Rozdział 16

50 7 4
                                    

Autobus zatrzymał się gwałtownie, ponieważ zapaliło się czerwone światło. Nagle poczułam mocne uderzenie z prawej strony. Jedynie co pamiętam to ludzi, którzy coś krzyczeli. Moje powieki zamykały się, były strasznie ciężkie. Nie wytrzymałam i zamknęłam je.

Obudziłam się w białym pokoju. Obok mnie stał facet w białym fartuchy.

- Gdzi... Gdzie ja jestem? Co się... Stało... - powiedziałam trzymając się za głowę, która mnie bolała.

- Witam. Jestem House. Miałaś wypadek. Twoja jedna noga jest w bardzo złym stanie - powiedział wysoki mężczyzna. - Najprawdopodobniej będzie trzeba amputować, ale jest może odrobina nadziei, że nie trzeba będzie tego robić - dodał i wyszedł.

Odwróciłam głowę w stronę okna, za którym stał Tomek oraz mama. Rozmawiali ze sobą. Nagle podszedł do nich lekarz. Powiedział coś, a oni kiwnęli głowami. Otwierają się drzwi.

- Marta... Będzie dobrze... - powiedział Tomek z troską. Uśmiechnęłam się.

- Mamo... Chyba już poznałaś - gdy to powiedziałam zaczęłam kaszleć. Coraz mocniej i mocniej. Zauważyłam, że na moim łóżku była krew.

- Tomek, idź zawołać lekarza! Szybko! - powiedziała moja mama. Chłopak otworzył drzwi i zniknął. Nagle widziałam tylko ciemność.

*TOMEK*

Jechaliśmy autobusem, który nagle się zatrzymał. Usłyszałem pisk opon i samochód, który wbił się w prawy bok autobusu.

O nie, siedzi tam moja ukochana!

Głowa Marty znajdowała się na moich kolanach. Nie wiedziałem co robić. Zacząłem krzyczeć do ludzi, żeby mi pomogli lub dzwonili na pogotowie. Koło Marty widziałem krew.

Czemu ona? Nie może umrzeć! Nie wytrzymałbym tego cierpienia jak ona odejdzie...

- Nie zamykaj oczu. Zaraz ktoś Ci pomoże... - szeptałem jej do ucha. Mam nadzieję, że słyszy moje słowa.

Byliśmy w karetce. Ona leżała na noszach, a ja na miejscu dla pasażera. Trzymałem jej rękę, była zimna i blada jak jej twarz.

Dojechaliśmy do szpitala. Martę zabrali na salę, a mi kazali zostać w poczekalni. Mają mnie zawołać, gdy coś będzie wiadomo. Na szczęście dali mi jej plecak, w którym znajdował się dzienniczek i mogłem zadzwonić do mamy Marty. Wpisałem numer i zadzwoniłem. Pierwszy sygnał, drugi i trzeci. Nagle usłyszałem głos.

- Dzień dobry. Z tej strony Tomek, chło... kolega Marty. Pańska córka jest w szpitalu. Na miejscu opowiem dokładnie co się stało - powiedziałem pewny siebie.

- Co? Dobrze, zaraz będziemy, do widzenia - odpowiedziała kobieta i się rozłączyła.

Po dwudziestu minutach rodzice Marty zjawili się. Podszedłem do nich i się przywitałem.

- Witam. Jestem Tomek, chło... kolega Marty. To ja dzwoniłem do Pani - powiedziałem, podając rękę na przywitanie.

- Dzień dobry. Co się stało? Jak? Kiedy? - powiedziała Pani.

- To było tak... - zacząłem opowiadać. Gdy skończyłem mówić przyszedł lekarz. Powiedział, że najprawdopodobniej będzie trzeba amputować nogę, lecz jest nadzieja, że nie trzeba będzie.

- Możecie wejść do niej - powiedział lekarz, gdy wychodził z pokoju.

- Dobrze. To niech Pani jako pierwsza wchodzi - powiedziałem, gdy lekarz odszedł.

Gdy weszliśmy do sali Marty, zauważyłem, że nie śpi. Starała zebrać siły i coś powiedzieć.

- Marta... Będzie dobrze - powiedziałem, trzymając ją za rękę.

- Mamo... Chyba już poznałaś... - i w tym momencie zaczęła kaszleć, mocniej, aż nagle na jej łóżku pojawiła się krew.

- Tomek, idź zawołać lekarza! Szybko! - krzyknęła mama Marty, a ja szybko pobiegłem do drzwi i wyszedłem. Gdy byłem za drzwiami rozglądałem się po korytarzu szukając lekarza. Nigdzie go nie widziałem, więc pobiegłem do pielęgniarki i powiedziałem co się stało. Pobiegliśmy do sali. Otworzyłem drzwi i puściłem pielęgniarkę jako pierwszą.

- Proszę stąd wyjść. Nie możecie tu przebywać - krzyknęła, więc ja i mama Marty wyszliśmy.

Obserwowałem wszystko przez okno. Zauważyłem, że serce Marty nie daję sygnału.

- O nie. Ona nie może umrzeć... - powiedziałem po cichu do samego siebie.

Pani Aleksandra (tak miała na imię mama Marty) spojrzała przez okno. W jej oczach były łzy, łzy smutku. Usiadłem obok niej i przytuliłem.

Siedzieliśmy około dwudziestu minut, aż w końcu wyszedł lekarz.

Niech Pan powie, że ona żyję. Proszę...

Internetowa Miłość /poprawianie/zawieszone.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz