3. "Billie wiedział, że ta konstrukcja wytrzyma nawet najzacieklejsze pogo. "

111 10 0
                                    


Weszli do domu Livermoore'a po półgodzinnym spacerze, gdzie impreza trwała już w najlepsze. Spośród znajomych z Gilman podszedł do nich Frank, szerzej znany jako Tre Cool.

- Cześć, chłopaki! Już myśleliśmy, że was nie będzie! – kumpel próbował przekrzyczeć muzykę, lecącą z gramofonu i pogłośnioną jeszcze co najmniej trzykrotnie.

- Hej! Są tu jeszcze jakieś kapele poza nami?! – spytał Mike.

- Gdzieś mi mignęli Tim i Jeese, więc na pewno są tu Operation Ivy. No i moja kapela!

- Gdzie jest Lawrence?! – krzyknął Frankowi do ucha Armstrong.

- Nie ma go... Ulotnił się. Poprosił tylko, żebyśmy nie zniszczyli mu domu. A tak to mamy wolną rękę – pełno alkoholu, trawy i fajek. No i dziewczyn! – uśmiechnął się szeroko. – Żyć, nie umierać!

Odwrócił się i zniknął w kolorowym tłumie.

- Cool ma rację. Żyć, nie umierać. – powiedział John. – Idę nam skołować coś do picia, bo zaraz nie będzie.

Billie uśmiechnął się i razem z przyjacielem wszedł między ludzi.

Właśnie dopychał się do barku, kiedy usłyszał, że ktoś go woła.

- Billie! Bill, słyszysz mnie?!

Odwrócił się i zobaczył swojego kumpla, z którym często grał na scenie w Gilman Street – Tima Armstronga.

- Cześć, Tim! Coś się stało?

- Co powiesz na mały koncert? Już nie mogę słuchać tych durnych winyli sprzed dwudziestu lat...

- Koncert? Świetny pomysł... Ale nie mamy sprzętu!

- Nie?! Oczywiście, że mamy! Lookouts wyciągnęli coś ze studia Lawrence'a!

- Co?! Pieprzysz, stary... - Bill chwycił szklankę i podszedł do starszego kolegi. – Musisz mi to pokazać, bo nie wierzę.

- Chodź.

Po chwili stanęli przy niewielkiej wnęce, w której stała prowizoryczna scena ze skrzynek po piwie i gdzie chłopaki z The Lookouts podpinali ostatnie kable. Chociaż wszystko wyglądało tak, jakby za chwilę miało się rozpaść, to Billie wiedział, że ta konstrukcja wytrzyma nawet najzacieklejsze pogo.

- No dobra, gotowe! Ktoś chce pierwszy grać?! – krzyknął wokalista.

- O, my! – wrzasnął Tim. – Jeese?! Gdzie jesteś?!

Basista i perkusista Operation Ivy z uśmiechem instalowali się na scenie. Niestety, wokalista zapadł się jak kamień w wodę.

- Jeese?! Chodź tutaj, jesteś nam potrzebny!

- Nie wrzeszcz tak, Tim. Widziałem go z jakąś dziewczyną. Sądzę, że woleliby, żeby im nie przeszkadzać. – powiedział Billie.

Kumpel tylko przywrócił oczami.

- Chryste, z kim ja pracuję... Chodź, bracie. Ty się świetnie nadajesz. Znasz jakiś nasz tekst?

- Yyy... W sumie tylko „Knowledge". I nie jestem z tobą spokrewniony. To czysty przypadek, że nazywamy się tak samo.

- Może być „Knowledge". Chodź. – starszy chłopak pociągnął go w stronę sceny.

Billie stanął na podwyższeniu ze skrzynek i uśmiechnął się do kolegów.

- Ej, gdzie jest Jeese? – zapytał jakiś punk o zielonych włosach.

- Bill, co ty tam robisz? – zapytał John.

- Hyhym... Z racji tego, że Jeese jest chwilowo zajęty i pewnie będzie jeszcze przez jakiś czas, zaśpiewam z chłopakami jeden kawałek, co wy na to? – powiedział do mikrofonu.

Odpowiedział mu radosny okrzyk. Przyłapał się na tym, że podświadomie szuka wśród imprezowiczów dziewczyny o różowych włosach. Niech ją szlag. Kiwnął Timowi głową i po wstępie nachylił się do mikrofonu.

- I know that things are getting together/when you can't get the top off/the bottom of the barrel... - zaśpiewał.

Bezładny okrzyk publiczności zamienił się w tekst utworu, a pod sceną kilku jego przyjaciół rozpoczęło pogo. Wyglądało to jak regularny koncert w Gilman, tyle że tutaj mieli dostęp do używek. Trochę dziwnie czuł się bez gitary w ręce, bo na co dzień w Sweet Children był jednocześnie gitarzystą i wokalistą. Jednocześnie zauważył, że w wielkim kotle pod sceną mignęły mu różowe włosy. Amanda.

Śpiewał, ale nie wiedział, czy koledzy na pewno go słyszą. A zresztą, nieważne. Wszyscy znali tekst lokalnego przeboju Operation Ivy na pamięć.

- All I know is I don't know/ All I know is I don't know nothing.../And that's fine! – ostatnie wersy zaśpiewał już sam, uśmiechnął się i ukłonił.

Piski i wrzaski wzmogły się jeszcze bardziej. Billie Joe puścił mikrofon i zeskoczył ze skrzynek, prosto w kręcące się pogo. Taniec porwał go niczym kalifornijskie tornado, chociaż z prowizorycznej sceny nie leciała już żadna muzyka.

- Bill! Billie Joe! – usłyszał, że ktoś woła go z kierunku sceny.

Wyrwał się z tłumu i zobaczył, że na skrzynkach stoi Mike.

- Coś się stało?

- No chodź, gramy!

- M-my? Ale dlaczego?

- A dlaczego nie?

- Idź, Billie. Ucieszą się. – usłyszał obok siebie dziewczęcy głos i odwrócił się.

Obok stała dziewczyna w postrzępionych szortach i najprawdopodobniej własnoręcznie zrobionej koszulce z nazwą jego zespołu. Jednak czymś, co najbardziej przykuwało uwagę, były jej wręcz fluorescencyjne różowe włosy.

- A-Amanda? Co ty... Co ty tu robisz?

- Dobrze się bawię. Idź. Ludzie was lubią. – uśmiechnęła się, a po chwili zniknęła w tłumie.

Billie stał jak wryty pod sceną i zastanawiał się, czy to, co przed chwilą zaszło, nie było czasem majakiem jego odurzonego umysłu. Z zamyślenia wyrwał go Mike.

- Armstrong, kurwa mać! Idziesz czy nie?

Chłopak odwrócił się i wskoczył na scenę. Wziął leżącą obok przyjaciela gitarę i podszedł do mikrofonu.

- No dobra, ludzie. Słyszycie mnie?

Wszyscy odwrócili się jak na zawołanie. Zauważył, że duża część ludzi uśmiechnęła się szeroko. Amanda miała rację, byli lubiani. Zresztą, dziewczyna znowu stała tuż pod sceną.

- Bill, nie stercz tam tak, tylko graj! Napierdalać, chłopaki! – krzyknął Tre, który ledwie trzymał się na nogach. W jego przypadku było to zupełnie naturalne.

- Okej, zaczynamy! „Disappearing Boy"!

Odpowiedział mu cholernie głośny wrzask radości.

Chwycił gitarę i zaczął grać. Po kilku sekundach wszedł John z perkusją i Mike na basie.

- Now you see me/now you don't!/Don't ask me where I'm at/'cause I'm a million miles away! – zaśpiewał.

Zauważył, że Amanda pokazała mu uniesiony kciuk i wskoczyła w rozkręcające się znowu pogo.

Chciałbym móc Ci to powiedzieć...  [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz