Rozdział 3 - Wkurzająca robota

36 5 0
                                    

Na dworze panował ogromny skwar, dlatego włożyłam białą koszulkę na ramiączkach, oraz szorty. Udałam się na dół, czekał tam już dżip. Przyśpieszyłam kroku i weszłam do środka, zajmując miejsce z tyłu. Kierowcą był Adam, obok niego siedział Mark. Najwyraźniej Chris ulotnił się gdzieś. Ruszyliśmy, siedząc przez pewien czas w milczeniu. Muzyka pop odrobinę rozluźniała atmosferę. Po dłużej chwili Mark zabrał głos.

- Pewnie nigdy nie pracowałaś, co?- rzucił jakby nigdy nic. Zastanawiałam się czy bycie niemiłymi siedziało w ich naturze. Najgorsze było to, że faktycznie nigdy nie pracowałam w celu zarobku, a z tego co wiedziałam, każdy z nas po miesiącu miał otrzymać wypłatę. Oczywiście nie wysoką, oni nie robili tego dla pieniędzy. Nadine i Mick zarabiali wystarczająco. Wyjaśnili mi, że rodzice kazali obyć im się z pracą. Podobało mi się to, że nie wychowywali ich na rozpieszczonych gnojków, jak to często bywa w zamożnych rodzinach.

- Nie pracowałam, ale spokojnie, nie będę stać z założonymi rękami- oznajmiłam i uśmiechnęłam się do niego fałszywie. Odwzajemnił uśmiech, jego był szczery. Chyba mnie polubił, pomyślałam.

Po dziesięciominutowej jeździe, byliśmy już na miejscu. Rzędy drzew, w koronach których pełno było dorodnych i dojrzałych owoców, zrobiło na mnie duże wrażenie. Dziecko z miasta rzadko spotyka taki widok. Adam wyciągnął drabinę z bagażnika i kiwnął do mnie ręką na znak, bym poszła za nim. Spełniłam polecenie, choć niechętnie.

- Śliwka, jabłoń czy grusza?- zapytał. Wyobraziłam sobie wtedy maszynę z dźwignią, taką jakie były w kasynach Las Vegas. Gdy na ekranie pojawiły się trzy takie same obrazki, (najczęściej przedstawiające owoce) zgarniało się ogromną sumkę. Szkoda, że tutaj nie wystarczy pociągnąć raz dźwignią, westchnęłam. Zastanawiałam się przez chwilę co wybrać, po chwili doszłam do wniosku, że gruszek jest najmniej, dlatego wybrałam gruszę. Adam postawił do niej drabinę, wysuwając jej górną część do przodu, przez co wydłużyła się dwukrotnie. Kiedy zobaczyłam jak zatrzymuje się przy koronie, lekko zakręciło mi się w głowie. Adam wszedł na górę i przywiązał do gałęzi woreczek. Spojrzał na mnie przez okulary przeciwsłoneczne.

- Wrzucaj owoce do tego.- Zszedł i zbliżył się, dodając- Tylko się nie zabij co?-

Może nie było to zbyt miłe, ale chyba powoli zaczęłam się przyzwyczajać do ich zachowania, bo nie poczułam nic.

- Postaram się- rzuciłam i zabrałam do pracy. Miałam nadzieje, że nikt nie widział moich poczynań, kiedy zaczęłam wchodzić na drabinę, ponieważ trzęsłam się, w efekcie drabina też. Po za tym upuściłam kilka (żeby nie napisać kilkanaście) gruszek na ziemię. Najgorszy był moment, gdy musiałam sięgnąć po owoce rosnące wyżej. Stanęłam niepewnie z jednej z grubszych gałęzi. Zachwiałam się lekko, przez co serce stanęło w mojej klatce piersiowej.

- Wszystko gra?!- zawołał do mnie Adam, który stał w drugiej części sadu. Jego krzyki pogorszyły sytuacje, bo zatrzęsłam się ponownie. Zamknij się- chciałam powiedzieć, ale nie był to najlepszy moment na tego typu odzywki. Ustawiłam się na drzewie miejscu, w którym wszystkie listki i gałązki były w stanie zasłonić mnie od stóp do głów. Gdy wiedziałam, że nic mnie już nie rozproszy, zabrałam się do pracy. Po kilkunastu minutach, worek był już pełny. Zadowolona z siebie zaczęłam schodzić na dół. Z ostatnim schodkiem drabiny (albo ze mną) musiało być coś nie tak, bo noga ześlizgnęła mi się z niego, przez co wyrzuciło mnie w tył. Uderzyłam w kogoś i upuściłam worek. W głowie miałam nadzieje, że to nie będzie...

- Adam hej, właśnie skończyłam- powiedziałam jakby nigdy nic, podnosząc zgubę. Jego mina mówiła wszystko, a dokładnie to, że jestem totalną niezdarą. Odebrał go ode mnie i podał drugi.

- Teraz idź zbierać śliwki z Markiem- Odwróciłam się, by zlokalizować kuzyna. Przyglądałam się całemu sadowi, przygryzając przy tym gruszkę. Rozpłynęła się w moich ustach, wypełniając je słodkim sokiem. Kiedy go zobaczyłam, pobiegłam truchtem w jego kierunku. Drzewo którym zajmował się, było pokaźne. Wiedziałam, że przytłoczy moje możliwości wiedziałam też, że nie mogę tego pokazać.

- Ponoć mam ci pomóc- Zwróciam się do chłopaka, który poruszał się miedzy gałęziami i napełniając worek w niewiarygodnie szybkim tempie. Najwyraźniej jego mięśnie nie były tylko na pokaz. Odstające żyły na przedramionach prężyły się przy każdym ruchu. Od razu gdy to spostrzegłam, skierowałam wzrok na swoje ręce. Chude i wątłe, wspaniale.

- Możesz zbierać śliwki, które leżą na ziemi.

- Ale tu nie ma śliwe...- zanim dokończyłam zdanie, brunet potrząsnął drzewem, przez co ogromna ilość owoców upadła na ziemie, w tym także na moją głowę. Uniosłam środkowy palec w górę, a Mark puścił buziaczka w moją stronę. Zamurowało mnie.

- Wyluzuj Join, mamy wakacje. Pogoda jest zajebista.

- Owszem, deszcz śliwek to jest to- oznajmiłam. Uśmiechnął się, ale nic nie dodał, bo wziął się z powrotem do pracy. Także to zrobiłam. Pochylanie się po śliwki nie jest trudne, ale kiedy robi się to nieustannie przez pół godziny można trochę na to ponarzekać. Śliwka, skurcz w plecach, śliwka. Po nocach będą mi się śniły tamte fioletowe owocki, które są bardzo mdłe w smaku. Zajrzałam do worka i zobaczyłam, że jest zapełniony tylko w połowie. Kurwa- powiedziałam cicho. Chciałam odpocząć, choć przez chwilę, ale obawiałam się, że Adam mnie obserwuje. Pochyliłam się po kolejną śliwkę i dyskretnie rozejrzałam przed siebie. Czynność tą powtórzyłam kilka razy z różnych stron, by zobaczyć wszystko wokół własnej osi. Może poszedł za krzaczek, albo stoi na jakimś ogromnym drzewie i mnie nie widzi?- pomyślałam. Tak czy owak nie było go, dlatego pozwoliłam sobie na chwilę przerwy. Usiadłam na pustej części wora i rozłożyłam się na nim, opierając o drugą, zapełnioną część. Promienie słoneczne uderzyły moją twarz i zaślepiły oczy. Wyciągnęłam rękę i zasłoniłam słońce dłonią, na którą patrzyłam. Co jakiś czas odchylałam palce, by niewielka część promieni przedostała się przez nie. Ciepło odczuwalne na skórze twarzy było przyjemne, nie przytłaczające jak na początku.

- Dobrze się bawisz?- zapytał mój ulubiony brat przyrodni. Ta sytuacja była do przewidzenia, ale jakoś dałam się ponieść tej magicznej chwili.

- Przedobrze- oznajmiłam. Adam obszedł mnie na około, patrząc przy tym wrogo. Wkurzyłam go, a przecież lato dopiero się zaczynło.

- Widzę, że lubisz rzucać słowa na wiatr.- Chyba zapamiętał to co powiedziałam w samochodzie, mimo że wydawał się być skupiony tylko na prowadzeniu. W przeciwieństwie do Marka, był bardzo podporządkowany, coś w stylu piątkowego ucznia. Równy kołnierzyk, równie zaczesane włosy, równe podejście do wytyczonych mu zadań.

- Przepraszam cię. Już biorę się do pracy- powiedziałam to co chciał usłyszeć, przez co odszedł.

RodzeństwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz