Rozdział 5

2 1 0
                                    

Wysłannicy drugiego z plemion, usłyszawszy o tej masakrze niebywałej, poddali się od razu, błagając o możliwość sojuszu zawarcia. W zamian zaoferowali wszystko co tylko mieli, byle tylko Książe żyć im pozwolił. Zebrał więc Mieszko armie plemion górskich i swoich wojów, i ruszył na wojska plemion północnych, które niedaleko grodu stacjonowały. Wrogie wojska skapitulowały od razu, widząc potęgę armii Mieszka, i słysząc o jego diabelskich zdolnościach. Wódz ich Bytomir, stracony został w blasku księżyca, a ciało jego jako ofiara Bogom złożona została. Wówczas wszelkie plemiona Słowian, hołd Mieszku oddały, a on ich wodzem i władcą został. Przez lat cztery Książe Słowiański panował na ziemiach swoich, a jego poddani w dobrobyt i siłę opływali. Armia jego potężna była, w połączeniu z siłami lasu, wzbudzała trwogę we wszelkich wrogach jego. Zaraza minęła, a lasy ponownie zapełniły się zwierzyną. Potwory nie nękały już mieszkańców grodu, a wręcz przeciwnie, niekiedy pomagały Księciu niebywale. Lecz mimo tego wiedział Mieszko, iż pewnego dnia siły ciemne zechcą pogrążyć jego potęgę i zniszczą wszystko co do tej pory osiągnąć mu się udało. Bies znikał coraz częściej, coraz rzadziej widział go Wódz, jak i jego wojowie. Niekiedy zdarzało się iż ów stwór wchodził w inne osoby, lub tej stworzenia, siejąc zamęt wśród ludzi niepotrzebny. Razu pewnego w topielca się zmieniwszy, wszedł na grodu teren, i głosił słowa Bogów Czarnych. Ludzie bali się go, lecz nikt nie śmiał go choćby źdźbłem trawy uderzyć. Myślał więc Mieszko w czasie od pracy wolnym, jak siły ciemne opanować, lub też całkowicie się ich pozbyć. Głowę jego zaprzątały także inne myśli, albowiem państwa potężne spoza granic jego państwa, coraz częściej plądrowały wioski, z krzyżem w ręku ludzi chcąc na swoją stronę nawrócić. A ludzie jego ginęli z ich rąk, albowiem do swoich Bogów przywykli, i czci ich Bogom oddać nie chcieli. Tak więc myślał Książe co z tym faktem zrobić, albowiem nie śmiał wyzwania rzucić tak wielu państwom naraz, ale także nie mógł pozwolić na śmierć swoich poddanych. Zwiadowcy jego donosili także, jakoby z południa kolumna zbrojnych i pięknie panów odzianych, ku grodowi niechybnie zmierzali. Nie wiedział Mieszko czego chcieć oni mogli, czy to wojny czy pokoju domagać się chcieli. Musiał więc być gotowy na wszelkie możliwości. I tak leżąc w łożu samotnie, albowiem żadna kobieta współżyć z nim nie chciała, bała się bowiem mocy diabelskich, leżał i w księżyc spoglądał, próbując z jego oblicza jakoby odczytać przyszłość swego ludu. A niebo milczało.

Jakiś gwar na dworze, dochodził do uszu Księcia, a jako iż on oka zmrużyć przez całą noc nie mógł, podążył śladem dziwnych odgłosów. Wyszedł on więc w noc ciemną i zimną, chociaż już coraz cieplej po ciężkiej zimie się robiło, i spostrzegł woja, samotnie stojącego obok ogniska. Stał on plecami do Mieszka, a głowa jego w przedziwny sposób zwisała ku dołowi. Podszedł on do owego wojownika, by sprawdzić co takiego się z nim dzieje. Gdy wojownik ów, odwrócił się do Wodza, spostrzegł on rzecz niezwykłą. Zielono- żółte, pionowe źrenice, wpatrzone były w jego twarz, a twarz jego wykrzywiona była w delikatnym uśmiechu. Chwilę stał tak, uśmiechając się, po czym oczy jego stały się oczami ludzkimi, a on niczym martwy na ziemię padł, chociaż życie wciąż w nim tętniło. Nad głową Mieszka przeleciał zbiesiony orzeł, który z pośpiechem ogromnym, leciał ku sercu lasu. Decyzja zapadła. Ciemne siły musiały zostać wygnane.

Książe tych ziem, na kolejnych tygodni kilka zapomniał o całej sprawie, albowiem wrzucony w wir obowiązków, nie miał czasu na myślenie o siłach nieczystych. Lada dzień miała u bram grodu pojawić się kolumna z południa, a on wciąż miał do zmotywowania wszystkie swoje siły, a mury grodu, po poprzedniej nawałnicy wciąż były uszkodzone. Dodatkowo rozbudowa domostw, również zajmowała sporo czasu i uwagi, tak więc Książe, mnóstwo miał obowiązków. Dni mijały niespostrzeżenie, aż w końcu kolumna zbrojnych i dostojników państwowych, stanęła przed grodem Mieszkowskim. Na wielkim koniu, w lśniącej zbroi siedział rycerz, który najpewniej królem owych wojów był, albowiem gdy jechał on wśród swoich ku bramom, wszyscy rozstępowali się przed nim. Stanął ów król naprzeciw bram grodu, i począł wołać:

- Panie ziem owych! Wpuść mnie do środka, pana na Czeskim grodzie, albowiem przybywam z daleka by pertraktować z twoją osobą

- Skoro więc przybyłeś ze mną tylko rozmawiać, po cóż ci cała ta armia, która przed domem mym stoi?

- Na ziemiach tych wiele potworów grasuje, aby tutaj dostać się, żołnierzy swoich z ojczyzny zabrać ze sobą musiałem. Wielu z nich poległo w drodze do grodu tego, tedy wpuść mnie, albowiem źle dla ciebie nie chcę. Przyjechałem tu by rozmawiać, nie zaś by zabijać.

- Wpuszczę ciebie i dwudziestu spośród twoich. Reszta obóz rozbić może na zachód od grodu.

- Dziękujemy ci Panie! Otwórz nam więc bramy!

Bramy grodu rozwarły się, a przez nie wjechał król ów, ze świtą swoją, i człowiekiem na piersi krzyż trzymający. Powziął więc Mieszko swojego najlepszego woja Bartłomieja, i wspólnie z nim wszedł do chaty Księcia, gdzie czekali oni wspólnie na przybycie króla czeskiego. Zjawił się on po chwili, wspólnie z mężem krzyżastym, przez ludzi czeskich biskupem zwany. Zasiedli oni na ławach specjalnie dla nich przygotowanych, i zaczęli rozmowę:

- Przybywam tutaj by cię ostrzec Książe. Wiele spośród państw chrześcijańskich, napadać na twoje ziemie chce, albowiem kraj twój wciąż pogańskich Bogów czci. Cesarz Rzymski, Otton, pierwszy tego imienia, na wyprawę wojenną przeciw tobie się szykuję. Natomiast państwo czeskie uważa, iż cennego sojusznika w tobie znaleźć możemy. Połączmy swoje siły, i utworzymy trwałe przymierze, które będzie chronić nas obydwu. Jest jeden warunek. Państwo twoje musi przyjąć jedynego Boga, Jezusa Chrystusa, a ty na znak naszego sojuszu, weźmiesz za żonę moją córę Dobrawę, która pilnować i dbać o ciebie będzie. Decyzja należy do ciebie, doceń lecz, iż rękę do ciebie wyciągamy.

Siedzieli tak w milczeniu przez chwilę, albowiem Mieszko myślał co powinien czynić. Była to dla niego nie lada okazja, aby swoje wpływy poza ziemię słowiańską rozszerzyć. Natomiast przyjęcie religii chrześcijańskiej pozwoliłoby mu być może pozbyć się sił ciemnych z jego grodu. Podczas gdy on tak rozmyślał, do namiotu wszedł Bies, tym razem jako jeden z oswojonych wilkornów. Gdy spostrzegł on biskupa, momentalnie najeżył się i zaczął warczeć. Przerażony biskup, mocami nieczystymi, albowiem dostrzegł on momentalnie wężowe oczy w ciele zwierza, wyciągnął krzyż i wycelował nim w bestię, recytując głośno łacińskie modlitwy. Bies stał niczym wryty, nie mógł bowiem rzucić się na sługę sił światła. Warczał tak jeszcze przez chwilę, wyraźnie zawiedziony, i wybiegł z namiotu.

- Jak więc widzisz królu- ozwał się Mieszko- Nie tylko problemy natury politycznej zaprzątają mą głowę.

- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! Cóż to za diabeł piekielny, co zjawił się tu przed momentem!- wykrzyczał biskup.

- Mi ani moim ludziom nic nie zrobi.

- Diabelskie nasienie! Z szatanem się sprzymierzyłeś książę! Jakże mamy móc sprzymierzyć się z tobą, szatana wysłanniku?!

- Chciałbym się pozbyć tych sił ciemnych z mego grodu. Dajcie mi tylko szansę.

- Zgiń przepadnij siło nieczysta, zmoro chodząca! Panie! Trzeba jak najszybciej spalić całą tą osadę, zanim szatan piekielny i na naszych ludzi przejść zechce!

- Wojciechu, uspokój się! Nie będziemy nikogo palić, ani zabijać.

- Ale Panie... Pozwolisz żyć takiemu plugawcowi?

- Przygotuj wodę święconą Wojciechu. Książe Mieszko, pierwszy tego imienia, przejdzie jutro na łono Pana. Albowiem Pan kocha wszystkie swoje dzieci, nawet te, co zbłądziły w ciemnościach.

f3","f3;�m��i

Krew i pożogaWhere stories live. Discover now