6. "Miał wrażenie, że zdjęcia w kieszeni niemal płoną żywym ogniem."

86 9 3
                                    

Billie Joe zatrzymał się przed domem i wziął głęboki wdech. Czuł, jak ból rozsadza mu czaszkę. Mentalnie przygotował się na dom pełen krzyków i wbiegł po schodach. Przekręcił klucz i wszedł do środka.

- Billie, to ty? - usłyszał głos mamy, kiedy wchodził do salonu.

- Tak, to ja, mamo. Nic mi nie jest.

Oparł się o framugę. W fotelu siedział jego ojczym i czytał gazetę. Wyglądał prawie jak ojciec. PRAWIE. W tej chwili jednak ją odłożył i spojrzał chłopakowi prosto w oczy.

- Czy ty wiesz, która jest godzina? - zapytał.

- Wiem.

- A pamiętasz, o której miałeś być w domu?

- Spałem. A moi kumple są na tyle mili, że nie zamierzali mnie budzić tak wcześnie. Zresztą, oni pewnie też spali.

- Twoi kumple mnie nie obchodzą.

- Przecież mówiłem, że spałem. To chyba nie jest trudne do zrozumienia, prawda? W sumie, teraz też bym się położył.

Poczuł, że ssie go w żołądku. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że od wczoraj nic nie jadł. Choć zapewne jadł coś w nocy, ale w żołądku raczej niewiele zostało.

- Głodny jestem. - powiedział i ruszył w stronę kuchni.

- Nie masz nic do powiedzenia, Bill?

- Ee, nie. Nie zamierzam ci się tu spowiadać, bo nie mam z czego i to nie twoja sprawa.

Miał wrażenie, że zdjęcia w kieszeni niemal płoną żywym ogniem. Miał też nadzieję, że nie wystają ze spodni, bo o tym, co było na polaroidach ani nie chciał rozmawiać, ani nie miał zbyt wiele do powiedzenia.

Włożył ręce do kieszeni, odwrócił się i wszedł do kuchni.

- Hej, mamo. Jest coś do jedzenia?

- Billie, jak ty wyglądasz! - Ollie Armstrong oderwała się od rozrabiania ciasta i spojrzała na najmłodszego syna. Wyglądał jak siedem nieszczęść.

- Wiem, niewyjściowo.

- Gdzieś ty był?

- Yyy, no u Lawrence'a. Na imprezie.

- Nie, gdzie byłeś dzisiaj?

- A, dzisiaj. U Franka. Spałem.

- Spałeś? Do dwunastej?

- Tak, mamo. Do dwunastej. Jest coś do jedzenia? Głodny jestem, nic nie jadłem dzisiaj.

Kobieta tylko pokręciła głową i wskazała lodówkę.

- Weź sobie.

Billie uśmiechnął się i otworzył chłodziarkę. Wyciągnął ze środka dżem domowej roboty i masło orzechowe. Z chlebaka wyciągnął dwie kromki chleba, posmarował i położył je na talerzu zdjętym z suszarki. Wziął z niej jeszcze szklankę, nalał wody z kranu i wypił duszkiem. I jeszcze jedną.

Czuł, że ból głowy nie zamierza ustąpić, ale nie chciało mu się szukać aspiryny. W sumie, zdążył się już do niego przyzwyczaić; wiedział, że ból jest częścią kaca i sam w końcu ustąpi. Do kaca też się przyzwyczaił, tak właściwie.

Wziął talerz, oparł się o blat i zaczął jeść. Przyglądał się mamie krzątającej się po kuchni.

Dla Billa był to najnaturalniejszy widok na świecie, w jakiś dziwny sposób kojarzący mu się ze spokojem. Chociaż o spokój w domu Armstrongów ostatnimi czasy było raczej trudno. Ten idiota Greg cały czas kłócił się z którymś z rodzeństwa i nie wyglądało na to, by ten konflikt można było zakończyć, przynajmniej w najbliższym czasie. Tylko matka była rozerwana pomiędzy dziećmi a nowym mężem i nie potrafiła stanąć po którejś ze stron, a bycie rozjemcą też jakoś jej nie wychodziło.

Chciałbym móc Ci to powiedzieć...  [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz