c; consideration
- Gdzie się wybierasz?
Ashton wzdycha i zaciska mocniej szczękę. Czuje za plecami obecność swojego ojca. Nie zwraca na niego uwagi i wraca do zawiązywania sznurówek w swoich przetartych butach. Machinalnie przypomina mu się wierszyk o smoku, którego nauczył go ojciec, by bez problemu i bez pomocy innych wiązał swoje sznurowadła, gdy był młodszy.
Chłopak wciska sznurówki do boku i prostuje się, by przejrzeć się w lustrze. W odbiciu widzi stojącego po jego prawej stronie ojca, który z założonymi na piersi rękami bacznie się mu przygląda. - Zadałem ci pytanie. Kultura osobista wymaga, byś mi na nie odpowiedział.
Od silnego zaciskania szczęki Ashtona zaczyna boleć głowa. Ma ochotę obrócić się na pięcie i spoliczkować stojącego za nim mężczyznę. - Jakby cię to interesowało.
Matt prycha i opiera się o framugę drzwi. - Jestem twoim ojcem. To normalne, że rodzice chcą wiedzieć z kim i gdzie szlają się ich dzieci i czy są tam bezpieczne.
Młodszy Irwin wsuwa swój telefon w tylną kieszeń i obraca się tak, by być z ojcem twarzą w twarz. Jego usta rozciągają się w szyderczym uśmiechu. Uśmiechu socjopaty. - Ty nie jesteś jak inni rodzice. Nie jesteś normalny.
Kąsa go. Kąsa jak żmija. Wbija w jego ciało jad, który maskuje się w jego słowach.
- Co masz przez to na myśli? - Matt wzdycha i odpycha się od ściany. Chce znaleźć się jak najbliżej osoby, której zadawanie bólu sprawia tyle przyjemności. Chce być blisko swojego syna. - Ashton... Rozumiem, że możesz nie akceptować mojej orientacji i pomimo tego, że to bardzo boli, naprawdę to rozumiem. Tylko proszę, zrozum, że jestem twoim rodzicem. Chcę dla ciebie jak najlepiej i chociaż to zaakceptuj. Gdy się o ciebie martwię, bo nie chcę, by stało ci się coś złego, nie odpychaj mnie i nie traktuj mnie jak wroga. Możesz nie tolerować mojego homoseksualizmu, ale toleruj moje rodzicielstwo.
To nie jest męska postawa. To denerwuje Ashtona jeszcze bardziej. Mimo tego, że cichy głosik w jego głowie prosi go o to, by się opanował i uszanował wolę swojego taty, Ash postanawia posłuchać się znaczniej donośniejszego i silniejszego głosu, który w akompaniamencie z złowrogą harmonijką jest ostatnio wszystkim, co rozsądne i dobre.
Chłopak trzyma w sobie irytację i nie patrząc na ojca ani chwili dłużej, wychodzi z domu.
-
Wódka nie ma zapachu.
Wódka cuchnie nicością.
Nicością, która zapycha dziury w poharatanym człowieku.
Ashton zaciska swoją dłoń wokół przezroczystej butelki. Przechyla ją na boki i przygląda się obijającej się o ścianki cieczy. Nie ma przy sobie żadnego soku ani niczego innego, co mogłoby posłużyć jako popitka. Jest prawdziwym mężczyzną. Prawdziwy mężczyzna nie mruga nawet wtedy, gdy palą go żywcem. Od środka.
- Mówię to za każdym razem, gdy się spotykamy, ale naprawdę go nienawidzę. Naprawdę go nienawidzę.
Luke z zamkniętymi oczami obserwuje gwiazdy. Ashton wie, że i tak go słucha. Luke jest dziwny. Ashton nie narzeka.
Irwin sięga po dymiącego papierosa, którego trzyma blondyn, i zaciąga się tak, by zapomnieć o wszystkim. By zapomnieć o sobie. O tym, że tkwi w chaosie. O tym, że mimo tego, iż tak bardzo chce posmakować Boga, zawsze mu się to nie udaje. - Jest moim tatą - zaczyna, pozwalając szarzyźnie jego duszy uciec z niego pod postacią dymu. - Jest moim tatą, ale nie potrafię go kochać. Nie za to kim jest. Tak wiele razy próbowałem z nim normalnie porozmawiać. Bez odczucia obrzydzenia i niechęci do niego. Próbowałem go pokochać, ale nigdy mi się to nie udawało. - Zatrzymuje się, biorąc łyka czystej. Jego gardło płonie. Strapiony mózg powoli się uspokaja. - Teraz już nie próbuję, bo wiem, że to bez sensu, rozumiesz?
Luke kiwa głową, jego oczy nadal są zamknięte. - Co o tym wszystkim myśli twoja terapeutka? - pyta. Jego głos jest zachrypnięty. Jak nadszarpnięta struna gitary. Nieczysty dźwięk.
Piwnooki śmieje się na wspomnieni swojej terapeutki. Po raz ostatni się zaciąga i oddaje końcówkę blondynowi. Ostrożnie mu ją podaje, by nie poparzył sobie palców. - Szuka winy we mnie. Mówi, że to ja jestem problemem.
Ashton wie, że to prawda. Codziennie czuje ten problem w sobie.
Luke wydaje się odczuwać to samo. Otwiera w końcu oczy i kładzie się na swoim boku, by móc przyjrzeć się Ashtonowi. Ashtona nie da się rozszyfrować tak jak gwiazdy. Nie zasługuje na to, by patrzeć na niego zza powiek. Jest zbyt zniszczony.
- Może jesteś problemem?
Chwila ciszy. Na przetrawienie prawdy.
- Może jestem problemem.
Luke patrzy na niego przez krótką chwilę. Ashton czuje na sobie jego palące spojrzenie, dlatego odwraca głowę w przeciwną stronę i patrzy na gwiazdy. Nie odnajduje w nich tego czegoś, co widzi w nich Luke. Sęk tkwi w zamkniętych oczach.
Blondyn podciąga się do siadu i łapie brodę przyjaciela między swoje palce. Obraca ją w swoją stronę i w towarzystwie ogłuszającej ciszy jednym spojrzeniem penetruje jego wnętrze. Chłopak przysuwa się. W jego oczach błyszczy desperacja i chęć pomocy.
Ale Ashton nie chce takiej pomocy.
Irwin odpycha Luke'a i patrzy na niego pustym spojrzeniem. Nie ma mu niczego za złe. Wie, że Luke chciał dobrze. Mimo wszystko podnosi się z trawnika, wylewając przy tym resztkę wódki i odchodzi bez słowa, zostawiając Luke'a sam na sam z gwiazdami, które ten tak bardzo kocha.
A sęk tkwi w zamkniętych oczach.
¥
jest i luke
CZYTASZ
my father's sins
Fanfictiono chłopaku, który nienawidził swojego ojca. [ l a s h t o n ] © robert-lucas; 2016