~ Rozdział Czwarty ~ Zmiany ~

383 32 1
                                    

Minęły dwa tygodnie od wizyty policjantów w kaplicy. Szybko mnie znaleźli, a jeszcze szybciej zadecydowali o tym co się ze mną stanie. Zostałem podopiecznym niejakiego Torida Cargo, który jest 23-letnim bogatym mężczyzną, nie uważa się za mojego zastępczego ojca, ale za starszego brata i tak każe mi się traktować. Ha. Najciekawsze jest to, że od teraz mieszkam z moją ukochaną dręczycielką Stellą i jej bratem Williamem. Cóż, nasze relacje polegają na unikaniu się jak tylko się da i można powiedzieć, że mam z nią niepisane porozumienie odnośnie wiedzy Torida o jej "małym" dręczycielstwie i jej rządach w szkole. Ona zostawiła mnie w spokoju, a ja nie zamierzam o niczym mówić jej bratu. Mi taki układ pasuje. To tyle jeśli chodzi o nią. A jeśli chodzi o Williama to wydaje się strasznie obojętny. Nie zaczepia mnie i nie próbuje nawiązać żadnej znajomości, ale też nie mogę tego nazwać traktowaniem jak powietrze. Uh... ciężko to określić. Nie zwraca na mnie uwagi i zwraca jednocześnie. Wyraźnie ma to już opanowane do perfekcji. Zdążyłem zauważyć, że traktuje tak większość osób.

To tyle jeśli chodzi o moją "nową rodzinę". A jeśli chodzi o miejsce to jest dla mnie za duże. Oni zajmują trzy najwyższe piętra jednego z najwyższych budynków w mieście! I po co im tyle miejsca skoro większość pokoi stoi pusta? Nie mam ochoty opisywać całego tego domu, sam luksus jak na moje standardy. Dziwiło mnie tylko, że Stella narzekała, że zajmę za dużo miejsca i trzeba będzie na mnie coś wydać. Cóż zająłem AŻ jeden pokój, który jest dla mnie za duży, ale Torid nie słucha mnie w tej kwestii i uważa, że się przyzwyczaję. A pieniędzy wydadzą na mnie tyle co na jakiegoś czworonoga. Nie licząc książek do szkoły. Taki drobny szczegół. To chyba nie wszystko co się zmieniło. Szkoła ta sama, ludzie nadal się mną za bardzo nie przejmują, jednak jest coś co jest dla mnie nowe. Oni zawsze jedzą wspólnie co najmniej jeden posiłek. Niby nic takiego, ale nie potrafię się zachować w takich okolicznościach i jakby tego było mało to czuje się jak piąte koło u wozu. Przeze mnie oni mają problem ze swobodnym rozmawianiem. Cóż... jestem dla nich obcą osobą tak jak oni dla mnie zresztą.

Dzisiaj jest piątek i jestem już po szkole. Aktualnie zamierzałem zabrać się za lekturę "Stary człowiek i morze", ale po dwóch rozdziałach byłem tak znudzony, że zasnąłem na fotelu w salonie. (Aby dostać się z przed pokoju do kuchni trzeba przejść przez salon, więc każdy domownik się tam co jakiś czas kręci).
Miałem sen, co ostatnimi czasy zdarza mi się dosyć często. Byłem w nim lisem i czułem, że ktoś mnie obserwuję. Nie trwało to długo bo obróciłem się i... zobaczyłem Williama. Ale był jakiś inny. Ubrany w strój tak jakby z jakiejś innej epoki, trudno określić z jakiej. Celował do mnie z dziwnego łuku, który lśnił, wręcz świecił ciepłym błękitnym światłem, które sprawiało, że byłem nim równocześnie oczarowany, jak i przerażony. Łuk był zdobiony, prawdopodobnie niektóre elementy były złote, wydawał się masywny, ale równocześnie kruchy. Nie widziałem cięciwy, ale za to strzała była aż za bardzo dla mnie widoczna. Ona również miała wokół siebie to błękitne światło. William mierzył do mnie z niego, a ja miałem pewność, że nie strzeli. Nie wiem skąd, ale wiedziałem to. Patrzyliśmy sobie w oczy. Jego spojrzenie było smutne, stało się rozpaczliwe, pokręcił głową i puścił cięciwę... widziałem strzałę lecącą wprost w stronę mojego lisiego serca i łzy Williama. W tle słychać było znajomy, ale upiorny śmiech. Obudziłem się gwałtownie, przy okazji strącając książkę z kolan. W pokoju nie było nikogo oprócz mnie, ale i tak czułem się jakby ktoś mnie obserwował. A może to tylko uczucie ze snu? Był taki realistyczny... Dlaczego był tam William? Dlaczego czułem jakby to było coś ważnego?
Nie wiem, ale było to co najmniej niepokojące.
Wstałem i poszedłem umyć twarz, książka została na stole w salonie. Straciłem ochotę na odrabianie lekcji. Już chciałem wyjść z łazienki, gdy usłyszałem jak Torid rozmawia przez telefon. Nie chciałem podsłuchiwać, no ale stało się.
- Nie musisz mi tego cały czas wypominać! - warknął mój nowy opiekun do telefonu.
- Tak zdaje sobie z tego sprawę, ale dzieciak o niczym nie wie. Przecież jakby wiedział to by tutaj z nami nie siedział – patrzyłem na niego zza uchylonych drzwi. Dzieciak, czyli, że ja? O co chodzi? Torid przez chwilę słuchał tego co ktoś do niego mówił.
- Czyli ma NIE wiedzieć tak długo jak się da? – odpowiedział. - Dobra do zobaczenia na zebraniu.
Torid stał przez chwilę patrząc na telefon, westchnął i ruszył w kierunku salonu. A ja starając się by nikt mnie nie widział pobiegłem do swojego pokoju. Musiałem przemyśleć wszystko co się do tej pory wydarzyło...

o[eX(

Biały Lisek ~ Wersja ZmienionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz