Rozdział Czwarty

38 5 1
                                    

Nie ruszałem się, ledwo oddychałem.

Próbowałem ukryć jak zmroziło mnie po słowach kapitana. Nie chciałem zginąć w tym pełnym gąszczu lesie, przede wszystkim nie sam. Sam jak kołek.

Mocno trzymałem się gałęzi drzewa póki strażnicy nie odjechali, zapewne myśląc, że nikt nie jest do tego stopnia głupi aby iść do tej przerażającej puszczy, domu czarownic.

Zresztą - one nie istnieją.

Sam w to nie wierzysz, idioto.

Uspokoiłem się, myśląc o tym, że przecież Talia napewno mnie tak nie zostawi. Chyba.

Stwierdziłem, że nie ma co się przejmować i zeskoczyłem z drzewa.

Przecież, wyjdę z lasu i po prostu pójdę do miasta, gdzie powiem, że na polowaniu ktoś mnie obrabował i przyjmą księcia z powrotem.

Otrzepałem się i ruszyłem w stronę, w którą wydawało mi się, że widziałem z drzewa.

Popatrzyłem wokół, gdy nagle usłyszałem szelest w krzakach tuż obok mnie. Po moim ciele przeszły zimne dreszcze i nawet się nie zastanawiając zacząłem biec.

Uciekałem nadal słysząc jak szelesty nie ustają. Nagle nie zauważając korzenia podknąłem się i upadłem, doszczętnie niszcząc już moje słabe ubrania.

Niestety szelest zaczął mnie namiedzać ze wszystkich stron, a ja nie wiedziałem gdzie uciekać.

W duchu już modliłem się, aby to był tylko mój wymysł lub jakieś zwierzę leśne po prostu się przechadza po lesie...

Po chwili zdałem sobie sprawę, że przecież mam łuk oraz kołczan strzał. Moje ręce drżały, gdyż wokół zacząłem słyszeć szepty oraz mrożące krew w żyłach warczenie.

Napiąłem łuk, ale od razu wypadł mi z ręki, gdy obok mnie pojawiła się niska kobieta o specyficznych rudawych włosach.

Miała puste oczy, które wwiercały mnie w ziemię oraz uśmiech diablicy. Wokół niej nagle pojawiły się płomienie, które zaczęły atakować mnie i zżerać skóre.

Wydusiłem z siebie okrzyk bólu i przerażenia, ale ogień nadal mnie pochłaniał.

Mój oddech stawał się coraz płytszy i płytszy...

-Sean do cholery! -ktoś podrząsnął mną i walnął mnie z całej siły w twarz.

-Eee... -bąknąłem i przed moimi oczami zobaczyłem Talie.

Niestety wokół nadal widać było Las, a tuż za jej ramieniem wydawało mi się, że widziałem znów rudą kobiete.

-Talia uciekaj... ONA tam JEST. -wymarkotałem i nagle powróciły wspomnienia bólu, śmiechu i płomieni.

-Sean? Chyba mocno walnąłeś się w głowę, ale w sumie naprawdę mi się tu nie podoba. -powiedziała i spostrzegłem, że w lewej ręce trzyma wodze.

Pomogła mi wstać oraz podała mi łuk.

-Martwiłam się o Ciebie, a twój ojciec powiedział, że to pewnie nic poważnego, ale widziałam co odwaliłeś na placu. -przerwała.

-Myślałam, że zginąłeś, ale wiadomo nie dawało mi to spokoju... Nie strasz mnie tak idioto. Jesteś... Następcą tronu! - dodała, a ja spojrzałem na nią pustym wzrokiem.

-Taaaa... -mruknąłem, ale nagle coś znowu poruszyło się za lewym ramieniem Talii.

-Talia... Szybko. Uciekamy. Teraz. -powiedziałem niedając jej nic powiedzieć i wskazując za nią.

Dziewczyna obejrzała się i nagle zmroziło ją, a jej twarz zbladła.

-Szybko na konia! -krzyknąłem i pociągnąłem ją za rękę.

Za nim udało nam się dobiec Talia krzyknęła, a ja szybko naciągnąłem łuk.

Dlaczego właśnie Ty?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz