p

1.9K 214 51
                                    

p; purity

Kościół ma swój specyficzny klimat. Jest tam chłodno a jednocześnie przyjemnie ciepło. Jest ogromny i onieśmiela swoją potęgą, przy czym nadal opatula domową atmosferą. Przez swoją wielkość człowiek czuje się tam tak malutki i samotny, ale może przy tym poczuć więź z wspólnotą. Ashton kocha przebywać w tym miejscu.

Nie jest dobrym człowiek. Nigdy nim nie był. Nie należy do grupy tych idealnych wiernych, którzy żyją wiarą i do niej dostosowują swój tryb życia. Mimo tego, bez wiary czuje się źle. Lubi czasem po prostu wejść do świątyni i w spokoju porozmawiać z Bogiem. W kościele nie musi zmagać się z piskami i tą okropną harmonijką. Tam nawet głosy w jego głowie się uciszają. 

Ashton siedzi w trzeciej od końca ławce i z zamkniętymi oczami wsłuchuje się w odgłos ciszy. Czerpie z niej pełnymi garściami, bo dobrze wie, że gdy wyjdzie, znów wszystko wróci do porządku dziennego. Nie wie, czy to, co właśnie robi, można nazwać modlitwą. W myślach przeprasza Boga za to, kim jest i co sobą reprezentuje. Wstydzi się siebie. Przeprasza Boga i prosi go o pomoc. Modli się za ojca. Ashton przymyka mocniej oczy, bo tak, ten potrzebuje wielu modlitw. 

Gdy w kościele zaczynają zbierać się ludzie, Ashton podnosi się z miejsca i ukradkiem wychodzi na zewnątrz. Nie zasługuje na przebywanie w tym miejscu ani minuty dłużej. Nie chce skazywać tych ludzi na przebywanie z tak wielkim wrakiem, jakim jest on sam. Ruchliwymi uliczkami snuje się w stronę domu - tam jest jego miejsce. Jego dom jest skupiskiem grzechu i harmideru. Tylko na to zasługuje. 

W salonie jak zwykle spotyka swojego ojca, który zaczytany w książce o historii Holandii, popija ciepłą, malinową herbatę. Na czoło opadają mu niesforne kosmyki włosów. Brwi są zmarszczone, zmarszczka między nimi jest gruba i wyraźna - jest bardzo skupiony. Ashton siada na drugim końcu kanapy i wlepia w niego swoje palące spojrzenie. Im dłużej na niego patrzy, tym większą nienawiść czuje. 

Matt odrywa wzrok od książki i przenosi go na swojego syna. Zamyka książkę i uśmiechając się do niego lekko, odkłada ją na kolana. - Gdzie byłeś?   

Chłopak patrzy na niego jeszcze przez chwilę, po czym wzdycha i odwraca wzrok. Liczenie drobin kurzu w powietrze staje się nagle ciekawe. - W kościele - odpowiada krótko. Matt kiwa głową i wyraźnie się spina. Temat kościoła zawsze kończy się tak samo. Spokojna postawa Ashtona to tylko cisza przed burzą. 

- Jak było? - pyta spokojnie Matt. - Jak się czujesz?

Ashton zwleka chwilę z odpowiedzią. Patrzy pustym wzrokiem przed siebie, by potem znów spojrzeć na ojca z tak wielkim smutkiem w oczach, jakiego Matt jeszcze nie widział. - Nienawidzę cię, tato. 

Starszy mężczyzna czuje, jak coś w jego piersi staje się nie przyjemnie miękkie. Ma wrażenie, że serce z każdym słowem Ashtona zmienia się w trującą i lepiącą się ciecz, która zalewa jego wnętrzności. - Wiem - odpowiada cicho, zaciskając uchwyt wokół książki. - I jest mi przykro, że bez względu na to, jak bardzo bym się starał, ty i tak nie zmienisz stosunku do mnie.

- Mam do tego prawo - mówi szybko młodzieniec. Irytacja i gniew już w nim buzują. Czuje, że za chwilę wybuchnie, dlatego wstaje i chowa swoje palce we włosach. - To kim jesteś... To coś złego. Mam prawo cię za to nienawidzić.

- Nienawidzisz mnie tylko przez to, kim jestem? - pyta Matt. - Mam dużo wad, wiem, ale bardzo się staram. Czy to, jak bardzo się o ciebie troszczę, jest mnie ważne od tego, że urodziłem się homoseksualistą?

Ash śmieje się bez humoru. - Nie urodziłeś się homoseksualistą. To tylko twój chory wymysł. Gdybyś chciał, mógłbyś być normalny. 

Ojciec wzdycha ciężko i chowa twarz w dłoniach. Nie może już patrzeć na krążącego po pokoju Ashtona. Nie może dłużej patrzeć na osobę, która zadaje mu tyle cierpienia. - Rozmawialiśmy już na ten temat. To nie ja wybrałem sobie-

- Zamknij się! - przerywa mu Ashton. Jego wybuch jest gwałtowny. - Zamknij się! Pieprzysz głupoty, mam dość twoich bzdur. Gdybym tylko mógł... Gdybym urodził się w innej, normalnej rodzinie, byłbym o wiele szczęśliwszy. Gdybym nie musiał codziennie się z tobą męczyć i mieszkać tu z tobą w tym rajskim zakątku dla wszystkich pedałów świata...

Matt zaciska mocniej szczękę i ciska książką w bok. Nie słucha już obelg syna. Również wstaje i powstrzymuje swojego syna od zadania jeszcze głębszych ran. Nie wie, czym sobie zasłużył na takie traktowanie, ale w końcu postanawia się temu przeciwstawić.

- Więc śmiało, wyprowadź się - mówi twardo. Ashton wzdryga się. Jeszcze nigdy nie słyszał tak oschłego tonu głosu ojca. - Ty nie chcesz się już ze mną męczyć, ja nie chcę znosić codziennych katuszy - wyprowadzka nam obojgu pomoże. Skoro nie jesteś w stanie zaakceptować tego, kim jestem i nie chcesz dopuścić do siebie mojej miłości tylko ze względu na to, że kocham innego mężczyznę, wynoś się stąd. 

Ashton patrzy na niego przez chwilę. Czuje się sprowokowany i dziwnie pusty. Czuje łzy cisnące się mu do oczu. Głos w jego głowie mówi mu, że zrobił dobrze. Ale to nie tego chciał Ashton. Na celu miał po prostu rozmowę z ojcem, modlitwę za niego. Teraz nie wie, co ma ze sobą zrobić. Dlatego prawdziwy, rzeczywisty Ashton postanawia posłuchać się tego fałszywego, nie wychodzącego zza klatki głowy Ashtona, który okazuje się mu jako piskliwy głosik. 

Chłopak robi to, co według tego wewnętrznego Ashtona jest najlepszym rozwiązaniem.

Znika.

  



¥  




taki wypychacz trochę, ale jest ważny. ciężko mi się to pisało, ale dałam radę, więc brawa dla mnie. jesteśmy już w połowie historii, idę jak burza. :-)

trzymajcie się tam i szanujcie życie

ily

my father's sins Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz