Rozdział IX

905 95 25
                                    

Z ust kapała świeża krew, przez ranne dziąsła. Jakiekolwiek próby wytarcia warg kończyły się niepowodzeniem. Sinę od obić ciało mnie kompletnie nie słuchało. Ból roznosił się nerwami powoli, zadając z sekund na sekundę coraz więcej cierpienia. Szarozielone płytki wszechobecne na całej podłodze oznaczyła moja zachnięta krew. Jestem pełen podziwu dla strażników. Nie wiem za co im płacą, skoro nie słyszeli moich jęków, oraz dźwięków bicia paskiem od spodni. Potrzebuje pomocy. Cole błagam cie, pomóż. Potargane już długie, rude kosmiki włosów nachodziły na opuchnięte od płaczu i zmęczenia oczy. Nie strzygłem się od kilkunastu tygodni. Więzienne ubranie pokryte czerwonobrunatnymi plamami zdobiło czarno-białe paski. Z poszarpanej koszuli wystawały nitki wilgotnego materiału. Wsadzili mi głowę do pisuaru i próbowali utopić. Nie pytajcie czym, lub jak. To zbyt smutne. Związane nadgarstki skórzanym pasem obdarte były ze skóry, od kilku godzinnej walki o wolność. Nogi przywiązane moimi nogawkami do okiennych krat pokazały wielodniowe tortury. Wysiałem głową w dół. Z otwartych ran sączyła się krew bezbronnego mistrza błyskawic. Spływała w dół, tworząc kałużę. Miałem tylko spokój gdy spali lub byli na stołówce. Ja nie miałem takich przyjemności.Zagłodzony od tylu dni służyłem jako worek treningowy. Nie mogłem wołać ratunku słabym głosem. Wydarty siłą rękaw służył jako knebel. Wisiałem, marzłem bez chęci do życia, czekając na kolejne tortury.

Nagle usłyszałem coraz głośniejsze kroki. Moi oprawcy wrócili z obiadu. Cały niekotrolowanie zacząłem się trząść. Zamknąłem powieki i zacisnąłem dłonie, czekając tylko na zadowolone krzyki.

- Ej Mike. W tej celi nie mieszka ich czterech? - Był to naszczęście głos jednego z tych mundurowych idiotów.

- Tak, a co? - odezwał się drugi.

- Czemu tylko trzech stąd wychodzi? To jakaś podejrzana sprawa. - Stał pod drzwiami. Gratuluje wybornego refleksu. Miotając się, oraz krzycząc słabo chciałem zwrócić ich uwagę. Szkoda, że miałem przysłonięte usta.
- Ej! Tam ktoś jest! Stary otwieramy! - Usłyszałem najpiękniejszy dźwięk w życiu; otwieranych zamków w drzwiach.

Szybko odblokowali żelazne drzwi. Pociągneli za nadpsutą, starą klamkę; a w pokoju rozległo się głośne skrzypienie. Światło z ledową lampą na korytarzu rozświetliło zaciemnione pomieszczenie. Równoczesny krzyk mężczyzn rozległ się w celi. Nareszcie, dziękuje ci Cole...

Opatrzony, w nowych ubraniach prowadzono mnie do nowego "mieszkania". Mam nadzieję, że trafię wreszcie do kogoś kto nie będzie chciał zrobić mi krzywdy.

Po chwili się zatrzymali.

- Dobra młody. Trafisz do takiego samobójcy. Myśle, że twoją obecnością się nie przejmię. - Otworzył żelazne wrota, wrzucił moją torbę, a potem mnie.

Trząsnął po chwili i zakluczuł na przynajmniej kilka spustów drzwi. Podniosłem się z zdartych kolan, otrzepałem z ziemi, rozglądając się uważnie po pokoju. Ściany pokryte plamami zbyt znanego mi płynu i wydrapanymi starannie kreskami. Najwyrażniej odliczenia do końca wyroku, aby nie stracić rachuby czasu. Kraty były na prawdę grubę, a okno zbyt małe do idealnej ucieczki.  Pilniczek nic by tutaj nie poradził. Panował tam pół mrok. W środku była tylko mała żarówka, poszarpany dywan, łóżko piętrowe, oraz mała szafeczka. Na górnej pryczy musiał spać mój towarzysz. Cichę chrapanie i zwisająca w dół ręka na to wyraźnie wskazywała. Przyjżałem się nadgarstkowi. Cały pokryty śladami cięć.

Chwyciłem torbę, czując we wewnętrznej stronie dłoni pieczenie. Skóra jeszcze się w pełni nie zregenerowała, ale czego oczekiwałem po kilku godzinach; to graniczyło z cudem. Strupy na stopach, z każdym kolejnym krokiem zrywały się. Świeża cieczy brudziła nowe skarpetki. Ból nadal nie chciał odpuścić.

Niespodziewanie potknąłem się o coś. Ja i moje niezdarstwo. Od zawsze byłem ciamajdą. Moja twarz uwielbiała uderzać w podłogę. Najlepsze było jednak to, że jestem podatny na siniaki, krwiaki, guzy i tym podobne.

- Cholera! - syknąłem już na płytach, trzymając się za kolano.

Minęło, może kilka sekund okupowania przezemnie podłogi, gdy poruszyła się palce u jego dłoni.

Ręka zniknęła, a ja gapiłem się sparaliżowany na więźnia. Postać podniosła się i zeskoczyła z łóżka. Czarne buty były bardzo blisko mojej twarzy.

Powtórzę się, mam wene. I chyba, tylko tyle powiem. Rozdziały będą bardzo rzadko. Czuje się źle Pa :*










































Spojrzałem w górę, aby zobaczyć czekoladowe tęczówki, grubę brwi, kruczoczarne, długie, jak na mężczyzne włosy.

- Jay? -  Schylił się i jednym zwinnym ruchem podniósł mnie z ziemi.

Stojąc dopiero na własnych, słabych nogach, zrozumiałem kogo mam przed sobą.

- Cole? T-ty żyjesz? - Moje ciemnoniebieskie oczy wypełniły się łzami.

- Jay!!! - Brunet rzucił się na mnie, podnosząc, oraz tuląc mocno do swojego silnego ciała. - Tak bardzo tęskniłem.

- Ja... też... Cole... ale... dusisz - rozpłakałem się ze szczęścia.

Odczuwałem tyle emocji jednocześnie: radość, ulgę, spokój, bezpieczeństwo. Wiedziałem, że moje cierpienia się skończyły. Teraz byłem tylko ja, on i nasza przyjaźń.

Bruiseshipping-Pomóż MiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz