

Ponadto humor poprawiały mi obiecane treningi z Alexem. Chciałam dotrzymać słowa i nauczyć go walki. Byłam dumna, gdy chłopiec z dnia na dzień robił się co raz to silniejszy oraz szybszy i uczył się nowych ciosów. Przypominało mi to moje lekcje walki z moim ojcem, który swoją drogą czasami również uczęszczał na naszych treningach i dawał nam jakieś podpowiedzi.

Ogólnie ze wszystkimi starałam się rozmawiać i zacieśniać więzy, a każdy z nich dawał mi swoje wsparcie. Jedyną osobą jakiej unikałam była panna Marveaux. Po tym co dowiedziałam się od swojej matki, nie miałam ochoty rozmawiać z panną Wkurzającą. Dla własnego dobra. Czułam, że jeżeli tylko miałabym z nią jakąkolwiek styczność, to źle by się to dla niej skończyło, a ja w takim wypadku dostałabym niezłe manto, co również nie byłoby zbyt dobre.

Dni mijały, aż w końcu nadszedł ten szczególny. Dzień moich urodzin. Ojciec i Charles z tej okazji postanowili urządzić mi huczne przyjęcie. Na początku nie podobał mi się ten pomysł, ale w końcu pomyślałam: "A co mi tam?"

Namówiłam ich, by imprezę zorganizować na tyłach rezydencji, na mojej ulubionej polanie. Doprowadziliśmy ją do porządku i w końcu stojąc w długiej pastelowo błękitnej sukni na parkiecie, który wyłożono na trawie na czas trwania przyjęcia, nie mogłam wyjść z podziwu. Ukochana łąka już nie przypominała sawanny o wysokich źdźbłach trawy. Wyglądała bardziej jak wyjęta z zupełnie innego świata. Prezentowała się tak pięknie, tak... magicznie. Kojarzyła mi się trochę z łąkami w świecie umarłych, co przypominało mi o mojej matce. Mimo to, nie przeszkadzało mi to. Miałam wrażenie, że właśnie tam spotykałam się ze swoją rodzicielką. Że jest to w pewnym sensie teleport do świata, w którym ona teraz żyje.

Z zachwytem podziwiałam ozdobione białymi lampionami drzewa oraz tlące się powoli pochodnie, które oświetlały okolicę. Ku mojemu zadowoleniu żadna chmura nie ośmieliła się zasłonić przepięknego księżyca, więc ten świecił na wszystkich gości swoim chłodnym, lecz przyjemnym światłem. Wszędzie porozstawiane były dość sporej wielkości okrągłe stoliki, na których znajdowały się góry przepysznego jedzenia przygotowanego przez Raphaela oraz Rose. Na moje życzenie wszędzie poukładano pełno czerwonych róż. Zdobiły stoły, krzesła, a nawet krzaki nieopodal łąki. Lucas nawet wpadł na pomysł, by zrobić z nich ścianę, która teraz oddzielała parkiet od mało estetycznego i niepasującego do klimatu sprzętu muzycznego. Mimo iż było to strasznie czasochłonne, podjął się tego zadania, za co byłam mu naprawdę bardzo wdzięczna, ponieważ efekt był niesamowity.

Czarne przeznaczenie: Wśród cieni księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz