Ćwiczyłem jak co dzień wyczekując powrotu mojego mentora. Ostatnimi czasy przyglądała mi się podczas treningów pewna niewiasta.
Nagle pewnego dnia podeszła i powiedziała-cześć jak się nazywasz.
-ja jestem Darion, a ty?
-Dea.
-Dea? Ładne imię ale chyba nie tutejsze.
-tak przypłynęłam tu z ojcem, jest podróżnym handlarzem, akurat zatrzymał się tutaj na kilka dni. Powiedz, czemu tak zawzięcie trenujesz?
-ja robię to dla mojego mistrza, dla wyspy i jej mieszkańców.
-ambitny cel. Powiedz czy nie szukasz może dziewczyny?
-ja emm ja sam nie wiem.
-haha patrzę niezdecydowany, a więc powiem wprost chcesz ze mną chodzić?
-j j ja nie wiem nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
-tak czy nie!!!
-nie. Odpowiedziałem odruchowo.
-ech jeśli zmienisz zdanie to przypłyń kiedyś na Ferd ponieważ dzisiaj z ojcem wypływamy.
-dobrze kiedyś na pewno przypłynę.
Pożegnałem się i wróciłem do ćwiczeń. Mijały dni, zacząłem czuć się coraz bardziej samotny, nie ma przy mnie ani mistrza ani Dei. Mogłem się wtedy zgodzić.
Nagle usłyszałem dzwon. Na brzegu zacumowała łódka.
-To mentor! Wykrzyczałem.
Pobiegłem do niego i zacząłem się o wszystko wypytywać. Lecz on nic nie mówił. Był blady jakby z niego wyssano szczęście.
-mistrzu?
-tak Darionie? Odpowiedział obojętnym głosem.
-czemu cię tyle nie było, co się stało z resztą załogi?
-zaczęło się chłopcze!
-ale co się zaczęło? Zdezorientowany się spytałem.
-wojna!!! Uciekajcie głupcy póki jeszcze możecie uciekajcie!!! Mentor krzyczał na cały głos.
-cicho! Jaka wojna o czym ty mówisz?
-w w władcy oni wrócili!
-jacy władcy?
-nikt nie pokona takiej nienawiści. Wszystko jest stracone chłopcze uciekaj, ratuj się póki możesz.
-odpocznij, jutro poczujesz się lepiej i wszystko mi wyjaśnisz.
Mentor wycieńczony zasnął. Zaniosłem go do łóżka.
Nastał nowy dzień, dzisiaj od rana było pochmurno. Chmury jakby zbierały się na deszcz lecz nic nie padało. Mentor nadal spał. Bardzo się o niego martwię.
Ćwiczyłem i ćwiczyłem, aż tu nagle usłyszałem.
-to koniec ludzie już po nas!!!
-co się dzieje do jasnej chole... nie zdążyłem dokończyć zdania a tu zza mgły wyłonił się statek.
Ten sam którym przepłynął wcześniej Virn. Lecz tym razem nie był sam, miał ze sobą 12 bladoskórych Bergów. Wybiegli na brzeg i zaczęli mordować niewinnych ludzi bez ostrzeżenia. Chwyciłem za miecz i ruszyłem do ataku.
Pierwszego Berga przeciąłem na pół wzdłuż tułowia. Z tyłu rzucił się na mnie w szale następny chcąc mnie przebić swym ostrzem, lecz ja wykonałem pół obrót wychylając przy tym lewą rękę w której dzierżyłem broń. Brutalnie odciąłem mu głowę. W szale zacząłem biec na kolejnych chlastałem ich niemiłosiernie. Jeden z nich zaczął się dobierać do jednej z naszych kobiet więc szybkim cięciem odrąbałem mu obie dłonie do łokci. Pokonałem jeszcze 8-miu Bergów. Ostatniego dziobnąłem prosto w serce ponieważ nie miałem już siły na zabawę z nim.-dobra to już wszyscy?
-Darion!!! Krzyknął Virn.
-Ty to przez ciebie zacząłem biec w jego kierunku.
-stój głupcze albo twój mentor zginie.
Ustałem, nie wykonując żadnych ruchów. Virn zaczął się wycofywać na statek trzymając przy tym mistrza, gdy był wystarczająco blisko wbił sztylet trzy razy w jego brzuch rzucając nim na dwa metry. Wbiegł na statek i pośpiesznie opłynął.
Podbiegłem do mistrza podkładając rękę pod jego głowę.
Próbowałem się nie rozklejać.-mentorze nie umieraj.
-ach Darionie masz w sobie siłę, ale jeszcze nie jesteś gotów by stać ramię w ramie z władcami. Musisz trenować. Obiecaj mi, że że...
-co mam obiecać? Mistrzu!!!
-że nie zbłądzisz na złą ścieżkę. Ostatnim tchnieniem wypowiedział te słowa starzec.
-Obiecuję. Obiecuję też, że pomszczę wszystkich którzy dzisiaj tu umarli!!! Zaczęła się wojna więc muszę się bardziej przygotować.
CZYTASZ
Dark Lords (Pl)
FantasyNa wyspie Kalos toczone jest spokojne życie dopóki pewnego dnia nie przypłyneło 3 tajemniczych osobowości, kim oni są i z jakimi zamiarami przypłyneli, tego dowiecie się czytając Dark Lords.