Rozdział 4

3 0 0
                                    

Mieszko wrócił do grodu gdy słońce już wznosiło się na nieboskłonie. Pierwsze co zrobił to udał się na posterunek, by sprawdzić czy granice grodu są wystarczająco wzmocnione. Na jednej z blanek, Bartłomiej sprawdzał wyposażenie wojowników, gorączkując się przy tym co nie miara:

- Grzegorzu, naostrz ten topór! Jak chcesz wojować z wrogami, mając w ręce takiego tępaka?!

- Witaj Bartłomieju.

- Wybacz Panie... Posłańcy powinni się tu pojawić za kilka godzin, a on nawet broni zdatnej do użytku nie ma!

- Kilka godzin powiadasz... Rada Starszych zdążyła się już zgromadzić?

- Tak Panie, przesiadują aktualnie w swojej chacie zgromadzeń.

- To dobrze. Wojska w gotowości?

- Owszem, zaraz skończę obchód.

- Dobra robota Bartłomieju. Teraz zostaje nam tylko czekać.

Po kilku godzinach u bram grodu, stanęła delegacja plemion z północnych mokradeł. Mieszko wspólnie z Bartłomiejem, stanęli na murze, i czekali aż delegacja podejdzie na tyle blisko, by mogli z nimi pomówić:

- Witaj Mieszko, władco tych ziem! Przybyliśmy tutaj by pomówić z tobą! Długa droga za nami, wpuść nas Wielki Wodzu!

- Skąd wiedzieć mam czy to nie zasadzka przez was zastawiona?

- Wojska nasze swój obóz dalej mają, przyjechaliśmy tylko my, by pertraktować z tobą.

- Otworzyć bramy! Łuki w gotowości!- krzyknął Mieszko do swoich ludzi po chwili zastanowienia.

Do grodu na koniach wjechało dziesięciu mężów, odziani w lekkie zbroje i płaszcze. Podczas gdy oni rozjuczali swoje konie, do Mieszka przybiegł wojownik z wiadomością, iż w bramie południowej zjawili się posłańcy plemion górskich. Mieszko nie wierzył w zbieg okoliczności, iż dwa plemiona przybyły do niego w tym samym czasie. Przekazał on owemu wojowi, by wpuścił ich do grodu, natomiast na murach i przy wszelkich bramach, mają stacjonować wojowie. On zaś podążył do chaty Rady Starszych, gdzie zebrali się już posłańcy plemion północy. A na jego ramieniu spoczywał orzeł z pionowymi źrenicami.

W chałupie panował zaduch, mimo zimna, które na dworze było nie do zniesienia. Naprzeciw Rady Starszych, zasiadali posłańcy, i żywo o czymś rozmawiali. W momencie kiedy Mieszko wkroczył do izby, zapadła złowroga cisza, jakoby siły tajemnicze głosy ich powrozem ściągnęły. Zasiadł Wódz, obok najstarszego z starszych, i głównego posłańca, dumnie swe oblicze obnażając. Siedzieli tak w ciszy, żaden bowiem nie śmiał przerwać milczenia które ich otaczało. Orzeł zbiesiony zaś, z ramienia księcia na ramiona posłańców po kolei chodzić począł, przyglądając się im z niemałym zainteresowaniem. Każdy z nich, ze strachu przed nim wzrok ukrywał, albowiem oczy jego niemałą trwogę wśród nich wzbudziły. Gdy Bies, wrócił na ramię pana swego, Wódz ozwał się tedy:

- Po coś żeście przybyli do grodu mego?

- O Panie- ozwał się najwyższy rangą- Porozmawiać z tobą przybyliśmy, albowiem wielkim wodzem jesteś, a i plemię nasze rade byłoby móc z tobą sojusz zawrzeć.

- Co z tego faktu mieć będę?

- Plemię nasze niezwykle silne jest, a i rzemiosła mistrzów posiadamy. W zamian za twoją obronę i łaskę, pomóc ci zamierzamy, zarówno wojami naszymi, jak i kowalami, najlepszymi w swym fachu.

- Czyż nie łatwiej byłoby mi ziemię wasze podbić, a plemię do pracy zniewolić, aniżeli sojusz z wami zawierać?

- Panie, nie radziłbym robić tego, albowiem wojowie nasi najlepsi w swym fachu, a i liczni jak gwiazdy na niebie.

- Ostatnimi czasy noce wyjątkowo są bezgwiezdne.

- Radziłbym Panie przemyśleć naszą decyzję.

- Dobrze więc. Niechaj plemiona nasze sojusz zawiążą.

Czuł chyba Mieszko podstęp niecny, na celu mający przejęcie grodu jego, albowiem gdy posłańcy niby pod pretekstem sięgnięcia po traktat, zza opończy miecze wyciągnęli, on nie zdziwił się ni trochę. Kiedy Rada Starszych w pośpiechu z chaty uciekała, krzycząc i o pomoc wołając, Mieszko wstał, miecz swój zaklęty w pierwszego ze zbójów wycelował, i zwinnym ruchem szyję rozpłatał. Drugi zaś z dziesięciu, los pierwszego niechybnie podzielił. Podczas gdy Książe Piastowski, ze zbójami dwoma boje toczył, pięciu spośród nich, od pleców strony zajść go chcieli. Jak wielkie było ich zdumienie, kiedy orzeł z ręki Piastowskiej, zanurkował ku nim, pierwszego ze spiskowców dziobem rozpłatując. Siadł wtedy na cielsku woja, i oczami swymi trzema, wpatrywał się w pozostałych. Najsilniejszy spośród nich, miecz swój dwuręczny wyciągnął i w szale braci swoich na miejscu zarąbał, zanim oni miecze swe zdołali jeno podnieść. Po tym czynie diabelskim, wojownik ów wzrokiem raz ostatni Biesa omiótł, po czym na miecz swój nadział się, żywot swój kończąc. Jeden z napastników przeżył tylko, albowiem w kącie ukrył się, bo śmierci niechybnej zląkł się. Wziął go wówczas Mieszko, który swoich przeciwników zdołał już życia pozbawić, i wywlókł go na zewnątrz chałupy, aby wojowie jego patrzeć na dziwowisko mogli. Błagał ów spiskowiec aby życie mu darowano. Wyciągnął wówczas Mieszko miecz swój czarny, który posoką wówczas ociekał, i ku śmiertelnemu ciosowi się przygotował. Wówczas Bies stanął przed nieszczęśnikiem i spojrzał na niego. Oczy woja, zwęziły się niewyobrażalnie, po czym skowycząc padł na ziemię, w spazmach okropnych się miotając. Plecy jego w niewyobrażalnej pozycji się znalazły, trzask łamanych kości rozległ się, a spiskowiec padł martwy, leżąc jakoby tylko zasnął. Wszyscy wojowie Mieszka patrząc na tą scenę potworną, pochowali się po kątach, do Bogów swoich modły składając. Jedynie Mieszko stał niewzruszenie patrząc na scenę potworną, i mimo iż strach oplatał także jego serce, zląc się nie mógł. Orzeł zaś opętany, ponownie na ręce jego spoczął, i spokojnym, niskim głosem do ucha rzekł mu te słowa:

- Sześć do czterech dla mnie. Wygrałem.

W tym momencie Mieszko zrozumiał, iż musi jak najszybciej załatwić swoje sprawy, a następnie raz na zawsze złych sił się pozbyć.

Krew i pożogaWhere stories live. Discover now