9. Śniadanie z niespodzianką?

21 5 2
                                    

Lucy przetarła zmęczone i podpuchnięte oczy. Nie rozumiała sytuacji w jakiej się teraz znalazła i ciężar myśli przytłoczył ją tak, że długie godziny płakała do poduszki. Nie wiedziała nawet, kiedy zasnęła, ale była pewna, że śni. Była znów na polance w lesie. Trawa i drzewa pokryte były śniegiem, ale dziewczyna nie czuła chłodu. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu Luxa, który jak sądziła, był w pobliżu. Wśród zarośli zauważyła wąską ścieżkę. Śmiało poszła w jej stronę i już po chwili znalazła się przy znajomym źródle. Mężczyzna siedział na ławce tuż przy brzegu. Blondynka postanowiła podejść do niego niezauważenie, ale wtedy pod jej stopą pękła gałązka zdradzając jej obecność. Białowłosy nawet nie odwrócił głowy kierunku, z którego dobiegł dźwięk.
- Czekałem na ciebie. – powiedział spokojnym głosem i dziewczyna usiadła obok niego.
Ławeczka była wykonana z brzozowego drewna i pokryta miękkim, nieskazitelnie białym futrem. Lux również skąpany był w bieli. Miał na sobie białą koszulę, zapiętą po samą szyję, białe spodnie i równie jasne buty. Gdyby nie jego czarne oczy, nie byłby widoczny w tej zimowej scenerii. Przyglądając się mężczyźnie Lucy dopiero po chwili zauważyła jeszcze coś, co kontrastowało z bielą.
- Czy mi się wydaje, czy ty masz pomalowany na czerwono paznokieć na małym palcu? – zapytała Lucy, nie wierząc, że pyta o to dorosłego faceta.
Białowłosy uniósł rękę i przyjrzał jej się dokładnie.
- Faktycznie. Mam. – odpowiedział jakby właśnie się tego dowiedział.
- I co to niby oznacza? – zapytała rozbawiona Lucy, na co Lux tylko wzruszył ramionami.
- To jakiś znak. Tak mi się wydaje.
- Znak czego?
Mężczyzna zignorował pytanie i podniósł się z ławki. Poczłapał wolno wzdłuż brzegu stawu, a za nim Lucy. Po chwili jednak zatrzymał się i spojrzał w gwieździste niebo. 
- Kiedyś zdawało mi się, że wiem wszystko. Gwiazdy zdradzały mi prawdę o przeszłości i przyszłości. – skierował wzrok na blondynkę – Ale od kiedy ty przejęłaś część mojej mocy, nie mogę już być niczego pewien.
Dziewczyna już nie pierwszy raz słyszała, że posiada moc księżyca, ale nie rozumiała co to może oznaczać.
- Co masz na myśli? Potrafię posługiwać się magią, czy coś? Wiesz, jakieś czary mary, teleportacje, czy bycie niewidzialną?
Wizja bycia jakiegoś rodzaju czarodziejką sprawiła, że blondynka na chwilę przypomniała sobie wszystkie chwile z dzieciństwa, gdy razem z koleżankami bawiły się w czarownice i warzyły miłosne eliksiry, które miały sprawić, że ich wybrankowie mieli się w nich zakochać.
- Magią posługują, a raczej posługiwały się Istoty. Wystarczyłby mały impuls energii, żeby znów mogły to potrafić. Ty nie potrafisz używać magii, ale za to masz energię, której potrzebują.
- Czyli co? – zapytała skołowana – Dzięki mnie, oni może znów będą umieli czarować?
Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami. Blondynkę coraz bardziej zaczynał denerwować ten gest.
Lux podszedł do brzegu stawu i pochylił się nad taflą. Później zanurzył palce w wodzie i zaczął zakreślać jakieś kształty. Lucy podeszła do mężczyzny zaciekawiona jego poczynaniem. W wodzie migotały jaskrawe światełka, a gdy dziewczyna chciała pochylić się, by móc lepiej się im przyjrzeć, poślizgnęła się na mokrej trawie i wpadła do Księżycowej Wody.  Odkaszlnęła głośno, bo woda dostała się do jej dróg oddechowych. Lux roześmiał się w głos.
- Do następnego Lucy. – rzucił i odszedł w swoją stronę.
Dziewczyna podejrzewała co teraz nastąpi, ale pomimo tego, że podświadomie wiedziała, że nie ma się czego bać, to ze strachu przed utonięciem, rzucała się w wodzie, szukając czegokolwiek, co mogłoby wyciągnąć ją z topieli. Woda jak i ostatnim razem nabrała mlecznej barwy i dziewczyna po zanurzeniu w niej, ocknęła się w łóżku. Kamień w jej bransoletce jarzył się jasnym światłem. Za oknem zaczynało świtać. Dziewczyna podniosła się na łóżku i spojrzała na zegarek. Dochodziła dopiero piąta, jednak dziewczyna nie czuła już zmęczenia. Wstała i przebrała się w codzienne ubranie. Sukienka z wczorajszego wieczoru, nadal leżała na krześle, stojącym w kącie. Na samo wspomnienie tego, czego się wczoraj dowiedziała coś zakuło ją w żołądku. Nie chciała na razie o tym myśleć. Przed nią dzień, który miała spędzić z mieszkańcami. Rano śniadanie u Kasey’ów, a później obiad z Lolą. Pomyślała, też o odwiedzinach u Ruperta i Izabell, lecz nie była pewna czy to dobry pomysł. Skoro mężczyzna nie utrzymywał kontaktów z mieszkańcami, to dlaczego miałby chcieć porozmawiać z nią? Lucy otworzyła dużą szafę i po chwili zastanowienia, wybrała z niej spodenki i białą koszulkę. Ubranie się nie zajęło jej wiele czasu, a ona miała go aż zbyt wiele.
- Jak to mówią, z nudów to można i posprzątać. – powiedziała do siebie i rozejrzała się po pokoju. Mieszkała tu dopiero kilka dni, a w pomieszczeniu już walały się jej ubrania, a niezaścielone łóżko pogłębiało wrażenie panującego wszędzie bałaganu. Wzięła głęboki wdech i zabrała się do pracy. Do ósmej, było jeszcze kilka godzin, więc dziewczyna nie miała powodu by się spieszyć. Gdy, skończyła okazało się, że zajęło jej to więcej niż przypuszczała. Zdążyła jeszcze tylko wziąć krótki, orzeźwiający prysznic, założyć na siebie czarną, luźną bluzę, po czym wpadła do kuchni. Pomyślała, że nie wypada iść do Kasey’ów z pustymi rękami i zaglądając do lodówki, zauważyła świeże, czerwone pomidory, prosto z ogródka babci Rosie.
- Idealne na śniadanie. – powiedziała do siebie zadowolona i pokroiła kilka sztuk w plastry, układając je na małym półmisku.
Dumna ze swoich kucharskich umiejętności chwyciła tak przygotowane warzywo i w zadziwiającym humorze wyszła na plac. Spacer do domu sąsiadów zajął jej jakąś minutę, ale nie była szybsza niż Eleonor, która stała już w drzwiach, wyczekując swojego gościa.
- Dzień dobry! – z daleka krzyknęła Lucy.
- Witaj. – odpowiedziała kobieta i zaprosiła dziewczynę do środka.
Z zewnątrz dom wydawał się ogromny, ale w środku było przytulnie i nawet dość ciasno. W salonie stała duża kanapa, obita ciemną skórą. Była postawiona w tym miejscu nie bez powodu. Siedząc na niej można było wpatrywać się w płomyki skaczące w ceglanym kominku. W pomieszczeniu stało też mnóstwo regałów z książkami, które zajmowały większość powierzchni ścian. W rogu stał stary fotel, w którym siedział Mathew zaczytany w jakiejś lekturze. Eleonor chrząknęła, co wyrwało mężczyznę znad książki. Podniósł wzrok i zza okularów spojrzał na małżonkę i gościa.
- Witaj Lucy. – powiedział i odłożył książkę na półkę. – Czy to już ósma?
Eleonor poprowadziła Lucy do jadalni, a za nimi wszedł pan domu. Kaysey’owie chyba bardzo lubili wielkie przedmioty, bo stół stojący pośrodku mógłby pomieścić kilkanaście osób i ledwie pozostawiał jakiekolwiek przejście dookoła niego. Dziewczyna od progu poczuła zapach jajecznicy. Christien nie przepadał za jajkami, bo wierzył, że „coś co pochodzi z kurzego tyłka nie może być smaczne”, więc przysmakami tego rodzaju nie mogła się nacieszyć. Blondynka postawiła półmisek pomidorów na stole i zajęła miejsce naprzeciwko Mathew, a obok niego usiadła jego żona, która ku zaskoczeniu Lucy nie poszła do kuchni, aby przynieść posiłek, choć na blacie stały tylko porcelanowe talerze i srebrne sztućce.
- Powiedz Lucy, jak czujesz się w wiosce? – zapytał mężczyzna rozkładając w międzyczasie na kolanach serwetę.
- Na początku myślałam, że nie będę potrafiła się tu odnaleźć, ale jak na razie jest zadziwiająco dobrze. – powiedziała i żeby nie zapeszyć stuknęła w stół kilka razy.
Blondynka rozejrzała się jeszcze trochę po pomieszczeniu. Cały czas zastanawiała się kto w takim razie przygotowuje posiłek i gdzie jest Arthur. Wtedy zza dużych, dębowych drzwi zaczęły dochodzić dźwięki krzątaniny. Lucy pomyślała, że to na pewno tam jest kuchnia i kto wie, może to właśnie syn Kasey’ów poda dziś posiłek. Mathew i Eleonor również usłyszeli dziwne dźwięki.
- Victoria, co ty tam robisz? – krzyknęła kobieta w kierunku drzwi. – Podaj do stołu i wołaj Arthura na śniadanie.
- Tak pani Eleonor. – dało się słyszeć niewyraźnie i za chwilkę, z kuchni wyszła kobieta, około czterdziestki niosąca talerze wypełnione pysznościami. Victoria miała związane w warkocz, siwe włosy, co już wcale nie dziwiło Lucy. Byłą ubrana w szarą sukienkę oraz biały fartuszek. Postawiła na stole wszystkie naczynia, które przyniosła. Talerz z jajecznicą, półmisek smażonych kiełbasek, koszyk z pieczywem. Wszystko wyglądało wyśmienicie i pewnie smakowało jeszcze lepiej.
- Życzę smacznego. – powiedziała cicho kobieta i wyszła.
Lucy odpowiedziała dziękuję, sądząc, że właściciele domu zrobią to samo, Ci jednak nawet nie spojrzeli w kierunku służki i zaczęli nakładać sobie porcje śniadania.
Nagle rozległ się dziwny dzwonek, na dźwięk którego blondynka aż podskoczyła.
- Spokojnie. – powiedziała z uśmiechem Eleonor – To tylko nasz wewnętrzny telefon. Zapewne Victoria dzwoni po Arthura.
Faktycznie, chwilę potem w drzwiach jadalni pojawił się chłopak. Lucy od razu przypomniało się całe zajście z wczoraj i słowa Kevina. Rzeczywiście Arthur był bardzo przystojny i pewnie niejedna dziewczyna się w nim podkochiwała. Chłopak podszedł bliżej i usiadł na końcu stołu. Lucy chciała przyjrzeć mu się bliżej, jednak ten w tej samej chwili spojrzał w jej kierunku i posłał mrożące krew w żyłach spojrzenie. Dziewczyna od razu spuściła wzrok i zajęła się opróżnianiem zawartości swojego talerza, który wcześniej zapełniła. Posiłek przebiegł w miłej atmosferze. Mathew i Eleonor pytali Lucy o to, jak mieszka się w mieście i chcieli znać wiele szczegółów z jej dzieciństwa. Dziewczyna z chęcią odpowiadała na ich pytania. Później pan domu rozwinął dyskusję, na temat książek i Lucy ledwo mogła cokolwiek powiedzieć, gdyż mężczyzna był zaaferowany swoim najnowszym, literackim odkryciem. Arthur nie odezwał się, ani razu, choć Lucy co jakiś czas czuła na sobie jego wzrok. Po posiłku przenieśli się do salonu. Mathew rozsiadł się w swoim ulubionym fotelu, a kobiety na kanapie. Arthur ponuro snuł się po pomieszczeniu, a po chwili wyszedł.
- Czy on taki jest zawsze? – zapytała Lucy.
Kasey’owie spojrzeli na siebie.
- Cały Arthur. Jakby wszystko na świecie mu przeszkadzało. – odpowiedziała Eleonor.
- Wszystko, oprócz Susan. – dokończył Mathew i zaśmiał się.
- Susan? – zapytała dziewczyna, ale mężczyzna tylko przyłożył palec do ust, nakazując by nasłuchiwała.
Rzeczywiście, z korytarza dało się słyszeć, że chłopak z kimś rozmawia.
- Cześć maleńka, jak się dziś czujesz? Pewnie dobrze, bo wyglądasz wręcz cudownie.  
Dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła.
- To kim jest Susan? – zapytała ponownie.
- To złota rybka. Arthur dostał ją na szóste urodziny. Biedaczka, ma uszkodzoną jedną płetwę, ale mimo tego wszyscy ją polubiliśmy. – pośpieszyła z wyjaśnieniami Eleonor.
- Zaraz, zaraz. Szóste urodziny? – niedowierzając zapytała blondynka. – Rybki nie żyją tak długo.
Mathew poprawił okulary i przegarnął włosy.
- My również, nie wiemy co jest z tą rybką, ale wszyscy się już do niej przyzwyczailiśmy. Może to jakiś cudowny okaz. – powiedział i spojrzał na zegarek.
- Wybacz, ale musimy się już zbierać. Czas goni nas.
Eleonor wstała i odprowadziła Lucy do drzwi. Wtedy dopiero dziewczyna zauważyła stojące na komodzie w korytarzu akwarium. W środku pływała dość spora rybka, o pięknych, falujących płetwach i ogonie. Blondynka pożegnała się z Kasey’ami i Susan po czym poszła w kierunku domu.
- Panienko Lucy!  Zostawiła panienka półmisek po pomidorkach. – Lucy odwróciła się i zauważyła, że drobnym truchtem spieszy za nią Victoria wręczając naczynie.
- Dzięku… – zaczęła dziewczyna, ale przerwał jej głos Eleonor.
- Victoria! – krzyczała pani Kasey.
Służka, aż pobladła na twarzy. Szybciej niż wicher, wróciła do domu swoich pracodawców.
Lucy stała jeszcze chwilę w miejscu. Ludzie, którzy dla niej  byli nadzwyczaj mili, traktowali swoją pomoc domową jak niewolnika. Nie dziwiła się nawet, że Arthur stał się taki oschły. Może w stosunku do niego, również zachowywali się inaczej.
Wtedy z lasu dobiegło ją wołanie o pomoc. Dziewczyna zwróciła wzrok w kierunku, z którego pochodziło i zobaczyła Kevina. Chłopak niósł kogoś w ramionach.
- Lucy! – krzyknął w jej kierunku, gdy tylko zauważył, że blondynka stoi na placu. – Pomóż mi!
Dziewczyna odłożyła na ziemie, trzymany półmisek i podbiegła do chłopaka. Osobą, która była przez niego niesiona, była dziewczyna o długich, jaskrawoczerwonych włosach. Ubranie miała podarte, oczy zapadnięte i z trudem oddychała.
- Znalazłem ją nieprzytomną w lesie. – oświadczył Kevin z trudem łapiąc oddech. Pot spływał po jego czole. Pewnie całą drogę biegł.
Lucy złapała dziewczynę za nogi, a chłopak chwycił jej ramiona.
- Gdzie ją niesiemy?- zapytała blondynka.
- Do dziadka. – rzucił krótko Kevin.
W międzyczasie na horyzoncie pojawiła się Katharina. Wracała właśnie z miasta na swoim rowerze, który w mgnieniu oka rzuciła i znalazła się przy Kevinie i Lucy.
- Co się stało? – zapytała spanikowana siwowłosa.
Chłopak tylko skinieniem głowy wskazał jej by otworzyła przed nimi furtkę, a później drzwi wejściowe. Położyli dziewczynę na kanapie w salonie i Kevin pobiegł do swojego pokoju po ręczniki i do kuchni po wodę. Dziewczyna wyglądała jakby nie jadła od tygodni, a do tego miała wysoką gorączkę.
- Panie Robertson. – krzyczała Katharina biegając po domu.
William chwilę później wyszedł ze swojej sypialni.
- Dziecko, co się dzieję? – zapytał zdziwiony widokiem młodej sąsiadki.
Dziewczyna chwyciła go za nadgarstek i bez zbędnych wyjaśnień pociągnęła za sobą do salonu, gdzie Lucy już nakładała rannej dziewczynie chłodne okłady. William podszedł do kanapy.
- Kto to? – zapytał przykładając czerwonowłosej dwa palce do szyi w  celu sprawdzenia pulsu.
- Znalazłem ją w lesie. Nie odzyskała przytomności przez całą drogę.
William zmarszczył brwi. Nie miał zbyt dużej wiedzy, na temat medycyny, nawet tej tradycyjnej.
Nagle dziewczyna zaczęła drżeć, a po chwili przestała oddychać. Lucy była przerażona. Nigdy na własne oczy nie widziała, osoby, którą od śmierci może dzielić kilka minut. Wiedziała, że musi coś zrobić. Wtedy wpadła na pomysł.
Lux
Pierwsze co przyszło jej do głowy, to poprosić właśnie go o pomoc. Nie wiedziała, jak może go wezwać, ale spróbowała skupić myśli na jego osobie i wkrótce w pokoju zrobiło się biało. Stała na polanie w Księżycowym Lesie.
- Lux! – krzyknęła i puściła się biegiem między drzewami. Mężczyzna, jak się spodziewała siedział na ławce i rzucał kamykami w wodę.
- Lux. Proszę, pomóż jej.
Białowłosy spojrzał na nią, a po chwili zamknął oczy, poruszając ustami, jakby coś mówił, jednak z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk.
- Nie mogę wiele zrobić. Dziewczyna ma zbyt wielką moc. – odparł jak zwykle spokojnie i wrócił do puszczania kaczek na stawie.
- Jaką moc? O czym ty mówisz? Ona umiera… - krzyczała Lucy, nic nie rozumiejąc ze słów Księżyca. - Przecież ty możesz wszystko! Pomóż jej!
Lux jednak tylko pokręcił głową i wrzucił kolejny czerwony kamyk do wody. Lucy znów oślepiło jasne światło i ocknęła się siedząc na kanapie w salonie pana Robertsona. Czerwonowłosa nadal leżała na ziemi, ale jej klatka piersiowa unosiła się równomiernie. Wzrok wszystkich jednak skupiony był na Lucy.
- Co zrobiłaś? – zapytała przerażona Katharina, a gdy zauważyła, że dziewczyna nie wie o co ją pyta wyjaśniła. – Oczy zaszły ci bielą i zaczęłaś mówić coś w jakimś dziwnym języku, a później ona zaczęła oddychać. – powiedziała wskazując na nadal nieprzytomną czerwonowłosą. 
Blondynka już miała wyjaśnić, że nic nie pamięta, gdy nieprzytomna nagle otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się dookoła. Skupiła wzrok na Robertsonach i Katharinie.
- Istoty! – krzyknęła nagle i znów zemdlała…

************
Chyba chciałam wynagrodzić wam tą lukę, ale przyznam się, że straciłam wiarę czy pisanie Księżyca ma sens... Trzymajcie za mnie kciuki :3
Akcja się rozkręca (nareszce xd). Kim będzie tajemnicza czerwonowłosa? ;>

KsiężycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz