~ Rozdział Trzeci ~ Cmentarz

392 34 0
                                    

Chodziłem bez celu już dobrą godzinę. W końcu z braku innych pomysłów dotarłem na cmentarz. Z jakieś pół godziny tylko stałem i patrzyłem na grób matki. Tak jakby miała wstać i powiedzieć mi co mam robić. Gdzie mam iść? Na policję? Ale jak wytłumaczę sińce? Mam sobie radzić sam? Ruszyłem w kierunku kaplicy. Zawsze jest otwarta, więc postanowiłem uciąć sobie małą drzemkę na jednej z ławek. Może jak się wyspie to przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł.

~ rano Obudziłem się i przez chwilę nie wiedziałem gdzie jestem, nie trwało to długo, wydarzenia wczorajszego dnia szybko wróciły do mojej pamięci. Wstałem i założyłem mój plecak. Usłyszałem jak ktoś próbuje otworzyć drzwi. I przestraszony odruchowo schowałem się w konfesjonale, który akurat był blisko mnie.. Ktoś otworzył drzwi od środka. Był to grabarz, znałem go bo często przechodziłem na grób matki. Czasem z nim rozmawiałem i okazał się sympatyczną osobą, chociaż ma spaczone poczucie humoru. Rozmawiał z kimś i nie wyglądało to na przyjacielską rozmowę.
- Czego policja szuka w mojej małej kapliczce? - grabarz miał szeroki uśmiech na twarzy, co było trochę strasznie i nadawało mu wygląd psychopaty.
- Jest podejrzenie, że zaginiony wczoraj chłopak może tutaj przebywać – odparł ozięble policjant patrząc nieprzyjaźnie na mężczyznę w staromodnym garniturze.
- Hohohoo... Jaki zaginiony chłopak?- uśmiechnął się udając zaciekawienie.
- Piętnastolatek, wczoraj spłonął jego dom, znaleziono zwłoki należące do dorosłej osoby. Z zeznań sąsiadów wynika, że mieszkał tam także nastolatek- wyjaśnił drugi policjant, a ja przez chwilę myślałem o kogo chodzi... Czekaj.. CO?! Dlaczego 15!? Ja nie jestem takim dzieciakiem! Mam prawie 17! - Nikt tutaj wczoraj nie przyszedł – grabarz się cicho zaśmiał. Spojrzał w stronę mojej kryjówki i puścił do mnie oko, dając tym samym znać, że doskonale wie gdzie jestem - przykro mi nie mogę panom pomóc - dodał. Policjant rozejrzał się po kaplicy i westchnął, i mruknął coś o marnowaniu czasu.
- Dziękuję za poświęcony czas - wyciągnął z kieszeni wizytówkę i podał ją grabarzowi - tam znajduje się numer do naszego przełożonego. Jakby Pan się czegoś dowiedział proszę zadzwonić.
- Dobrze - grabarz zamknął drzwi kaplicy wychodząc z nimi i doprowadził policjantów do bramy. Po kilku minutach wrócił do mnie.
- Kiepska kryjówka dzieciaku.
Wyszedłem z konfesjonału.
- Wystarczyła. O co mu chodziło?- mruknąłem cicho. - Pewnie sąsiedzi powiedzieli im o tym, jak często tu przychodzisz - usiadł na jednej z ławek patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.
- Zostanę oskarżony o podpalenie? - usiadłem koło niego.
- Nie wiem. Nie powinni Cię o to oskarżyć, chociaż z drugiej strony nie można ufać policji - nigdy nie widziałem go takiego poważnego.
- Czyli powinienem się martwić bardziej adopcją?
- Jeśli masz jakiś krewnych to pewnie do nich Cię wyślą.
- Siostra mojego ojca mieszka daleko stąd - zamyśliłem się - i nie chcę z nią mieszkać.
- Wolisz iść do obcych ludzi? - w głosie grabarza słychać było lekkie zdziwienie.
- Myślę... że tak. - otworzył usta aby coś powiedzieć, ale go uprzedziłem - nie chce o tym mówić.
- Dobrze. Masz jakiś przyjaciół?
- Nie –mruknąłem patrząc na swoje znoszone trampki.
- Więc... Jak chcesz to możesz tu zostać, tak długo, aż Cię nie znajdą.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się do niego.
- Nie ma za co dzieciaku i przyniosę ci śniadanie.
Jedzeniem okazały się kanapki, a racji tego, że dawno nic nie jadłem od razu pochłonąłem dwie i na trzecią nawet miejsca już nie starczyło. Później grabarz sobie poszedł aby zająć się swoimi sprawami, a ja miałem chwilę czasu aby pomyśleć co się ze mną stanie. Jak policja mnie znajdzie prawdopodobnie wyśle mnie do ciotki, a ona jest cóż... niezbyt normalna. Ma obsesję na punkcie czystości i pieniędzy oraz nienawidzi dzieci. Chociaż możliwe że ona nienawidzi ludzi, co było by bardziej możliwe. Więc zostaje mi rodzina zastępcza, albo dom dziecka. Wolalbym uniknąć obydwoch. Mam problemy z porozumiewaniem się z innymi. Zazwyczaj staram się nie zbliżać do osób mogących być moimi potencjalnymi oprawcami. Zapewne wina ojca. Ale już jako dziecko miałem problem aby znaleźć znajomych. Wtedy miałem jeszcze problemy zdrowotne i prawie nigdy nie wychodziłem na dwór. Zdarzały się tygodnie, które musiałem spędzić w szpitalu i do tego jedna przeprowadzka. Takie rzeczy nie sprzyjają poznawaniu nowych osób. Ale wracając. Dom dziecka byłby chyba najlepszym dla mnie wyjściem. Musiałbym się tam tylko pomęczyć trochę ponad rok, a jak dobrze by poszło to może nawet mógłbym mieszkać sam pod warunkiem, że sąd uznałby, że sobie poradzę. To by było najlepsze rozwiązanie. Ale zapomniałem, że mogą mnie jeszcze wysłać do zakładu dla chorych psychicznie. Same problemy. Czyli nadal jestem w martwym punkcie.

Biały Lisek ~ Wersja ZmienionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz