Rozdział 2# Obce DNA

12 0 0
                                    


2 miesiące później

Minęły dwa miesiące. Dwa miesiące cierpienia i uczucia że nic nie rozumiem. Mój plan dnia wygląda mniej więcej tak: Wstaję, jem porcję brejowatej owsianki bez smaku, idę na dwugodzinną lekcje, (tematy to zwykle: to jaka jestem wyjątkowa, że jestem obiektem czasem matma i polski, raz na tydzień języki obce) potem zjadam obiad składający się z przetartych, pozbawionych jakiegokolwiek smaku warzyw oraz małej porcji gotowanego na parze mięsa, które nigdy chyba nie zobaczyło przypraw. Po obiedzie wychodzę na plac gdzie biegam, skaczę przez płotki oraz wykonuję inne ćwiczenia fizyczne. Potem kolacja, zwykle kilka kanapek z podeschniętym serem oraz sen. Koniec. The End. Raz na tydzień wstrzykują mi substancję, która ma sprawić że będę miała natychmiastową regenerację, a po 3 dniach badają jak mój organizm to przyjął. Na razie się nie stała mi się większa krzywda, jedynie raz po tym jak oplułam strażnika dostałam pięć batów w plecy. Myślałam że będzie gorzej ale na szczęście ,,dobrze" mnie tu traktują. Bo przecież ich cenny obiekt musi być w dobrej formie aby robić na nim chore testy. Nie wiem czy są tu inni ludzie, chyba tak, czasem w nocy słychać niewyjaśnione krzyki.

- Obiekcie 234 zaraz zostaniesz zaprowadzono do przewodniczącego projektu PLPE. - Przewodniczącym projektu Pomaganie Ludzkości Przez Eksperymenty ( czyli w skrócie PLPE) oczywiście był Rider. Po chwili usłyszałam szczęk łańcuchów i zgrzyt stalowej zasuwy. W drzwiach stanęło dwóch strażników, obydwaj mieli ze sobą pistolety.

- Obiekcie 234 zostałeś wezwany przez przewodniczącego. Pójdziesz z nami. - Poszłam za nimi, nauczyłam się trzymać gębę na kłódkę gdy tu jestem, inaczej mogę oberwać. Nie wiem co się ze mną stało. Zwykle przeklinałam i wyzywałam ludzi którzy mi rozkazywali. A może to przez to miejsce. Części zamku do których jestem zaprowadzana są ponure i szare. Przygnębiające. W niczym nie przypominają holu przez który byłam tu przyprowadzona. W końcu dochodzimy do pięknych drzwi z litego dęba. To jedyna ładna rzecz którą widziałam w ostatnich miesiącach pobytu tutaj. Muskam drze opuszkami palców. Jeden ze strażników otwiera je, i wchodzimy do gabinetu cudownego przewodniczącego. ( czujecie ten sarkazm) Ten uśmiecha się jakbym była wspaniałym prezentem Bożonarodzeniowym.

- Witaj, obiekcie 234. - milczę.

- Niestety substancja GHaC 1002 nie reaguje z twoim DNA. - Dalej milczę.

- Ta substancja miała spowodować u ciebie szybką regenerację, pamiętasz jak to sprawdzaliśmy? - Pamiętam, 4 dni po wstrzykiwaniu substancji cięto mnie w różne części ciała, aby sprawdzić czy mam tą "szybką regenerację".

- Tak więc teraz zaczniemy ci wstrzykiwać inne, dwie substancje. Czyli DNA Kruka oraz DNA konia. Ach, gdybyś mogła latać, byłabyś żywą legendą! A ja, Rider Ghertur wielkim naukowcem. Jednakże każda dawka może być śmiertelna. - Ostatnie zdanie powiedział z przerażającą obojętnością. Tia, śmierć to to, na co czekam. Czyli moje przypuszczenia że zginę jako nieudany eksperyment się potwierdzą. Nagle do głowy wpadł mi pomysł. To było jak kliknięcie przełącznika. Jednak to musi poczekać.

- Tak więc, teraz dostaniesz dawkę DNA kruka, jutro konia. Może uczynimy z ciebie człowieka ze skrzydłami i nogami konia... Lub nawet... Choć nie, to niemożliwe. - Nie chciałam być mutantem. Czyli jeśli przeżyję, to mogę wcielić mój plan w życie... Strażnicy przykuli mnie do stołu. Wtedy Rider wyjął skalpel.

- Ach, zapomniałem cię uprzedzić, że DNA podaje się w substancji stałej. - W takim razie co on mi zrobi? Wkrótce się dowiedziałam. Najpierw podał mi porcję środka znieczulającego, a potem podniósł skalpel.

- Rider, wielki naukowiec! - powiedział, i zrobił głębokie nacięcie na moim brzuchu. Nic nie poczułam. Z szuflady biurka wyjął jakąś czarną grudkę i wsadził mi ją do brzucha. Momentalnie poczułam dziwne pieczenie w miejscu gdzie jak sądziłam psychopata włożył mi to coś, zapewne DNA kruka. Syknęłam z bólu, a tamten pokiwał głową mamrocząc coś, z czego zrozumiałam tylko ,,reaguje prawidłowo". Czyli że może nie umrę. Potem zszył mi ranę i kazał zanieś mnie do pokoju. Powiedział że jutro nie muszę iść na plac. No, dzięki za troskę. Ochroniarze, czy tam strażnicy przenieśli mnie do pokoju. Gdy tylko opuścili pomieszczenie rozległ się głos nakazujący mi pójść spać. Udałam więc że wykonałam rozkaz, w rzeczywistości leżąc z zamkniętymi oczami i rozmyślać o tym, czy dożyję kolejnego dnia. W brzuchu dalej czułam pieczenie które z każdą chwilą narastało. Nie wytrzymam. Ostrożnie zeszłam z łóżka, wzięłam poduszkę oraz kołdrę. Rozerwałam dywanik na dwie części, po czym położyłam się na nim zostawiając tylko brzuch na cudownie zimnej podłodze. Pod głowę podłożyłam poduszkę po czym przykryłam się kołdrą. Uff, trochę lepiej. Choć piekło mnie w środku, zimna, kamienna podłoga trochę pomogła. Po tych wszystkich czynnościach zasnęłam.

***************

Hejo, mam nadzieję że nie przynudzam ;) No i chyba rozdział nie za krótki? Xd jeszcze raz ślę plissa o 🌟 i komy! Narka do następnego!

PrzemienionaWhere stories live. Discover now