Kiedy budyń w twarz to za mało

270 17 16
                                    

Takanashi nie zaszła daleko. Znalazłem ją siedzącą na schodach i pogrążoną w czytaniu raportu. Postanowiłem jej nie przeszkadzać i w ciszy usiadłem obok niej. Chwilę przyglądałem się jej twarzy, lecz nie umiałem odczytać z niej, o czym myśli, więc szybko porzuciłem te zajęcie.

Po kilkunastu minutach usłyszałem darcie kartek. Zerknąłem na siedzącą obok mnie przyjaciółkę i ujrzałem, jak pierwsze łzy spływają po jej policzkach. Z ust dziewczyny wyleciał potok cichych przekleństw i obelg zaadresowanych do jej internetowego chłopaka. Podarte na minimalne kawałeczki części raportu odfrunęły unoszone wiatrem.

— Nienawidzę go — oznajmiła, patrząc w moją stronę — Jak on tak mógł...? Zaufałam mu...

Takanashi wybuchła głośnym płaczem. Przytuliłem ją, by wiedziała, że nie jest sama. Ku mojemu zaskoczeniu, nie odepchnęła mnie, jak to miała w zwyczaju, a wtuliła się, kryjąc twarz w materiał mojej bluzy. Jej ramiona drżały jeszcze dłuższą chwilę, aż całkiem się uspokoiła.

— Budyniem mu w twarz? — zapytałem, chcąc poprawić jej humor.

Odpowiedziała coś pod nosem, lecz materiał skutecznie zniekształcił jej głos do tego stopnia, że nie zrozumiałem.

— Co, proszę? — zapytałem, na co dziewczyna podniosła głowę i z pełną powagą spojrzała mi prosto w oczy.

— Budyń w twarz to za mało... Przydałby się cały basen budyniu. Najlepiej czekoladowego, żeby wyglądał, jakby się topił w gównie.

— Już widzę te nagłówki gazet: "Zabity przez basen budyniu!". — By dodać dramatyzmu, zatoczyłem ręką półkole.

— "Utonął w gównianym budyniu!" — zaproponowała Takanashi.

— "Gówniana śmierć!"

— "Zabity przez gówno!"

— Podobno jakiś filozof, gdy zachorował, by się wyleczyć, musiał siedzieć po szyję w gównie, ale wyszedł z tej kuracji cało.

— Serio? — Osiągnąłem zamierzony cel, bo moja przyjaciółka zaczęła się cicho śmiać.

— Nie wiem, ale w jednej książce* tak mówili. Czy to prawda? Nie mam zielonego pojęcia. — przyznałem.

— Wątpię, by to była prawda. Za bardzo mi to śmierdzi — stwierdziła.

— Jemu też musiało.

Roześmialiśmy się oboje. Jeszcze chwilę gadaliśmy o maśle maślanym, a raczej gównie gównianym.

— Trochę zimne te twoje schody. Chodź, odprowadzisz mnie do domu — oznajmiła władczym tonem, a ja grzecznie wstałem.

Gdy ruszyliśmy, zaszczekałem, na co ona uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, zwykłym, szczerym uśmiechem. Zdębiałem.

— To ty umiesz się normalnie uśmiechać? — zapytałem głupkowato, ale nie miałem na celu obrażenia jej.

— Normalnie? A wcześniej jak się uśmiechałam? — Wyglądała na autentycznie zdziwioną tym pytaniem.

— Tak, jakbyś nie umiała się uśmiechać. Trochę, jakbyś wymuszała to na sobie w nieco nieudolny sposób.

Takanashi Kori zamilkła na chwilę, pogrążając się w myślach. Szliśmy umiarkowanym tempem, a jesienne liście padały na nas kolorowym deszczem.

— Może tak było... — przerwa była na tyle długa, że potrzebowałem chwili, by przypomnieć sobie, czego dotyczyła nasza rozmowa — Myślę, że naprawdę wymuszałam na sobie bycie szczęśliwą, pragnąc zupełnie innego rodzaju szczęścia. Żyłam chwilą, w której miałam spotkać się z Je... — jej głos zadrżał, na co spojrzałem na nią zatroskany, chcąc ponownie objąć ją ramieniem, ale ta zwinnie uniknęła moich wyciągniętych rąk — Z nim. Zamknęłam się w cyber świecie, gdzie byłam z nim w szczęśliwym związku. Zapomniałam całkiem o tym, że ciało mam tu i tu też powinnam czerpać radość czy inne uczucia. Nie da się żyć tylko w cyber świecie i być całkiem szczerym ze sobą.

zastępcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz