6. Wolf Village

29 7 1
                                    

Dziewczynę obudziło ciche stukanie do drzwi.

- Skarbie, pan William prosi, żebyś z nim poszła. Chce ci coś pokazać. – usłyszała głos babci Rosie.
- Dobrze, już wstaje. – odparła zaspana blondynka i przekręciła się na drugi bok.- Daj mi jeszcze chwilkę.

Drzwi się zamknęły i Lucy wysiliła się by spojrzeć na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Bardzo powolnymi ruchami usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Dopiero teraz zorientowała się, że spała w dżinsach i koszulce. Szybko zmieniła garderobę, zaczesała włosy w wysoki kucyk i skierowała kroki do kuchni. Babcia i pan William siedzieli przy stole. Rozmawiali o czymś i śmiali się w głos. Lucy rozczuliła się nad tym widokiem. Nie sądziła, że babcia tak dobrze czuje się w Wolf Village. Zawsze sądziła, że doskwiera jej samotność, ale teraz widziała, jak bardzo się myliła.

- Dzień dobry. – powiedziała blondynka, a staruszkowie obrócili się w jej stronę.

Pan William podniósł się z krzesła i ukłonił lekko.

- Witaj panienko Lucy. Bardzo pięknie dziś wyglądasz.

Dziewczyna znów poczuła, że jej policzki zalewają się czerwienią. Starając się, żeby mężczyzna tego nie zauważył szybko podeszła do kuchennego blatu, na którym stał dzbanek gorącej, malinowej herbaty i nalała sobie solidną porcję do ulubionego kubka.

- Więc chciał mi pan coś pokazać, prawda? – zapytała Lucy, czując, że rumieńce zaczęły ustępować.
- Tak, ale pozwolę dopić ci napój i wtedy poproszę cię o wyjście ze mną na plac. Mieszkańcy wioski bardzo chcieliby cię poznać. – odparł i uśmiechnął się ciepło.

Lucy jednak nie odwzajemniła uśmiechu.
- Poznać mnie? Dlaczego? – zapytała nie czując się zbyt pewnie.
Rosalie wzięła wnuczkę za rękę.
- Skarbie, pamiętasz jak mówiliśmy ci, że masz cząstkę mocy księżyca, z którego Wilcze Istoty czerpią moc, prawda?  - powiedziała staruszka, na co dziewczyna  przytaknęła. – Ci ludzie wierzą, że twoja obecność sprawi, że poczują się lepiej. Nie tylko psychicznie, ale też fizycznie.
Lucy spojrzała na pana Williama.
- To naprawdę możliwe?
Starszy mężczyzna wzruszył ramionami.
- Przekonamy się. – odparł i wstał.

Blondynka szybko dopiła herbatę i poszła za Williamem przed dom, jednak gdy zobaczyła ludzi zgromadzonych przed nim opuściła ją cała pewność siebie i entuzjazm. Wszyscy wpatrywali się w nią, a ona nawet nie wiedziała co miałaby im powiedzieć. Czy naprawdę potrafi pomóc tym ludziom?
- Lucy, podejdź proszę. – z rozmyślań wyrwał ją głos pana Robertsona, który stał już za furtką razem z kilkoma osobami. Dziewczyna wolnym, niepewnym krokiem ruszyła w ich stronę. Przyjrzała się towarzyszom Williama. Jedną z nich była starsza kobieta wzrostem sięgająca Lucy do piersi. Wyglądała na miłą i ciepłą staruszkę w okolicach setki, ale było coś co w dziwaczny sposób psuło cały efekt. Pomimo, siwych włosów i tego, że miała na sobie zapinany na guziki sweterek i spódnicę po kostki, Lucy nie mogła oderwać wzroku od jej butów. Kobiecina na nogach miała najprawdziwsze, neonowo-żółte adidasy. Dziewczyna nawet nie wiedząc, kiedy otworzyła usta ze zdumienia.
- Co jest młoda? Podobają ci się moje Airmaxy? – powiedziała staruszka co wprawiło Lucy w jeszcze większy szok.
William zaśmiał się w głos.
- Poznaj panią Louisę.
Wtedy staruszka wyciągnęła rękę do blondynki.
- Mów mi Lola. – powiedziała i uśmiechnęła się okazując białe jak śnieg zęby, które jak sądziła Lucy nie należały do niej, tylko były protezą.
Dziewczyna odwzajemniła uścisk dłoni, który ku kolejnemu zaskoczeniu Lucy był silny, jakby witała się z facetem regularnie korzystającym z siłowni. Wtedy staruszka pociągnęła delikatnie blondynkę, by móc powiedzieć jej coś na ucho.
- Wpadnij jutro do mnie na obiad kochanieńka to pogadamy o najlepszych towarach we wsi. – zachichotała.
Lucy również nie mogła powstrzymać śmiechu. Staruszka poluźniła uścisk i odeszła z grupki, która zebrała się wokół nich.
- Will mój ty pućku, później pokaż proszę młodej gdzie mieszka Lola. – rzuciła jeszcze na odchodne do pana Williama i poszła w kierunku drogi prowadzącej do miasta.
Staruszek tylko pokręcił głową i przeszedł do przedstawiania kolejnych osób.
- To państwo Kasey. – powiedział wskazując wysokiego bruneta i pulchnej szatynki. – Eleonor i Mathew.
Lucy skinieniem głowy przywitała się z małżeństwem, na co oboje odpowiedzieli takim samym gestem.
- Oboje pracujemy do późna, ale byłoby nam niezmiernie miło, gdybyś zaszczyciła nas swoją obecnością na jutrzejszym śniadaniu. – powiedziała delikatnym i melodyjnym głosem kobieta.
Dziewczyna zgodziła się i po ustaleniu godziny ósmej jako najodpowiedniejszej na posiłek pożegnali się. Pan William przeszedł do kolejnej pary. Była to kobieta o czarnych, długich i falowanych włosach oraz szczupły mężczyzna spoglądający zza okularów. Czarnowłosa była w lekko widocznej ciąży. Oboje wyglądali bardzo młodo.
- To Robert Simmons i jego żona Maria, która jak pewnie zauważyłaś nosi pod swoim sercem dziecko. – przedstawił ich staruszek.
- Syna konkretnie. – powiedział Robert, po czym został spiorunowany wzrokiem przez swoją żonę.
- Lub córkę. Nie znamy jeszcze płci dziecka. – pospieszyła z wyjaśnieniami Maria.
- Ja i tak czuję, że to będzie syn. – mruknął pod nosem jej mąż i wszyscy zaczęli się śmiać.
Po krótkiej rozmowie Lucy dowiedziała się, że Simmonsowie mieszkają tuż obok, czyli między domem Rosie, a pana Williama. Do nich również  dziewczyna została zaproszona na posiłek. Była mile zaskoczona otwartością mieszkańców. Sądziła, że nie będzie potrafiła się zaaklimatyzować w Wolf Village, ale na szczęście jej obawy się nie sprawdziły. Wtedy ze strony lasu wybiegł Kevin. Lucy od razu rozpromieniła się na jego widok. Podszedł do niej i swojego dziadka.
- I jak tam? Poznałaś już wszystkich? – zapytał.
- Poznałam Lolę – na samo wspomnienie szalonej staruszki dziewczyna się zaśmiała – oraz Simmonsów i państwa Kasey. To raczej nie są jeszcze wszyscy z wioski. – odpowiedziała rozglądając się wokół. W Wolf Village domy stały obok siebie dookoła placu, na którym obecnie się znajdowali. Lucy szybko policzyła, że było ich dziewięć, co ogłosiła na głos chłopakowi.
- Raczej dziesięć. – poprawił ją William, który przysłuchiwał się rozmowie.
Lucy jeszcze raz rozejrzała się wokół placu. Dopiero teraz zauważyła małą, zaniedbaną chatkę nieco oddaloną od pozostałych.
- Kto tam mieszka? – zapytała.
Pan William i Kevin wymienili spojrzenia.
- Pamiętasz pana, któremu pomagałaś zbierać kwiaty w dzień, gdy się poznaliśmy? – zapytał chłopak, na co Lucy przytaknęła. – To właśnie on mieszka tam ze swoją chorą żoną.
Dziewczyna jeszcze raz przyjrzała się domowi. Wyglądał na opuszczony, lub bardzo zaniedbany. Ogród otaczający domostwo wypełniony był wysokimi chwastami, a dróżka prowadząca od placu do niego prawie całkowicie zarosła.
- Wszyscy w wiosce są tacy mili i przyjaźni. Dlaczego nikt nie zaoferował się im pomóc? Dom wygląda jak ruina. – oburzyła się Lucy.
Pan William położył rękę na ramieniu blondynki.
- Próbowaliśmy panienko. Kiedyś ja i Rupert byliśmy przyjaciółmi. Jednak od kiedy Izabell zachorowała stał się zupełnie inny. Przestał nas odwiedzać i nie chciał z nikim rozmawiać.

KsiężycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz