teaser
- Wytłumacz mi to jeszcze raz, proszę - mówi ciemnowłosa kobieta, zeskrobując ze swojego paznokcia czerwony lakier. - Chyba nie rozumiem twojego toku myślenia, złotko.
Pani Duckett jest bardzo nieprofesjonalna w tym, co robi i za co jej płacą. Ashtona to jednak nie irytuje. W jej nieprofesjonalnym podejściu do pracy jest coś, co go uspokaja. Z zainteresowaniem przygląda się, jak odpryski lakieru spadają powoli na panele w jasnym gabinecie jego psychologa.
- Brzydzę się swojego ojca. To tak w wielkim skrócie, pani doktor - odpowiada chłopak, składając swoje dłonie na kolanach. Kobieta unosi lekko brwi i z uwagą wsłuchuje się w słowa swojego pacjenta. Lakier nadal opada w swoim tempie na podłogę. - Obrzydza mnie jego niemęski wygląd, chód, mowa, sposób życia. Czasem mam wrażenie, że w głębi duszy naprawdę go nienawidzę. Nienawidzę go za to, że nie pokazał mi, jak stać się prawdziwym mężczyzną. Nie powinienem go za to obwiniać - zatrzymuje się, przenosząc wzrok na pustą, białą ścianę przed sobą.
Jego wzrok jest nieobecny i w pewien sposób straszny. Zupełnie tak, jakby za złoto-piwnymi oczami czaiła się nicość. Jakby chłopak siedzący w gabinecie na Watton Hill, tak naprawdę był tylko pustym szkieletem. To jednak nie odstrasza pani Duckett. Kwestia przyzwyczajenia.
Kobieta utrzymująca się z swojego nietypowego zawodu od piętnastu lat, zdążyła nauczyć się selekcjonowania swoich pacjentów. Dzieliła ich na wierzycieli; ludzi ulepionych z dobrej gliny. W nich kryła się nadzieja i w niemal stu procentach udawało im się do końca wyleczyć. Potem były szkielety; puste korpusy, dla których nadzieja była terminem bliskoznacznym z błazenadą. Na samym końcu tej listy podgrup znajdowali się ci niewyraźni. Ci dla doktor Duckett byli zdecydowanie najgorszymi przypadkami. Nigdy nie miało się całkowitej pewności na to, czy da się radę wyprowadzić ich na prostą.
Do tej grupy należał także Ashton.
- Mówią, że to nie od ludzi zależy, kim się rodzą, więc to w sumie nie jego wina - zaczyna Ash. - Jednak nadal mam mu za złe to, że zamiast być prawdziwym ojcem, który pokazałby mi świat i nauczyłby mnie jak być mężczyzną, on musi być homosiem.
Pani Buckett chwyta swoją dolną wargę w zęby i przeżuwa ją lekko. To rozprasza Ashtona i znów pobudza wstrętną harmonijkę ukrytą głęboko w jego głowie. Chłopak ma ochotę krzyczeć, płakać i skomleć, bo dźwięk tego smutnego instrumentu, który jest słyszalny tylko i wyłącznie dla niego, zawsze przypomina mu o tym, jak wielki harmider kryje się pod kopułą jego czaszki i jak bardzo wyniszczony jest od środka.
Zamiast tego z kamienną twarzą obserwuje, jak na dolnej wardze jego psychologa formuje się mała kropla ciemnoczerwonej krwi.
- Bycie rodzicem nie polega na tym, by z małego chłopca uklepać kawał twardego mężczyzny - mówi kobieta, łapiąc kontakt wzrokowy z swoim pacjentem. - Bycie rodzicem polega na tym, rybko, aby z ów chłopca zrobić dobrego człowieka. To wszystko.
Ashton w ciszy analizuje jej słowa. Wie, że ma racje, jednak on nadal czuje się źle. Problem wciąż w nim tkwi i dźga go zardzewiałym gwoździem we wnętrzności. - To też mu nie wyszło, bo jak widać, wcale taki dobry nie jestem - wydusza w końcu z siebie, a w jego głosie tkwi ukryty jad. - Mam prawo być za to na niego zły i go nienawidzić. To moje cholerne prawo.
- Nie unoś się, myszko - uspokaja go ciemnowłosa, jednak jej działanie przynosi zupełnie odwrotny efekt. Ashtona irytują jej słodkie słówka. Zaciska pięści i z trudem powstrzymuje kotłującą się w nim złość od wyjścia na zewnątrz. - To że się na mnie zezłościsz wcale nie ułatwi nam sprawy.
Młodzieniec przewraca oczami. - Cokolwiek - mruczy pod nosem.
Doktor Buckett kręci głową i kładzie swoją bladą dłoń na blacie biurka. Jej dwa paznokcie są całkowicie obskrobane z lakieru. - Myślę, że wiem, o co chodzi. - Ash unosi lekko jedną brew. Jest ciekawy odpowiedzi. - Problem tkwi w tobie, robaczku. To siebie nienawidzisz i to sobą gardzisz. Dusi cię to, że nie jesteś w stanie zaakceptować tego, kim jesteś, dlatego wszystko zwalasz na kochającego ojca, który osiągnął wszystko, czego potrzebujesz i czego nie możesz mieć, dopóki nie przełkniesz zainfekowanej błędnymi przekonaniami dumy.
- Niech pani przestanie.
- Nie. Nie przestanę dopóki tego nie zrozumiesz, Ashton. - Pierwszy raz zwraca się do niego po imieniu. - To wszystko tkwi w tobie.
Po jej słowach w gabinecie nastaje ogłuszająca cisza. Harmonijka przestaje grać. Lakier leży na panelach, a Ashton wie, że pani Buckett trafiła w same sedno.
¥
co to jest
CZYTASZ
my father's sins
Fanfictiono chłopaku, który nienawidził swojego ojca. [ l a s h t o n ] © robert-lucas; 2016