1. Spotkanie

91 10 2
                                    

Lucy otworzyła oczy. Znów obudziła się z tego samego powodu, dla którego budziła się już od kilku lat. Gdy na niebie księżyc był w pełni, dziewczyna słyszała wycie wilków. Mieszkała w Bar Harbor od urodzenia i choć jej dom znajdował się dobre kilka kilometrów od lasu, to jednak ich śpiew każdego miesiąca był doskonale słyszalny w jej domu. Miasto znajdowało się na granicy Parku Narodowego Acadia, dlatego wszyscy mieszkańcy przyzwyczajeni byli do obcowania z naturą. Dziewczyna usiadła na łóżku i spojrzała za okno. Na jej jasną twarz padła łuna księżycowego blasku oświetlając mały nosek i jasnobłękitne oczy. Niektórzy nawet twierdzili, że są zupełnie białe. Zresztą tak samo jak jej włosy. Lucy miała długie, proste, blond włosy, które w słońcu wydawały się przybierać barwę śniegu. Dziewczyna opadła z powrotem na poduszkę i przysłoniła nią uszy, próbując zagłuszyć dźwięki dobiegające z zewnątrz, jednak wilki nie przestawały ujadać. Po kilku godzinach walki z bezsennością Lucy w końcu udało się zasnąć.

Obudziła się około jedenastej. Słońce wznosiło się już wysoko na nieboskłonie. Był to cudowny, sierpniowy poranek. Idealny na odwiedzenie babci Rosalie. Starsza kobieta mieszkała w małej wiosce położonej w lesie. Lucy wstała i podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej krótkie, dżinsowe spodenki, koszulkę w krowie łaty i na odczepne chwyciła słomkowy kapelusz, niezbędny w tak słoneczne dni. Wchodząc do kuchni uśmiechnęła się na widok naleśników z serem leżących na stole, tuż obok karteczki „Smacznego, wrócę koło dwudziestej. Twój Christien". Nadawcą oczywiście był ojciec Lucy. Matka miała na imię Lilian i zmarła przy porodzie, a mężczyzna nigdy nie zakochał się ponownie, więc mieszkali w dużym domu tylko we dwoje. Blondynka ze smakiem zjadła przygotowany posiłek, później wyciągnęła z lodówki karton z sokiem pomarańczowym i nie przejmując się używaniem szklanek wypiła resztę, prosto z opakowania. Oczywiście mogła je później wyrzucić do śmieci, lecz droga do kosza, który stał po drugiej stronie pomieszczenia, nagle stała się nie do pokonania, więc dziewczyna włożyła pusty karton z powrotem do lodówki i zatrzasnęła drzwiczki. Chwyciła kapelusz, który położyła wcześniej na stole, bo nie wypada jeść w nakryciu głowy, po czym wybiegła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Obok płotu stał jej miętowy rower z wiklinowym koszykiem. Bardzo w stylu retro, dokładnie taki jakie ostatnio królowały na drogach. Pogoda była wręcz idealna na przejażdżkę, więc Lucy wskoczyła na siodełko i ruszyła w trasę do domu babci. Ostatnio widziały się miesiąc temu, kiedy to Rosalie poprosiła wnuczkę o zrobienie paru niezbędnych zakupów, wśród których znalazły się m.in. pół kilograma orzechów włoskich i pasta do zębów. Nie byłoby to może dziwne, gdyby nie fakt, że babcia Lucy nie miała uzębienia, a jej sztuczna szczęka nie opuszczała swojego miejsca w szklance już od wielu lat. Po prostu był to jakiś powód, by zobaczyć wnuczkę, która podobno tak przypominała swoją matkę.

Droga dłużyła się nieubłaganie. Dla Lucy najgorszym fragmentem trasy, był kilkukilometrowy odcinek prowadzący starą drogą przez las. Do Wolf Village nie można było dostać się w żaden inny sposób. Dziewczyna czasem zastanawiała się co mieszkańcy robią zimą, gdy drogi są często zasypane.. Maine jest najbardziej wysuniętym na północ stanem USA i zimy tutaj były siarczyste i potrafiły zaskakiwać.

Gęste drzewa przysłaniały błękitne niebo, przez co łatwo było wyczuć chłód powietrza. Lucy pedałowała mocniej, chcąc jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Nagle przy drodze zauważyła chłopaka. Był starszy od Lucy może o kilka lat. Siedział na ziemi i trzymał kurczowo swoją kostkę. Nie mając innego wyboru, gdyż nie na miejscu byłoby udawanie, że się nie widzi, gdy droga miała jakieś dwa metry szerokości, dziewczyna zatrzymała się i zapytała czy coś się stało. Chłopak podniósł wzrok i zawiesił go na twarzy Lucy, jakby rozpoznał w niej jakieś mityczne bóstwo. Korzystając z okazji Lucy przyjrzała się chłopakowi. Był ubrany w wytarte dżinsy, trochę za dużą koszulkę i koszulę w kratę, lecz najdziwniejsze były jego włosy. Miały siwy kolor. Pomimo lekkiego zaskoczenia dziewczyna stwierdziła, że w tych czasach moda płata różne figle, a przynajmniej włosy doskonale pasowały do ciemnych, kasztanowych oczu chłopaka. Po krótkiej chwili zamyślenia siwowłosy otrząsnął się i przedstawił.

- Chyba zwichnąłem kostkę. Spacerowałem po lesie i chciałem przeskoczyć rów, który blokował mi dalszą wędrówkę, lecz nie wyszło mi lądowanie. Jestem Kevin.

Chłopak wyciągnął rękę do Lucy, chcąc się powitać, ta jednak nie za dobrze go zrozumiała i chcąc pomóc mu wstać szarpnęła go, co skończyło się tym, że wylądowała na nim. Po chwilowym zakłopotaniu oboje zaczęli się śmiać. Lucy nie do końca wiedziała co ma zrobić. Do wioski co prawda nie było daleko, ale sama nie da rady nieść chłopaka. Rzuciła okiem na rower.

- Mam pomysł. - rzuciła i szybko objaśniła Kevinowi plan działania. Podniosła chłopaka i posadziła na rowerze. Sama usiadła na bagażnik i postawiła stopy na pedałach. Pewnie wyglądali dość nietypowo, ale skutecznie zaczęli zmierzać do Wolf Village.

Pomimo tego, że nie było daleko, Lucy spotkała po drodze, jeszcze kilka innych osób. Zdążyła pomóc naprawić łańcuch w rowerze nastoletniej dziewczyny, zdjąć samolocik z drzewa jakiemuś chłopcu oraz razem ze starszym mężczyzną pozbierać polne kwiaty dla jego żony. Można by stwierdzić, że był to zwyczajny zbieg okoliczności, jednak wszystkie te osoby łączyła jedna rzecz, a mianowicie mieli jasnosiwe włosy. O ile w wypadku staruszka, taki wygląd nie dziwi, o tyle w wypadku młodej dziewczyny, której sięgały one do pasa dawało to niesamowity efekt. Kevin witał się z każdą osobą więc prawdopodobnie wszyscy byli mieszkańcami wsi Rosalie. Gdy tylko Lucy zobaczyła w oddali dom babci odetchnęła z ulgą, czując, że wreszcie dotarła do celu. Wolf Village składało się z kilku domów położonych wokół okrągłego placu, który spełniał funkcje rynku. Dom Rosalie stał tuż przy drodze więc Lucy nie musiała przeprawiać się przez plac. Pobielane ściany, drewniane okiennice i kwiaty w ogrodzie sprawiały, że domek łudząco przypominał scenerię z baśni. Z rozmyślań wyrwał ją głos Kevina.

- Mieszkam tam. - powiedział i wskazał duży dom, dwie posesje dalej. - A ty kogo odwiedzasz?

- Babcię Rosie. - odpowiedziała Lucy zatrzymując rower przed furtką do białej chatki.

- Jesteś wnuczką pani Grey? - zapytał z zaciekawieniem. - Mój dziadek się z nią przyjaźni. Chyba nawet właśnie u niej jest.

Lucy postawiła rower przy płocie i pomogła Kevinowi dojść do domu. Zapukała do drzwi, a później, nie czekając na odpowiedź, weszła do środka i skierowała kroki do kuchni, czyli do miejsca gdzie większość dnia spędzała jej babcia. Od razu uderzył ją w nozdrza zapach korzennych przypraw. Lucy zatrzymała się w korytarzu żeby zdjąć buty i delektować kojącą wonią. Kevin powolnym kuśtykającym krokiem szedł za dziewczyną. Z jego kostką chyba nie było tak źle skoro próbował już na nią stawać.

- Cześć babciu, to ja Lucy. Wyczuwam zapach moich ulubionych ciastek.

KsiężycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz