Rozdział 2

5 1 0
                                    

Przez wschodów i zachodów siedem, Mieszko wspólnie ze swoimi wojami, zaprowadzili porządek zarówno w grodzie, jak i na granicach ich ziem. Zwiadowcy codziennie dostarczali raporty dotyczące zmierzającym ku grodowi delegacji plemion z gór, i plemion z mokradeł. Dzień jeden dzielił ich do wkroczenia na terytorium Wodza, trzy natomiast od dotarcia ich do bram grodu. Mieszko przez dwa dni obradował z Radą Starszych, słuchając ich pomysłów i opinii na temat co należy zrobić nie tylko z delegacją i obroną grodu, ale także z szerzącą się zarazą, dziesiątkującą zwierzynę leśną i trzewną, ale także wiele innych nieszczęść, które od czasu zabicia Szamana wciąż tylko się zwiększały. Zaraza dziesiątkując główne źródło pożywienia dla całej osady, zapoczątkowała wiele innych problemów. Głodni wojowie, kobiety czy dzieci, chodzili nad jezioro, by tam złowić trochę ryb, lub znaleźć jagody czy grzybów kilka. Większość z tych śmiałków nigdy do grodu nie powróciła. Niektórzy znikali w bezgranicznej wodnej toni, pogrążeni i zagryzieni przez topielce, niektórzy jednak, którzy podążali w las, odnajdywali się. Najczęściej przewieszeni za swoje liny wewnętrzne, między dwoma drzewami, jakoby w śmiertelnym tańcu zastygli. Jeśli Mieszko chciał utrzymać swoich ludzi przy sobie, zapewnić im dobrobyt i przetrwanie, musiał kroki natychmiastowo powziąć zdecydowane. Widmo wojny z innymi plemionami, unosiło się w powietrzu, niczym zapach krwi, śmierci i strachu, owej pamiętnej nocy po bitwie. Lecz nie tylko poza grodem czyhała śmierć. Pewnej nocy, oswojony przez wojów jeden z wilkornów, zaczął przeraźliwie wyć. Dziecko jednego z wojów poszło do zagrody, żeby zobaczyć co ze zwierzęciem się stało. Zwierz ów który wilkornem był, teraz zielonym stworem z rogami stał się. Ludzie w grodzie powiadali że to złe duchy opętały zwierza, i w barghesta zmieniły. Mówiło się też, jakoby śmierć Szamana, była źródłem wszelkich nieszczęść mężnego narodu wojów Mieszka. Wielki Wódz zatem nie mógł pozostawić tego obojętnie. Gdy ognista kula za nieboskłonem znikała, Przywódca nasz w las gęsty, w poszukiwaniu poszedł Bogów, by siły i mądrości mu dali. Ciemność lasu wielkiego pochłonęła go, a on zmierzał do jego serca. Wielkie poskręcane drzewa, koloru hebanu, wzbudzały trwogę w najmężniejszych z mężnych, ale on się nie zląkł nawet na chwilę. Zmierzał krokiem pewnym, coraz bardziej zagłębiając się w tajemnicze potworności. Czoło jego zmarszczone w myślenia grymasie, a broda przyprószona siwizną, dawała mu wygląd zarówno mądry co waleczny. Oczy, głęboko osadzone, dawały wrażenie całkowicie czarnych, albowiem brąz jego oczu, taki kolor w promieniach księżyca się zdawał. Krępa budowa, masywne ręce, dawały wrażenie władczości, która roztaczała się nad nim. I tak szedł książę, niezlękły się ni trochę. Powoli zbliżał się do brzegu jeziora, nad którym tak wielu ludzi jego życie straciło. Wzrokiem swoim omiatając brzeg jeziora, spostrzegł pływające w jego toni utopce, topielce, zjadarki i inne wodne stwory. Z mieczem na kolanach usiadł przy brzegu, i strapionym wzrokiem patrzył przed siebie. Zapewne w tamtej chwili szukał u Bogów mądrości, co winien czynić z grodem swoim. Siedział tak długo, że oczy swoje delikatnie przymknąć musiał. Coś delikatnie zaszeleściło w krzakach, które znajdowały się tuż obok Mieszka, a on dalej siedział niewzruszenie i patrzył w wodną toń. Z krzaków tych wynurzył się niedźwiedź wielki, co cielskiem swym, przewyższać w kłębie mógł wzrost księcia. Do ręki miecz pochwyciwszy, wycelował czubek jego w głowę wielkiej bestii, aczkolwiek powstrzymał się przed ciosem zabójczym. Niedźwiedź bowiem zbliżał się niezwykle powoli i ostrożnie, nie chcąc jakby Mieszka straszyć. Sierść czarna jak noc, a oczy jego były żółte. Pionowe. Wężowe oczy do niedźwiedzia przyległy w nienaturalny sposób. I wtedy do księcia dotarła wiadomość, aby stwór ten zbiesionym niedźwiedziem był. Biesy, duchy złe, wnikały w każdą żywą istotę, kierując jej poczynaniami. Biesy bowiem rzadko niezwykle przybierały naturalną swą postać, dlatego nikt nie wiedział jak duchy te wyglądały naprawdę. Niedźwiedź opętany podchodził do Wodza coraz bliżej, a ten niewzruszenie stał z mieczem wyciągniętym. Im bliżej Bies podchodził do niego, tym bardziej czubek miecza jego, zaginał swój czubek w kierunku swego pana. Po kilku krokach miecz, był całkowicie zniszczony. Lecz mimo tego Mieszko wciąż stał na swoim miejscu, nieugięty niczym spiżowy pomnik. Zjawa stanęła w miejscu i popatrzyła na Wodza, po czym skinieniem głowy wskazała, by ten kierował się za nią. Podążył więc w ślad za wielkim niedźwiedziem, jeszcze bardziej zagłębiając się wielki, ciemny i złowrogi las. Las pełen tajemnic.

Krew i pożogaWhere stories live. Discover now