ROZDZIAŁ PIERWSZY: 7.00 - 8.40

837 53 7
                                    

Obudziłem się i pierwszym na co spojrzałem był sufit w białym kolorze. Czy wszystkie sufity są pomalowane na biało? Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Złapałem za telefon, podłączony do gniazdka, umiejscowionego na szczęście niedaleko mojego łóżka. Wpisałem kod. Po odblokowaniu telefonu mogłem ujrzeć moją tapetę, przedstawiającą płaczącą dziewczynę. Za każdym razem, gdy ją widziałem, uśmiechałem się w duchu, bo przypominałem sobie, że ludzie wokół mnie są słabi. Wystarczy, że usłyszą te jedno słowo od osoby, na której im zależy i już tracą sens swojego życia. Wylewają morze łez, okaleczają się, a na koniec jak ostatni tchórze popełniają samobójstwo.

— Już 7.02 — mruknąłem i podniosłem się z łóżka. — Czas zjeść śniadanie.

Nie zawracałem sobie głowy, przebieraniem się. Miałem zamiar zrobić to wszystko dopiero później. Kiedy będę miał na to ochotę. Nienawidzę robić czegoś z przymusu.

W mojej lodówce było dużo produktów. Dlaczego rodzice tyle tego kupują dla mnie, sami przecież pracują 25 godzin na dobę, skoro i tak niczego prawie nie jem? Wyjąłem mleko i zajrzałem do szafki. Płatków mamy, aż 10 rodzai. Po co? Przecież jem je tylko ja i za każdym razem wybieram kukurydziane.

— Dzisiaj nie spakowane — powiedziałem do siebie, spoglądając na zeszyty leżące na stole.

Rodziców nie było tej nocy w domu, więc dzisiaj nie zostałem sumiennie spakowany do szkoły, a na stole nie leżała karteczka z napisem "I dzisiaj daj z siebie wszystko!". Może to i dla mnie lepiej. Ciągle mnie męczyli tym, że nie przyprowadziłem do domu żadnego przyjaciela ze szkoły, odkąd zacząłem do niej chodzić.

— Ech... Co to? — zapytałem, gdy zauważyłem okrągłe przeźroczyste pudełko, a w środku niego dziwny naszyjnik.

Wyjąłem go ze środka i uświadomiłem sobie, że gdzieś już takie ustrojstwo widziałem. Babcia zawsze je ze sobą nosiła. Był to...

— Różaniec! — zawołałem dumny z siebie, że dalej pamiętam takie rzeczy. — A czy on przypadkiem nie był powiązany jakoś z tym całym Bogiem? — zastanowiłem się.

Byłem ateistą. Jeżeli gdzie tam jest coś takiego jak Bóg to musi być on narcyzem. Chce by ludzie go wielbili i spełniali jego samolubne zasady. W dodatku jego samego nikt nigdy nie widział. Nie... On nie istnieje. To po prostu ktoś kogo sobie słabi ludzie wymyślili, by mieć jak się usprawiedliwiać. Żałosne.

Kiedy zjadłem śniadanie znowu spojrzałem na swój zegar i westchnąłem. 7.38. Bardzo długo jadłem. Może to przez to, że przez jakiś czas gapiłem się w ścianę bez większego powodu, marząc o tym, by wakacje były w zimę. Zawsze denerwowały mnie święta i słoneczna pogoda, ale uwielbiałem śnieg, i wolne od tej rzeczy zwanej szkołą. Taki układ byłby dla mnie najlepszy.

— To teraz trzeba się przebrać — zawołałem do siebie, bez większego powodu.

Lubiłem mówić do siebie. Nie musiałem znosić głupich pytań jakie zadają głupi ludzi, gdy się zacznie z nimi rozmowę.

— Te się zbyt wyróżniają — szepnąłem do siebie, gdy ujrzałem wnętrze swojej szafy.

Rodzice dbają o tą, bym miał w co się ubrać, ale niepotrzebnie. Po domu chodzę zawsze w tej samej koszulce i dresach, a do szkoły ubieram mundurek. Po lekcjach zaś nie spotykam się z przyjaciółmi, więc dlatego uważam, że marnują tylko pieniądze. Zamiast tego mogli by mi kupić nową gumkę, czy jeszcze jeden długopis, bo ludzie ciągle je mi podbierają jak nie patrzę.

Po wzięciu szybkiego prysznica, przebraniu się, umyciu zębów, spakowaniu książek, kolejny raz zerknąłem na zegarek. 8.07. Musiałem wychodzić jeżeli nie chciałem spóźnić się do szkoły. Zamknąłem drzwi na klucz, który schowałem do swojego plecaka.

W zależności od mojego humoru potrafiłem iść do szkoły nawet godzinę, dzisiaj jednak nie miałem na to czasu, bo lekcje zaczynały się za mniej niż 30 minut. W trakcie drogi nuciłem swoją ulubioną piosenkę.

Jakiś pies zaszczekał na mój widok, przez co podskoczyłem ze strachu. Za sobą usłyszałem czyjś chichot. Nienawidzę ludzi, którzy śmieją się z tego, że łatwo mnie przestraszyć. Nie spojrzałem nawet za siebie, tylko szedłem dalej. Nie mogę się spóźnić — krążyło mi wciąż po głowie.

— Hej ty! Zatrzymaj się — zawołał człowiek za mną, gdy zignorowałem go.

Chcą, nie chcąc, musiałem się zatrzymać. Niestety.

— Czemu mnie ignorujesz? — zapytał z wyrzutem.

Nie znam go, ale ma mundurek naszej szkoły. W sumie to nic dziwnego, że go nie znam. Nie zwracam uwagi na to, kogo spotykam. Nie znam nawet imion osób z mojej klasy.

Nie odpowiedziałem na jego pytanie, stałem w miejscu z wbitym w ziemię wzrokiem. Chodniki są takie ciekawe. Czasami sobie myślę, że chciałbym w przyszłości kłaść chodniki. To musi być ciekawe tworzyć nowe drogi.

— Słuchasz ty mnie? — usłyszałem, a po chwili ten chłopak złapał się za głowę. — O matko. Z niektórymi ludźmi trudno się dogadać. Nazywam się Alexis, a ty?

— Daniel — szepnąłem, ludzie są tacy irytujący.

Zerknąłem na niego, a ten uśmiechnął się do mnie. Nie miałem pojęcia z jakiego powodu. Przecież nawet mnie nie zna.

— Więc Daniel, czy moglibyśmy pójść razem do szko...

Przerwałem mu słowem "nie" i ruszyłem szybko. Przez tego idiotę zaraz się spóźnię. Mam jedynie 11 minut. Poza tym czy wszyscy ludzie są tak głupi, by zagadywać każdą napotkaną osobę? No pewnie, przecież to idioci.

Dotarłem do szkoły chwilę przed dzwonkiem. Wpierw zajrzałem jeszcze do szatni, gdzie odłożyłem swoją kurtkę, a potem ruszyłem pod sale, gdzie zebrali się już prawie wszyscy z mojej klasy. W tym ten chłopak sprzed paru minut. Mam do niego tylko dwa pytania. Jak udało mu się przyjść szybciej ode mnie? I czy ktoś taki jak on chodził do mojej klasy? Co tu się dzieje?

Weszliśmy do środka, a ja zająłem swoje miejsce przy oknie, na samym końcu. Alexis ustał przy biurku nauczycielki, a ta po uspokojeniu swoich uczniów z uśmiechem przedstawiła nowego ucznia. No tak. Mam już odpowiedź na moje pytania, więc mogę dać sobie spokój ze słuchaniem. Spojrzałem za okno. Dzisiaj niebo miało dosyć ciekawy kolor. Bardziej niebieski niż zazwyczaj.

— To znowu ty — powiedział ktoś do mnie i wyrwał mnie z zamyśleń. — Zajmiesz się mną, prawda? — zapytał Alexis siadając na wolnym miejscu koło mnie. — Nikogo tutaj nie znam — dodał.

Miałem ochotę mu powiedzieć, że też tutaj nikogo nie znam, ale zacisnąłem zęby i zapisałem temat podyktowany przez nauczycielkę w zeszycie. Pani nie mogła przydzielić mu gorszego miejsca. Nie dość, że on się wymęczy to na dodatek jeszcze ja. Niech ktoś coś z tym zrobi.

Dzień z życia samotnika || Boys LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz