Rozdział 6 - Znowu...

31 4 0
                                    

Atmosfera panująca w samochodzie była jeszcze gorsza niż poprzednio. Zastanawiałam się nad odezwaniem, ale doszłam do wniosku, że nie mam żadnego tematu do poruszenia, a komentowanie pogody, która swoją drogą była wspaniała, raczej nie poprawiła by sztywnej atmosfery. Wyczekująco zerkałam na Marka, który wydawał mi się najbardziej zawadiacki ze wszystkich. Wtedy jednak nie okazywał swojego temperamentu i tak jak reszta, przemilczał całą drogę. Zastanawiałam się dlaczego tak jest. Okazało się, że to przez Chrisa, który kazał bratu zachować dystans do mnie. Czemu tak było? Wyjaśnię później. Odwróciłam głowę, aby zapomnieć o pasażerach, a także aby ogrzać policzki w promieniach słońca. Westchnęłam ciężko. Chris, który siedział na przednim siedzeniu, obok Adama, rzucił mi spojrzenie z lusterka. Przez niebieski t-shirt jego oczy przybrały błękitną barwę. Należę do osób, które zachwycają się czymś tak mało istotnym jak odcień oczu.

Przez większość czasu pisałam na telefonie. Stwierdziłam, że skontaktowanie się z koleżanką mnie odstresuje, ale jej pytania o moje nowe miejsce zamieszkania i o ludzi sprawiło, że spięłam się bardziej niż kiedykolwiek w moim krótkim, siedemnastoletnim życiu.

- Odłóż telefon, w towarzystwie nie wypada- powiedział Adam. Speszyłam się jego poleceniem, ale zrobiłam to o co poprosił. W tym momencie dzwonek rozbrzmiał na całe auto. Jak się potem okazało, wydobył się z komórki Adama, który bez namysłu odebrał połączenie. ''W towarzystwie nie wypada''-powtórzyłam po nim. Mark zaśmiał się przez nos, a Chris uśmiechnął, choć pewnie nie chciał bym to zauważyła. Wiedziałam, że Adam jest sztywniakiem, Mark to ten najbardziej wyluzowany, a Chris to jest gdzieś po środku. Czasem wyluzowany, a czasem poważny, choć wiedziałam, że tylko pozornie.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, poczułam ogromną ulgę. Kiszenie się w aucie, w nieprzyjaznej atmosferze było dla mnie gorsze niż wielogodzinna praca. Nawet nie chciałam myśleć, że to dopiero początek naszej wspaniałej przyjaźni. Zerknęłam na sad. Znajdowało się w nim kilka osób, które w całkowitym skupieniu pozbawiały drzewa owoców. Spojrzałam pytająco na Adama.

- Nasi dalsi sąsiedzi, także tu pracują- powiedział, nawet na mnie nie patrząc. Wyciągnął duże, plastikowe kosze z bagażnika i ruszył przed siebie. Podążyliśmy za nim, cały czas milcząc. Dopiero kiedy uderzyłam w Marka łokciem, raczył się do mnie odezwać, choć chyba wolałabym, aby swoje uwagę zachował dla siebie.

- Spinasz się jak moja dupa na siłowni- rzucił beznamiętnym tonem.

- Szkoda, że nie wiedziałam twojej dupy na siłowni, przynajmniej miałabym wszystko czarno na białym- odpowiedziałam z ewidentnym zdenerwowaniem w głosie.

Miałam się hamować, ale najwyraźniej to nie działało, więc postanowiłam zmienić taktykę. Chyba była dobra, a na pewno lepsza, bo Mark uśmiechnął się i spojrzał z uznaniem. Chyba przez swoją bezpośredniość stałam się mniej sztywna.

- Powinnaś, bo jest na co patrzeć- rzucił i szturchnął mnie.

- To moje nowe marzenie- Rozśmieszyłam go tym, mimo, że starałam się zabrzmieć poważnie. Chrisopher spiorunował Marka wzrokiem, potem spojrzał na mnie, już nie tak groźnie, ale na pewno nie przyjaźnie. Najmłodszy brat skończył z narzucaniem się, a Chris jak to Chris, pozostał trudny do rozszyfrowania. Czasem miałam wrażenie, że emanował chłodem. Postanowiłam zapomnieć o wszystkim i skupić się na pracy. Tym razem nie nawale, powiedziałam sobie w duchu. A na pewno nie tak bardzo jak ostatnio, dodałam, kiedy ponownie przyszło mi się zmierzyć ze wspinaczką po drabinie. Jabłoń posiadała mnóstwo dorodnych owoców, większych od moich pięści. Weszłam między konary drzewa, kryjąc się w koronie. Gdy w skupieniu zapełniałam worek, kątem oka spostrzegłam, że jestem obserwowana przez wysokiego blondyna z idealnie ogoloną twarzą oraz idealnie ułożonymi włosami. Postanowiłam to zignorować, ponieważ i tak nie miałam innego wyjścia. Oczywiście poza drabiną, która czekała, aby zmienić pozycje, kiedy tylko na nią wejdę.

Worek był już pełny, więc zrzuciłam go na ziemie, schylając się przy tym, aby nie obić jabłek. Powolnymi ruchami zaczęłam schodzić po drabinie. Z większą pewnością siebie opuściłam ostatnie szczeble, czego niestety pożałowałam. Znów straciłam równowagę i uderzyłam w niezidentyfikowany obiekt, a mianowicie człowieka. Zapach lawendy dostał się do moich nozdrzy, pobudzając zmysł węchu. Odwróciłam się i ujrzałam jasnowłosą dziewczynę.

RodzeństwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz