Rozdział 7- Rachel 3

382 18 2
                                    

Rachel znowu leżała na zimnym, twardym łóżku.
"Powtórka z rozrywki?"-pomyślała. Spoczywała, jak mumia, nie otwierając oczu. Do jej uszu zaczęły dopływać ciche dźwięki. Im bardziej przytomniała tym bardziej dźwięki układały się w całość.
Głos mężczyzny był spokojny, jak fale uderzające o klif. Tęskliwy, niczym śpiew syren zwodzący rybaków. Nagle, przestał nucić. Jego oddech był coraz bliżej. Dziewczyna nie wiedziała, jak ma się czuć. Z jednej strony powinna sprawdzić kto to i jakie ma zamiary. Z drugiej, była tak skołowana tą nadmorską kołysanką, która pomagała jej wrócić pamięcią do jej domu na Karaibach, że nie mogła się ruszyć.
Jej źrenice się skurczyły, gdy otworzyła oczy próbując przyzwyczaić wzrok do promieni słońca, które ją momentalnie oślepiło. Poczuła szorstką dłoń na swoim policzku.
Jej wzrok się wyostrzył. Palce u rąk zaginęły w przyjemnie, palącym piasku. Nad nią pochylał się mężczyzna o ciemnej karnacji z dredami w kolorze jego brązowych oczu. Na sobie miał hawajską koszule i beżowe szorty.
- Wróć do mnie, rouquin - powiedział z dziwnym akcentem, jakby w głowie miał cały czas rytm muzyki reggae.

- Wracam najszybszą drogą, bourrasque - dziewczyna szepnęła cicho, nie zamierzając powiedzieć ani słowa. Sama siebie zaskoczyła. Leżała na łóżku słysząc pochrapywanie Perciego. Usiadła zaciskając pięść, kiedy przed oczami stanął widok tego czarnoskórego chłopaka. Obraz był jaskrawy, przpełniony barwami. Żywy, jakby wciąż była we śnie. A co jeśli była?
Dziewczyna delikatnie dotknęła palcami dolnej wargi swoich ust. Żeby spać spokojnie musiała się upewnić, że wszystko wróciło do normy.
Wstała i spojrzała na chłopaka. Miał dłuższe niż zwykle czarne włosy i pierwsze oznaki zarostu. Wyglądał tak niewinnie, jak spał. Rachel wydała z siebie ciche sapnięcie. Jednak niedostatecznie ciche. Wiedziała bowiem doskonale, że herosi mają bardzo lekki sen. Mogła się spodziewać, że Percy wytrzeszczy na nią gały wyrwany ze snu.
- Annabeth?- zapytał zaskoczony.
Dopiero po chwili zrozumiał, że wyobraźnia płata mu figle. Zaczął cicho płakać.
Rachel stała, jakby pod wpływm czaru-------- zamieniła się w kamienny posąg. Nigdy za długą brodę Zeusa nie spodziewała się, że Percy Jackson heros, który przewrócił Olimp do góry nogami rozpłacze się przy niej, jak dziecko. Pomogła mu wstać i usiąść na jej łóżku. Przytuliła go mocno, próbując go uspokoić. Zupełnie niespodziewanie Rachel zaczęła gwizdać. Brzmiało to, jak melodia ze snu, którą jej nucił tak zwany "bourrasque".
Słowa były po francusku. Nie wiedziała co znaczą. Umiała je tylko perfekcyjnie wymawiać z akcentem, którego nie powstydził by się nie jeden nauczyciel francuskiego.
-Przepraszam Cię, Rachel- powiedział- to ja powinienem być wsparciem dla ciebie. Jednak przestraszyła mnie twoja przepowiednia- wziął ją za rękę. Dziewczynie zrobiło się gorąco Jego dotyk nie był tak uspokajający, jak dotyk dredowego chłopaka. Był gorący i śmiały.
Dziewczyna posłała mu sympatyczny uśmiech, za którym kryło się zakłopotanie.
- Idź spać. Mineły jakieś 4 godziny. Nie możemy zostać niewolnikami czasu- uścisnęła jego rękę i położyła się na twardej powierzchni. Czerwonowłosa zamkneła oczy. Od tamtej nocy śniła jedynie o brązowookim chłopaku w hawajskiej koszuli.

____

Tak na próbę postanowiłam napisać ten rozdział. Nie mam opracowanego szkieletu tego ff. Piszę totalnie na czuja. Wiem, że to mnie nigdzie nie zaprowadzi, ale bardzo podoba mi się perspektywa Rachel. Możliwe, że uda mi się napisać coś więcej.(mam nadzieję)
Do zobaczenia!

Honeymoon, czyli miesiąc miodowy według Percy'ego JacksonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz