Rozdział 1

41 3 2
                                    

Noc była równie zimna i ciemna jak każda poprzednia. Księżyc wysoko wznosił się na niebie oświetlając gród bladymi promieniami, dający wrażenie jakoby świetlnej mżawki. Deszcz delikatnie i powoli spływał na ziemię, wsiąkając w nią, tworząc muliste błoto. Krew, jedynie gdzieniegdzie wsiąkała na stałe w ziemie, tworząc purpurowe kępy traw. Wiatr wiał z zachodu, unosząc w powietrzu nieprzyjemny odór krwi, potu i żelaza, mieszając się z zapachem unoszącym się z słomianych domostw w grodzie. Zapachem śmierci i strachu. Wszystko było zduszone tym zapachem. Mężczyźni nie mogli zasnąć, kobiety nerwowo patrzyły w niebo, jakoby czekając na cud, a dzieci płakały przez sen, łapane przez rozmaite zjawy i pokraki.

Tej nocy nie spał również i wielki Wódz, który patrząc na księżyc, szukał w jego obliczu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Wiedział że zrobił wszystko co mógł, ale jednocześnie wiedział że w pewien sposób zawiódł swoich ludzi. Mimo tego iż wygrał wielką bitwę z leśnymi plemionami, stracił wielu doskonałych wojów, których krew właśnie ściekała razem z deszczem ku wodnej toni jeziora. Na wojnie umiera wielu dobrych ludzi, natomiast Wódz nie spodziewał się aż takich strat. Wspólnie ze swoimi wojownikami, uszykowali zasadzkę na plemiona zamieszkujące te lasy, albowiem przeszkadzali oni ludziom i osadnikom, którzy przybyli tutaj ze wschodniej części słowiańszczyzny, w poszukiwaniu stałego domu. Ziemia ta idealnie nadawała się do uprawy zwierząt i roli, była także doskonałym grodem obronnym i bazą, z której wyjeżdżałyby kolejne wojska, ku podbojowi pozostałych części tych ziem. A więc gdy leśne plemiona, dowodzone przez wielkiego Szamana, wpadły w zasadzkę, rozpoczęła się krwawa łaźnia. Wódz, razem ze swoimi ludźmi, ruszył z natarciem na zdegradowane jednostki wroga, zostawiając z nich jedynie bezgłowe tułowia, lub pojedyncze palce czy uszy. Krew nasączyła ziemie, barwiąc drzewa na kolor purpury, a widok ten wzbudził lęk i przerażenie w sercach wrogów, którzy krzycząc wniebogłosy, rozpierzchli się po lesie. Lecz jeden mąż stał niewzruszenie, odpierając fale ataków wojów Wodza. Tym człowiekiem był Szaman, który obdarzony był przez Bogów zdolnościami niepojętymi dla naszych sił. Na jedno jego skinienie, cała wataha wilkornów, rzuciła się do gardeł żołnierzy, zostawiając z nich jedynie krwawe strzępy. Wtedy strach wezbrał również w umysłach wojowników Wodza. Godzinami próbowali oni powstrzymać nacierające zewsząd bestie, nie tylko wilkorny, ale również kikimory czy skrętnice, wyglądem przypominające najstraszniejsze koszmary, jakie tylko istniały. Skrętnice bowiem wyglądały jak dziecko, które niczym korzeń drzewa, poskręcało się w niewyobrażalne wzory w poszukiwaniu pożywienia. Ich puste oczodoły, i ostre jak miecze kły, wzbudzały przerażenie we wszystkich żywych istotach. Gdy wreszcie stwory padły martwe, lub zniknęły wojom z pola widzenia, Szaman został sam. I wtedy sam wielki Wódz, stoczył z nim niezwykle krwawy i wymagający pojedynek. Szamanowi pomagały siły natury, które niczym ogromne drzewa atakowały Wodza. Swymi magicznymi zdolnościami, Szaman ciskał w Wodza kulami ognistymi, kłami lodowymi i pięściami skalnymi, próbował wykorzystać także otaczające go drzewa by skrępować wielkiego Wodza. Mimo ciężkich ran, Wódz zdołał dojść do Szamana, mimo iż miecz jego pękł wskutek potężnych sił ciemności, zdołał powalić go i zgładzić. Wsadził swoje palce w jego oczodoły, wydusił z niego czarną niczym noc duszę, i strzaskał czaszkę, pozostawiając jego istnienie, by pochłonęła je ziemia. Wycieńczony padł na ziemie, i leżał w ziemi zbrukanej krwią potwora. Po chwili podniósł się, wyciągnął swe ręce ku górze w geście zwycięstwa i wydał okrzyk, który wnet pokrzepił serca nawet tych, co zlękli się najbardziej. Wódz i jego wojowie wygrali bitwę.

Tamtej nocy wielki Przywódca nie zmrużył oka ani na chwilę. Jego własne rany piekły go niczym rozżarzone węgle, ale najgorszy był ten zapach śmierci, który nawet na chwilę nie dał o sobie zapomnieć. Nie dał zapomnieć o zagładzie tylu istnień, ani też nie dał zapomnieć o kobietach, które już nigdy nie zobaczą, nigdy nie poczują swoich mężczyzn. I tak wielki Przywódca spędził noc po bitwie.

Wczesnym rankiem do chałupy jego, wkroczył najlepszy z jego wojów, który Bartłomiejem się zwał.

- Panie mój, czy przeszkodzić mogę ci w chorobie?

- Wejdź Bartłomieju, i zasiądź spokojnie, gdyż i ty wielkie rany odniosłeś.

- To nic Panie mój, zaledwie draśnięcie na piersi mej zostało po kłach potworów.

- Czy ludzi przeliczyłeś bo bitwie?

- Tak Panie, właśnie w tej sprawie pojawić się musiałem.

- Słucham więc, przyjacielu.

- Przed bitwą ludzi mieć winniśmy tysięcy półtora, natomiast teraz zaledwie ćwierć z tego się ostało. Ciała braci naszych część z pola walki przynieśliśmy, niestety część wciąż w lesie leżeć winna, a i przy jeziorze na wartowników naszych stwory napadły.

- Co więc z ciałami, zarówno tymi co je posiadamy, jak i te co wciąż do lasu należą?

- Wartowników ciała poszarpane na wodzie część się unosi, ludzie nasi próbować chcieli wyciągnąć je, niestety topielce swoje prawa do nich roszczą sobie. Jednego z naszych porwały nawet, i zagryzły na miejscu. Część kolejną ciał, zabrał las. Znaleźć nie możemy ni jednego, a gdy coś znajdujemy są to krwawe strzępy przez potwory zjedzone.

- Co zaś z ciałami które są w naszym posiadaniu?

- I je potwory oszczędzić nie chciały. Kości połamane, szpik wyssany u większości, jedynie ciał kilka w nienaruszonym stanie się ostały. Obok ciał stosu ghule znaleźli wojowie, trzy z pięciu martwe padły, dwa ocalałe do podziemnych krypt uciekło.

- Ghule martwe dla Bogów złożyć, zarówno jak i dwa ciała nienaruszone, resztę wziąć na stos i spalić trzeba, aby zaraza nie rozprzestrzeniła się na nasz gród.

- Tak jest Panie, wedle twego życzenia postąpię. Chciałem jeszcze powiedzieć że zwiadowcy nasi, dostrzegli z północy i południa nadciągających do nas posłańców od plemion z tamtych rejonów. Być może będą chcieli wojnę lub rozejm zawrzeć.

- Przygotuj zatem radę starszych i wojska nasze na posterunki postaw w gotowości.

- Tak jest Panie. A ty co postąpić zamierzasz?

- Z Bogami rozmówić się muszę, i rady zasięgnąć co dalej winienem czynić, bo mimo iż wiem do czego zmierzać chcę, mądrość większa nade mną stoi. Ale zanim się udam w ich poszukiwaniu, do naszych ludzi udam się, i słów kilka wygłoszę do ludu mego.

Jak rzekł tak i uczynił. Z trudem wielkim, ale mężnie, podniósł się, ubrał i wyszedł na zimno wczesnego poranka. Słońca promienie początkowo oślepiły go, lecz po chwili zawahania ruszył dalej, ku zgromadzonym przy wale ciał mężom. Wszyscy zapracowani i spoceni, nie zwrócili nawet uwagi gdy Wódz zbliżył się do nich. Każdy z nich miał swoje zajęcie, jedni zbierali z ciał wszystko co dało się jakoby jeszcze wykorzystać, inni zaś przewalali nagie ciała, lub to co z nich zostało na stos wielki z drewna złożony. Choć smutek i żal na sercu mu ciążyły, nie mógł tego okazać, albowiem to on musiał być silny i wspierać swoich poddanych. Nie dla niego przeznaczony był smutek i żal. To była rola kobiet, które zapłakane razem z dziećmi stały za rogiem i wyły do nieba, o niebo przewyższając nawet wilkorny, gdy pełny księżyc wznosił się nad ich głowami. Gdy słońce chyliło się ku upadkowi, wszystko było gotowe do ceremonii. Bartłomiej, z wojów najmężniejszy, powziął w dłoń pochodnie płonącą i cisnął nią w stos z drewna i ciał złożony, który w ogniu stanął w chwili przeciągu. Wódz stanął przed ludźmi swymi i rzekł słowa te pamiętne pokoleniom wielu:

- Bracia! Zebraliśmy się tutaj, by cześć oddać tym, co swą krew przelali za to byśmy mogli tu teraz stać! Za to, abyśmy mogli żyć i rozmnażać się! Cześć i chwała im za to! Mężnie stanęli przed obliczem śmierci, niech zatem Bogowie godnie przyjmą ich w swe progi! Ku naszym granicom przybywają wysłannicy innych plemion! Nie wiemy czy wojny, czy pokoju chcą od nas. Musimy przygotowani być zarówno na krew, jak i na pokój. Zatem więc niech wasi dowódcy umocnią naszą północną i południową granicę, abyśmy nie dali się zaskoczyć wrogowi! A Rada Starszych, niechaj rozpocznie obrady na temat naszego rozwoju w tym grodzie!

Wszyscy zdolni do tego czynu wybuchneli gromkim okrzykiem, skandując imię Wodza naszego, naszego Przywódcy i Ojca. A imię jego Mieszko było. Pierwszy tego imienia.

Krew i pożogaWhere stories live. Discover now