Rozdział IV

868 101 31
                                    


Wiozą mnie policyjnym samochodem od jakiś dziesięciu minut. Pogrążony w ciszy obserwuje krajobrazy za oknem. Zamkną mnie za moją ofiarność, oraz żałosność. Moja samoocena jest taka niska.

Przestałem widzeć we wszystkim co robię pozytywy, radość, nadzieje. Nie mam się co cieszyć. W końcu życie mi się wali. Już nigdy nie zobacze rodziców. Chyba, że przez szybę. O ile będą chcieli mnie odwiedzić. Wyrzucono mnie poza nawias. Jestem zupełnie sam. Nigdy bym się nie spodziewał, że poprowadzę depresyjny monolog wewnętrzny. Teraz już nawet nie mam wolności. Spędzę kilka najlepszych lat odosobniony, za żelaznymi kratami.

Dowiedziałem się kilka dni temu, o tym miejscu kilku ciekawych, oraz strasznych rzeczy. Tam, w więzieniu o pozycji stanowi siła. Jak w przyrodzie.

,,Tylko najsilniejsze osobniki przetrwają."

To zdanie chodzi po mojej wystraszonej głowię. Cały dygocze zdenerwowany. Ja tam zgine, jestem słaby. Moja szybkość będzie tam bezużyteczna. Przepraszam, do ucieczki jako kompletny tchórz może być dobra.

Dlaczego ja tak depresyjnie myślę?! Jestem Jay! Zabawny, oraz pomysłowy ninja! A ninja nigdy się nie poddają!

Nie... jednak nie. Będę pierwszym. Nie ma Cole'a. Nie ma mnie.

Czemu ja nie potrafie bez niego żyć!?

Zwykły wiecznie poważny brunet, z intensywnie zielonymi oczami. Nic nadzwyczajnego.

Zawsze, gdy próbowałem go rozbawić, to on zażenowany sobie odchodził.

A potem, gdy dołączył do nas Lloyd, zrobił się mniej skamieniały, zaufał nam bardziej.

Ponownie spróbowałem z nim stworzyć relacje. Nie wiem do dzisiaj co mną wtedy kierowało. Udało mi się do niego dotrzeć naszą do dziś ulubioną zabawą: ,,Wkurz i uciekaj".

Coś w stylu berka, tylko goniący jest bardziej rozbawiono-wkurzony.

Zadaniem Cole'a jest mnie złapać, a potem oblać wodą lub zrobić mi mini "tortury". Zazwyczaj jego szatański, oraz brutalny plan kończył się na łaskotkach. Moja rola była prostrza. Zwyzywać się z mistrzem ziemi i uciekać jak najszybciej.

Uśmiechnąłem się słabo. Jak mi tego brakuje. Tej jego udawanej rozzłoszczonej miny, oraz radości w szmaragdowych tęczówkach.

Nya, to wszystko jej wina. Zniszczyła naszą przyjaźń. Wzbudziła niemałą nienawiść w naszych sercach.

Pamiętam te czasy. Gdy na prawdę chciałem czarnemu ninja zrobić krzywdę. Patrzeć jak cierpi z chytrym grymasem na twarzy. Byłem jak bezlitosny potwór. Liczyło się tylko, aby wygrać.

Byłem głupi, nie wyobrażalnie głupi.Zaślepiony jej wspaniałością.

Na szczęścię, opamiętałem się. Mistrz Chen pomyślał, o tym jak nas zniszczyć. Był pewien, że wystawienie nas do samobójczej walki będzie efektowne. Na początku miał racje. Chciałem bruneta rozszarpać.

A potem zrozumiałem, jak bardzo wielkie głupstwo robię. Znaczy, to on wyciągnął rękę pierwszy. Jak z resztą zawsze.

Dla mnie nigdy nie liczyło się niczyje zdanie jak jego. Pomijając naszą kłótnie, to mu zawsze mogłem zaufać. Pewność siebie, opanowanie, spokój. To było coś, czego mu zawsze zazdrościłem.

Wszystko było wporządku, do momentu świątyni Yang'a. Nie udało mu się wyjść. Wrócił po zwój. Dał nadzieje na uratowanie Lloyd, a odebrał sobie ciało.

Widząc skulonego mistrza ziemi, zabolało mnie serce. Tak źle mi z tym było. Jego cichy płacz, dochodzący do moich uszu, wcale nie miał zamiaru pomóc. Chciałem położyć dłoń na jego ramieniu, ale ona poleciała w dół. Barku nie było.

Czarna czupryna nagle się podniosła, pokazując wypalone policzki. Za łzami chował się smutek, przerażenie, ból. Nie potrafiłem nic zrobić. Tyle patrzyłem, w te zapłakane oczy, na artystycznie rozczochrane włosy, opadnięte kąciki ust.

- Cole, będzie dobrze - uśmiechnąłem się słabo.

- Nic nie będzie dobrze, jestem duchem! - powiedział zrezygnowany.

- I co to zmienia? Nadal jesteś moim najlepszym kumplem, tylko bardziej zielonym. - Próbowałem go zmotywować.

- Jestem kompletnie bezużyteczny. - Spuścił głowę.

- Dla mnie nigdy nie będziesz bezużyteczny. Nie zostawie cię, przyrzekam. - klęknąłem obok zielonookiego.

- Na prawdę? - spojrzał na mnie z nadzieją.

- Tak, ty świecący durniu - wkrzywiłem się glupio.

Zadziałało. Na moment mogłem zobaczyć, coś na kształt uśmiechu.

- Cole, my wszyscy jesteśmy z tobą. - Dołączył się Zane.

- Chodź kamyczku, dzięki tobie nauczymy się wreszcie airjitzu! - Wstałem ochoczo.

Może, jednak taki zły nie jestem?

Równie beznadziejnie wyglądałem po zerwaniu z Nyą. Tylko, że zostałem brutalniej potraktowany. Uderzono mnie psychicznie, oraz fizycznie.

Przybiegłem z płaczem po pomoc instynktownie do niego. Osoby, która zawsze mi pomoże.

Na moich rozgrzanych policzkach pojawiły się strumienie słonej cieczy. Dlaczego nie moge być teraz przy nim? Gdzie on jest?

Wstrzymałem oddech, a przedemną rozegrała się bezlitosna scena.

Jeżeli skazali go na karę śmierci, to nie mam po co żyć...

Hejcia. Mam ostatnio depresyjne nastroje, dlatego są rozdziały.
Może być ich teraz dużo. Specjalne podziękowania dla Alluum
Ona sama o tym nie wie, ale bardzo mi pomogła. Zwłaszcza przy wspomnieniach, oraz scenie po świątyni. Dziękuję z całego serduszka :*. Muszę, również podziękować za gwiazdki i tyle komentarzy. Myślałam, że będzie to porażka. Trochę się rozpisałam. Piszcze jak bardzo mnie niewidzicie za taki polsat.
Do zobaczenia w następnym.

Bruiseshipping-Pomóż MiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz