Nad głową słyszał głos. Nie, więcej. Dwa. Trzy. Tak, trzy. I śmiech. Ktoś się śmiał, głośno. Billowi jednak ten śmiech wwiercał się boleśnie w głowę. Wolałby, żeby ten ktoś siedział cicho. Jęknął i odwrócił się na drugi bok, było mu cholernie niewygodnie. Po chwili ktoś szarpnął go mocno za ramię.
- Obudziłeś się, stary? Pora wstawać, śpiąca królewno. – powiedział Mike prosto do jego ucha nieco zachrypniętym głosem.
- Która godzina? – zapytał.
- W pół do dwunastej. Wstawaj, śpisz prawie dziesięć godzin.
- C-c-co?! Która?! – Billie otworzył oczy, ale od razu je zamknął, bo słońce boleśnie go poraziło.
- Jedenasta trzydzieści.
- Jasna cholera. Niech to szlag.
Chłopak wstał i zakręciło mu się w głowie. Pewnie wyrżnąłby o podłogę, gdyby przyjaciel nie złapał go za ramię.
Kilka metrów dalej siedzieli John i Tre z butelką soku pomarańczowego.
- Gdzie jesteśmy, Mikey?
- U Franka. Nie pamiętasz?
- Nie. A powinienem?
- To słabo. Co ostatnio pamiętasz?
Armstrong zamknął oczy i postarał się skupić. Najpierw musiał przełamać ból głowy, który przypominał wybuchającą nieustannie bombę. W końcu z odmętów jego pamięci wyłonił się smak miodu i błękit oceanu. A po chwili jeszcze fluorescencyjny róż.
- Amanda. – odparł. – Amanda i smak miodu.
Mike zmarszczył brwi i dokładniej mu się przyjrzał.
- Nie wiem, o co chodzi z tym miodem, ale domyślam się, że chodzi o pocałunek.
- Pocałunek? Jaki pocałunek?
Basista roześmiał się. Śmiał się przez dłuższą chwilę, a wtedy obok niego pojawili się dwaj perkusiści.
- Nie rżnij głupa, Joe. Doskonale wiesz, o jaki pocałunek chodzi.
- Czy on właśnie chce ci wmówić, że nie pamięta gry w butelkę? – zapytał John.
- Dokładnie tak.
Kiffmeyer prychnął, nawet na twarzy Coola pojawił się kpiący uśmieszek.
- Jaki pocałunek, do jasnej cholery? – powiedział przez zaciśnięte zęby Bill, bo czuł się jak ostatni idiota.
- Ty na serio nie pamiętasz? Film ci się już wtedy urwał? – odparł Tre, nie kryjąc swojego niedowierzania.
- Na serio nie pamiętam.
- A pamiętasz jak graliśmy w butelkę?
Billie Joe pokiwał głową.
- I nie pamiętasz, że całowałeś się z Amandą? Nie no, nie wierzę!
Chłopak patrzył na swoich przyjaciół w ciężkim szoku. To był chyba najgorszy dowcip, jaki mu zrobili.
- To nie jest śmieszne, chłopaki. Tym razem wam nie wyszło.
- Ale to prawda, Billie! Wyglądałeś, jakbyś był w siódmym niebie i zaraz miał się rozpłynąć. – odpowiedział John.
- A... a co było potem? – w głosie wokalisty krył się niepokój.
- Graliśmy jeszcze jakiś czas, ale ty byłeś taki nieobecny, że musiałem cię stamtąd zabrać. Jak już butelka padła, poszliśmy się trochę napić. Doczłapaliśmy się do jakiejś piwnicy, tam było trochę spokojniej. Ale znaleźliśmy tam całkiem duży zapas wódki i piwa, który chyba nie powinien być znaleziony... Wypiliśmy trochę, okazało się, że Cool ma skręty, więc zapaliliśmy. A potem stwierdziliśmy, że głupio tak się nie podzielić z przyjaciółmi, bo i tak sami wszystkiego nie wypijemy. Więc zawołaliśmy resztę, impreza częściowo przeniosła się na dół. Ty po tej trawie trochę odleciałeś, to znaczy bardziej niż zawsze.
- Bardziej niż zawsze?
- Coś ci odbiło i szybko zalałeś się w trupa. Dawno nie widziałem, żebyś tyle wypił.
- Domyślam się, że nie ja jeden. Dużo wypiłem?
John zmarszczył czoło i zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu pokręcił głową, jakby to przekraczało jego zdolności matematyczne.
- Nie wiem. Zgubiłem się przy twoim szóstym piwie.
Billie Joe nie wyglądał na zbytnio zachwyconego, zresztą nadal nie wyglądał najlepiej. Był blady jak ściana, miał przekrwione oczy, potargane włosy, wygniecione ciuchy. Wciąż było czuć od niego alkoholem.
Mike zaczął grzebać w przepastnych kieszeniach swoich za dużych dżinsów i po chwili wyciągnął plik polaroidowych zdjęć. Podał je przyjacielowi.
- Chyba powinieneś to zobaczyć. – powiedział.
Bill wziął fotografie i zaczął je przeglądać. Przełknął ślinę, cofnął się o parę kroków i usiadł na nieposłanym łóżku Franka.
- Kto... Kto miał aparat? – zapytał, wciąż wpatrzony w zdjęcia.
- Ashley. – odparł Mike.
Fotki przedstawiały Billiego Joe z kilkoma koleżankami w trakcie całkiem namiętnych pocałunków, a także dość jednoznacznych sytuacji. Na jednej któraś jego koleżanka leżała na stole, Joe stał tuż przy niej i zlizywał z jej brzucha jakąś białą ciecz. Chłopak z całą pewnością miał nagi tors, a dziewczyna z dużym prawdopodobieństwem też nie miała na sobie koszulki. Zdjęcie tego nie pokazywało, ani też tego, w którym dokładnie miejscu stał. Było widać tylko jego pochylone plecy, nagi brzuch dziewczyny i to dziwne białe coś. Bill podejrzewał, że stał między jej nogami, które prawdopodobnie zwisały luźno ze stołu, a jego spodnie też raczej nie znajdowały się na tej wysokości, na której powinny. Jeżeli rzeczywiście tak było, to w tej chwili dziękował Ashley, że miała tę odrobinę przyzwoitości i nie zmieściła tego w kadrze. Wątpił też, by ta biała substancja była śmietaną albo mlekiem.
Billie poczuł, że płoną mu policzki. Zdecydowanie nie była to sytuacja, w której chciałby być uwieczniony. Ani w której mieliby go oglądać kumple.
- Ile było tych zdjęć?
- Wszystkich? Mnóstwo. Ash wykorzystała chyba ze dwa filmy. A może i trzy. – odpowiedział Tre. – To tylko ułamek tego, co nacykała.
- Ale z niej wredna suka. – chłopak rzucił zdjęcia na podłogę, wstał i poszedł w kierunku wyjścia.
- Bill, dokąd idziesz? – zawołał za nim Mike.
- Jak to dokąd? Do domu.
- Jesteś pewien?
- Tak. Greg z pewnością obedrze mnie ze skóry, bo miałem tam być o dziesiątej. Pewnie dostanę niezły opieprz, ale to już norma. On jakoś wciąż nie może się nauczyć, że jestem daleki od perfekcji. – Bill odwrócił się i wyszedł.
- E, gwiazda. A zdjęcia to pies? – rzucił za nim Cool.
Chłopak westchnął, wrócił i schował zdjęcia do tylnej kiszeni spodni.
Wyszedł, zbiegł po schodach, a po chwili trzej muzycy usłyszeli trzaśnięcie frontowych drzwi.
- Nie chciałbym być teraz w jego skórze. – powiedział w końcu John.
- Jego ojczym się tam strasznie rządzi, a to działa im wszystkim na nerwy. – dodał Mike. – Ma się za nie wiadomo kogo, a przecież nie będzie drugim Andym.
- Greg to dupek i tyle. A po Billu i tak to spłynie jak po kaczce. – podsumował Frank.
CZYTASZ
Chciałbym móc Ci to powiedzieć... [ZAKOŃCZONE]
FanfictionPóźne lata 80. Miasteczko Berkeley w stanie Kalifornia - zdecydowanie dalekie od "amerykańskiego snu". Dla jego mieszkańców, zwłaszcza młodych - koniec świata. Trzech nastolatków - Billie Joe, Mike i John-Al prowadzi życie w zgodzie z zasa...