rozdział 4.

257 39 18
                                    

Podążał za Louis'em wolnym krokiem w stronę tego pamiętnego miejsca. Louis nawet od tyłu wydawał się idealny. To w jaki sposób przechylał głowę do przodu, dłonie w kieszeniach, sprawiały, że wyglądał jak typowy bad boy. Harry nie zdając sobie nawet sprawy, oblizał wargi.

- Czemu reszta nie idzie? - odważył się spytać Louis'a, gdy wyszli na zewnątrz. Jednak ten tylko wzruszył ramionami i wyciągnął paczkę papierosów. Harry przez chwilę zastanawiał się, jak to będzie wyglądało, jeśli teraz nie zapali. Wyszedł z Louis'em na zewnątrz 'zapalić', a w rzeczywistości będzie tak stał jak kołek wbity w ziemię? Nie dając sobie chwili na namysł, wyciągnął dłoń w stronę chłopaka. Louis uniósł brwi, jakby nie wierzył w to, co widzi.

- Nie dam ci papierosa.

Harry wywrócił oczami, ale nie zabrał dłoni.

- No proszę, załatwię jakieś i ci oddam.

- Pojebało cię? - nachylił się bliżej Harry'ego, jeszcze bardziej marszcząc brwi. - Nie dam ci, bo jesteś jeszcze młody, po co chcesz się zabić? Nie chcę potem mieć cię na sumieniu.

Harry poddał się i opuścił dłoń. Gdyby powiedział to ktoś inny, pewnie dalej by nalegał, ale to był Louis. Harry zrobiłby wszystko, żeby mu się pod podobać. Zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy Louis powiedział, że się o niego troszczy. Nie wprost, ale jednak to miał po części na myśli. Louis usiadł na ziemi, opierając się plecami o budynek. Nastolatek zrobił to samo, ale zamiast usiąść po męsku, zgiął nogi w kokardkę. No i nastała cisza. Harry się tego właśnie bał. Co teraz? Przydałoby się, żeby to on zagadał. Niech Louis zda sobie sprawę, że młodszy wcale nie jest taki zły. Tylko jaki temat mógłby zacząć?

- Ile masz lat, Louis? - spytał pod nosem.

Chłopak spojrzał się na niego z góry i przygryzł wargę. Harry nie wiedząc, czemu wstrzymał oddech i przykleił swój wzrok do ust starszego.

- Dwadzieścia jeden. - z powrotem spojrzał przed siebie i zaciągnął się papierosem, wyglądając przy tym nieziemsko. Siedzieli tak w ciszy, Harry nie widział, czy się odezwać, czy nie, a jego dłonie pociły się ze stresu. Nie rozumiał, czemu do cholery tak się czuje przy Louis'ie. - Wyglądam jakbym nie miał tyle? - spytał, zaskakując tym Harry'ego.

- Nie nie nie!- zaprzeczył chłopak, chyba trochę zbyt głośno i zbyt szybko. Louis zaśmiał się głośno i pokręcił głową. - Byłem tylko ciekawy. Chodzisz na studia?

- Ta twoja ciekawość zachodzi trochę za daleko, dzieciaku. - Nie patrząc nawet na młodszego, zgasił papierosa butem, gwałtownie wstał z ziemi i wszedł do budynku, trzaskając drzwiami.

Harry był w dużym szoku. Jego serce biło zbyt szybko, patrzył co chwila w innym kierunku, a w ustach miał sucho, jakby nie pił od roku. Co się właśnie stało? Co Harry powiedział źle? Nie był chyba zbyt nachalny. Teraz to nie miało aż takiego znaczenia, bo tak, czy siak, Louis się zezłościł. Nastolatek prędko wstał i poszedł śladami Louis'a, ale nie mógł go znaleźć. Szedł wąskim korytarzem, aż usłyszał bardzo ciche łkanie w jeden z kabin w łazience. Bardzo cicho wszedł, by nie zrobić hałasu i przyłożył ucho do drzwi, by lepiej usłyszeć płacz. Nie mógł rozgryść, kto tam siedział, wiec zapukał.

- Zajęte. - powiedział cicho męski głos. To był Louis. To na milion procent był Louis. Harry wszędzie poznał by ten głos. Ale dlaczego płakał? Dlaczego chłopak z jego snów płakał? Czy to wina Harry'ego? O BOŻE.

- Louis, co się stało? - spytał, pukając znowu.

- Wypierdalaj skąd! - krzyknął, kopiąc w drzwi. Harry wystraszony odskoczył, ale nie miał zamiaru odpuszczać.

you got a pretty kind of dirty face // larry stylinsonWhere stories live. Discover now