Summer Camp

87 2 1
                                    

Dzisiaj jest ten dzień, dzień na który tak bardzo czekają moi rodzice przez cały rok. Dzień w którym wyjeżdżam z domu na co roczny obóz. Chociaż będzie on nieco inny od wszystkich. Nie wiem czy to na złość mi czy na korzyść sobie...ale moi "kochani" starzy wysyłają mnie w tym roku na miesięczny obóz, aż miesięczny! Czemu ja, pytam się czemu? No tak, jak to mówią-kto bogatemu zabroni? No niestety nikt. 

Effie!-usłyszałam krzyk mojej matki z dołu.

-Nooo?!-odpowiedziałam schodząc z łóżka i kierując się w stronę schodów.

-Pospiesz się z tymi bagażami, musisz zjeść śniadanie przed wyjazdem-już nie musi udawać, że przejmuje się tym czy coś zjem czy nie, bo wiem, że ją to gówno obchodzi. Schowałam ostatnie rzeczy do walizek i siłowałam się z zamknięciem które po chwili mi uległo.  Chwyciłam rączki od bagaży i zeszłam z nimi zwinnie po schodach. 

-No jestem, jestem.-oznajmiłam mamie.

-Na stole masz tosty, tata zaraz przyjdzie pomóc ci z walizkami.-wytłumaczyła.-Pomóc mi z walizkami? Kobieto, dojście z nimi dwa metry do autobusu to nic przy tych schodach grozy po których schodziłam.

-Nie trzeba, poradzę sobie.-prychnęłam.

-Effie, przestań się złościć.-powiedziała zirytowana-jak byłam w twoim wieku nigdy nie mogłam doczekać się następnego obozu, a ty jeszcze narzekasz.-jakby ją obchodziło w ogóle moje zdanie. Czy koniecznie muszę lubić to samo i robić to co moi rodzice uważają za słuszne i dobre dla mnie? Nie mam pojęcia czemu ktoś wybiera się na takie coś z własnej woli. Ale oni mnie denerwują..

-Okey, okey...skończ, proszę. Przecież jadę, ciesz się wolną chatą.-zaśmiałam się sarkastycznie. Podeszłam do walizek i wytargałam je przed dom czekając na pechowy autobus. W tej chwili podszedł do mnie mój ojciec...uhg, jeszcze jego tu brakowało.

-Effie, wiesz, że chcemy dla ciebie dobrze. A siedzenie całe wakacje w domu chyba nie jest dobrym wyjściem, nie uważasz?-zapytał. Widać było w jego oczach troskę.

-Nie...znaczy ugh..może. Ale co to ma do rzeczy? To chyba ja powinnam wybrać jak chce spędzić moje wakacje?-powiedziałam podkreślając kilka słów gestykulując rękami. W tej chwili pod mój dom podjechał autobus. Tylko nie to. Po chwili wysiadła jak podejrzewam-nasza opiekunka.

-Effie, tak?-zapytała uśmiechając się.-Jestem Ann, będę waszą opiekunką na obozie.-przedstawiła się podając mi dłoń którą uścisnęłam posyłając fałszywy uśmiech.-Zapraszam na pokład-powiedziała pokazując przy tym szereg białych zębów. Weszłam do autobusu zajmując pierwsze lepsze miejsce, i na moje szczęścia nikogo koło mnie nie było. Tata zajął się moimi bagażami chowając je w "bagażniku" autokaru. Ostatni raz spojrzałam przez okno oglądając mój dom, a obok niego dostrzegłam rodziców którzy czekali aż pojazd odjedzie. Autobus ruszył a mi przed oczami mrugnęły machające na pożegnanie postacie, następnie zajęłam się słuchaniem muzyki. Dowiedziałam się, że jedziemy po jeszcze jedną osobę, dopiero potem wyruszymy w kierunku obozu. 

-Hej, ty jesteś Effie?-słyszałam cichy głos dziewczyny siedzącej miejsce przede mną.

-Tak, a ty jesteś?-zapytałam czarnowłosej dziewczyny żeby mogła mi się przedstawić.

-Cara-uśmiechnęła się ciepło co odwzajemniłam.-Mogę się dosiąść?

-Um, jasne. Czemu nie, tylko siadasz od okna. Nie lubię tego miejsca.-oznajmiłam i uśmiechnęłam się w jej stronę. 

-Nie ma sprawy, nie przeszkadza mi to.-po chwili ciemnowłosa siedziała obok mnie.-czego słuchasz?-zapytała wskazując na słuchawkę w moim uchu.

-Nirvany.-odpowiedziałam obojętnie oddając całkowite skupienie muzyce. 

-Naprawdę? Moja siostra ma fioła na punkcie Nirvany, koszulki, plakaty, tatuaż z Nirvaną. Tylko szkoda, że na koncert nie będzie już okazji...-wytłumaczyła.

-Tak, są świetni. I fakt, wielka szkoda, sama chętnie bym się wybrała, no ale cóż...-zrobiłam przygnębioną minę. Bardzo lubię ten zespół, wręcz jest jednym z moich top 3.

Resztę drogi jechaliśmy w ciszy. Po chwili autobus zatrzymał się pod ogromną, kremową willą, wielkością przypominającą moje mieszkanie. Nie minęła minuta a do autobusu wszedł wysoki blondyn w Ray Ban'ach, ubrany w...koszule? Tak, ubrany w koszule w czerwono czarną kratę.  Zdecydowanie się wyróżniał. Był strasznie tajemniczy, a to mnie intrygowało. Muszę przyznać, że wyglądał cholernie dobrze. Chłopak zajął miejsce za mną, centralnie. Po chwili dosiadł się do niego jakiś umięśniony brunet, nieco ciemniejszej karnacji. Autobus ruszył, Ann powiadomiła nas, że za około 12 godzin będziemy na miejscu. Postanowiłam wykorzystać ten czas do słuchania muzyki i drzemki. Niestety nie było mi to dane...

Blondyn w koszuli, która tak przypadła mi do gustu postanowił, że będzie zabawnie jeśli pokopie w siedzenie przed sobą, to takie dojrzałe. 

-Mógłbyś przestać?!-krzyknęłam odwracając się w jego stronę. 

-Mógłbym, ale co jeśli nie zechce?-uśmiechnął się przygryzając swój kolczyk w wardze którego wcześniej nie zauważyłam. 

-Jesteś idiotą-wysyczałam wściekła.

-Po prostu Luke, jestem Luke-zdjął okulary przeciw słoneczne ukazując mi swoje zniewalające niebieskie tęczówki puszczając oczko. Postanowiłam się nie odzywać i odpuścić. Najwyżej się przesiądę. 

-Czy ja dobrze słyszałam, czy rozmawiałaś z Hemmings'em?!-szepnęła podekscytowana Cara. 

-Z kim?-zapytałam unosząc pytająco brwi.

-Z blondynem który siedzi za tobą w czerwonej koszuli, z kolczykiem w wardze i zniewalającym uśmiechem-wytłumaczyła.

-Masz na myśli tego idiotę? To tak, niestety.-odpowiedziałam całkiem szczerzę.

-Idiotę?! To jest najgorętszy chłopak w naszej szkolę!-powiedziała tak głośno, że na pewno tej jej "najgorętszy chłopak" zdołał nas usłyszeć.

-Okeey-wzruszyłam ramionami i wróciłam do słuchania muzyki. Co mnie obchodzi jakiś wkurwiający blondasek bez kultury, na dodatek rozpieszczony. Dla mnie mógłby i być miss świata, i tak mam go w dupie. Nie potrzebnie ze mną zaczął.

_____________________________________________________

Zapraszam was do mojego nowego opowiadania! Co myślicie? Zapraszam do oceny, miło by było dostać gwiazdki. Niedługo kolejny rozdział. :*

Boy in shirt || L.HemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz