Rozdział XI

182 8 0
                                    

Przyszłam na miejsce w którym umówiłam się z Domenem. Rozglądając się wokół stwierdziłam że otoczenie wygląda niemal identycznie jak w moim śnie. Górki ze śniegu piętrzyły się wzdłuż chodnika a nawierzchnia połyskiwała delikatnie z powodu zmrożonej tafli lodu. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tych wydarzeń i na wszelki wypadek, gdyby miałbyć to sen proroczy, ostrożnie przeszłam na część drogi po której miał przyjść Domen. Stanęłam w rogu budynku i opierając się o ścianę czekałam na chłopaka. Nie minęło dużo czasu a jego wysoka sylwetka ukazała się na horyzoncie.

Bez namysłu, pchana dziwnym impulsem pobiegłam w jego stronę rzucając się chłopakowi na szyję. On nieco zaskoczony lekko zachwiał się do tyłu, lecz po chwili objął mnie mocno jedną ręką.

-Hej mała. Ja też się cieszę że cię widzę.- zaśmiał się Domen głaszcząc mnie lekko po plecach.

-Tak dobrze że nic ci nie jest.- powiedziałam wtulając głowę w jego ramię.

-A co by miało być?- zapytał odsuwając się ode mnie i patrząc mi prosto w oczy z niezrozumieniem.

Obraz ze snu po raz setny ukazał się w mojej głowie, ale uznając że Domen uzna mnie za wariatkę odpowiedziałam tylko:

-A nic. Sama nie wiem. Tak mi się tylko powiedziało.

-Nie wiedziałem że jesteś taka troskliwa.- powiedział z przekąsem uśmiechając się.

-A no zdarza mi się.

-To się cieszę. Będziesz dobrą żoną.

-Pff kto powiedział, że będę chciała za ciebie wyjść?

-No a kto by nie chciał?

-Znalazł się.

-A żebyś wiedziała. Będę idealny nie tylko dzięki mym licznym zaletom i powalającej urodzie...

-Dzięki czemu jeszcze panie idealny?

-No wiesz ma się te romantyczne pomysły.

-Serio?

-No mówię ci. Laski na to lecą.

-Naprawdę?- zaśmiałam się a chłopak popatrzył na mnie znacząco. Gdyby tylko wiedział co mną na początku kierowało. Poczułam nieprzyjemny ucisk w sercu gdy o tym pomyślałam. Ja się naprawdę w nim zakochałam, co jest naprawdę niesamowite. Chyba powinnam mu powiedzieć, ale kurde jak się dowie to może już nigdy nie chcieć mnie znać. Zwłaszcza że nie będę rezygnować ze swoich planów. Może będzie lepiej jak nic nie będzie wiedział, przynajmniej na razie.

-Nie ciesz się tak. Lepiej mów co będziemy robić.

-Jeszcze się nie zorientowałaś?- uśmiechnął się a ja dopiero teraz zauważyłam że chłopak trzyma w lewej ręce średniej grubości linkę przywiązaną do długich drewnianych sanek.

-Nie jesteśmy za starzy?

-Na sanki? Nigdy.

- A jak się wywalimy?

-W tym cała zabawa. Nie marudź tylko chodź. Będzie fajnie.- powiedział ucieszony i wziął mnie za rękę.

-Dobra ale pod jednym warunkiem.

-Jakim? - zdziwił się chłopak a ja wyrwałam dłoń z jego uścisku i siadłam wygodnie na sankach szczerząc się do chłopaka.

-Nie będę cię wiózł.- zaśmiał się Domen.

-A czemu nie?

- Bo to jest na końcu tej ulicy, nie chce mi się.- powiedział wskazując głową przeciwległą drogę.

Tylko dziś należy do nas.-short story ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz