one

424 49 12
                                    

Wdycham zanieczyszczone powietrze, odliczam do trzech i uwalniam je z płuc. Właściwie, to tutaj, w porównaniu z tym na dole nie jest takie najgorsze.
Stukam butem o buta podpierając się łokciami na kolanach. Staram się nie patrzeć w dół, ponieważ pomimo codziennego wchodzenia na dach dziesięciopiętrowego budynku mój lęk wysokości nie zmalał. To moje ulubione miejsce, a tak cholernie się go boję. Paradoks.
Odchylam się do tyłu i teraz moje plecy, okryte jedynie cienkim podkoszulkiem, stykają się z zimnym cementem. Podkładem sobie dłonie pod głowę i przymykam oczy. Moje uda znajdują się na krawędzi dachu, więc nogi bezwładnie zwisają mi z wysokości kilkudziesięciu metrów.
Ciszę przerywa wibracja dochodząca z kieszeni moich jeansów. Leniwie sięgam po urządzenie.
1 nieodebrana wiadomość od: Wonho.
Przewracam oczami i sprawdzam powiadomienie.
W: Nie możesz dziś olać szkoły, test z matmy.
Czytam to zdanie trzy razy i unoszę brwi ze zdumieniem. Wonho napisał coś takiego? Po chwili jednak dostaję drugą wiadomość.
W: Nie możesz olać szkoły beze mnie*.
Uśmiecham się.
,,Tam gdzie zawsze" - to jedyne co odpisuję, po czym podnoszę się i otrzepuję ubrania.
Idę w stronę drabiny prowadzącej do ciemnej klatki schodowej. Elektryczność nie działa tu chyba od stu lat.
Zbiegam w dół. Pierwsze piętro.. drugie.. trzecie.
Schodzenie w dół to pestka w porównaniu z wchodzeniem. Pokonuję wszystkie 10 pięter i pcham ciężkie, zardzewiałe drzwi. Skrzypią żałośnie, po czym uchylają się o kilka centymetrów, jednak tyle wystarcza żebym się przecisnął. Ostatni raz patrzę na mój budynek i ruszam poboczem ulicy. Do centrum miasta mam jakieś 15 minut drogi. Rzadko kiedy mijają mnie tu jakieś auta, bo po co ktoś miałby tędy jechać? Od kiedy wybudowali nową autostradę ludzie zapuszczają się w te rejony tylko po to, żeby uciec od zgiełku miasta.
W połowie drogi orientuję się, że zostawiłem bluzę na dachu.
Trudno, pójdę po nią wieczorem.

Dochodzę pod miejsce zwane ,,Tam, gdzie zawsze'', czyli małą kawiarnię niedaleko naszej szkoły.
Gdy przechodzę przez próg w moje nozdrza uderza znajomy zapach świeżo-parzonej kawy.
Wonho siedzi już przy naszym ulubiony stoliku, w rogu kawiarni.
Wystrój wnętrza w pomieszczeniu jest skromny, ale przytulny. Ściany mają kolor miodowy, a podłogi wyłożone są ciemnymi panelami. Na każdym stoliku stoi wazon ze świeżymi kwiatami, a nad nimi wiszą różne fotografie. To one zawsze przyciągają moją uwagę. Przedstawiają różne fragmenty miasta i mógłbym przysiąc, że jeden z nich do złudzenia przypomina mój budynek. Zajmuję miejsce obok mojego przyjaciela i lustruję go wzrokiem. Ma na sobie dokładnie wyprasowaną koszulę niedopietą na ostatni guzik, ciemne jeansy i jakiś kiczowaty zegarek. Odruchowo przeczesuje dłonią przydługawe brązowe włosy i posyła mi jeden z tych uśmiechów, przez które większość dziewczyn ze szkoły zeszłoby na zawał.
- Cześć - kiwam głową.
Wonho opiera się łokciami o blat stolika i kładzie policzek na jeden z pięci.
- Następnym razem, gdy będziesz mieć zamiar opuścić szkołę to może mi powiedz..
- Chyba zauważysz, gdy mnie nie będzie - wzruszam ramionami.
- Zabawne - jego mina wskazuje zupełnie co innego. Nagle telefon leżący na stoliku zaczyna wibrować.
Wonho z prędkością światła sięga po urządzenie i z uśmiechem na twarzy odczytuje wiadomość.
- Z kim tak piszesz? - jeśli ktoś sporządziłby listę pytań, których mój przyjaciel nienawidzi, to to z pewnością byłoby w czołówce zaraz po "Kiedy w końcu znajdziesz sobie kogoś na stałe?".
- Z taką blondynką ze szkoły - odpowiada nie podnosząc wzroku z nad ekranu. Mam zamiar coś odpowiedzieć, jednak zanim to robię przy naszym stoliku staje kelner.
- To co zawsze - Wonho kiwa palcem, nadal patrząc w telefon.
- Dzień dobry, jestem tu nowy i.. nie za bardzo wiem czym ,,To co zawsze" jest.. - unoszę wzrok i mój przyjaciel również to robi. Stoi nad nami chłopak mniej więcej w naszym wieku. Jest wysoki i chudy. Jego włosy, podobnie jak oczy są ciemne, co bardzo dobrze kontrastuje z bladą cerą. Usta wykrzywione ze zniecierpliwienia mają specyficzny kształt. Wonho składa zamówienie i odprowadza chłopaka wzrokiem, a następnie wraca do swojego telefonu.
Bębnię palcami o stolik i obserwuję widok zza okna. Dochodzi ósma, więc ludzie biegną do pracy. O tej porze w kawiarni jesteśmy tylko my i dwójka młodych ludzi, którzy właśnie płacą za swoje zamówienie i wychodzą.

- Oho, dzwoni - mój przyjaciel mówi z nutą rozdrażnienia. - Cholera, nie ma zasięgu. Muszę wyjść - wstaje od stolika i nie patrząc przed siebie kieruje się w stronę drzwi.
Nie ma szans, żebym zdążył mu powiedzieć, że na przeciwko idzie kelner z jego kawą. Zderzają się, a ja obserwuję to wszystko nieźle rozbawiony. Koszulę Wonho zdobi duża plama z przodu.
- Aaa, gorące - syczy i szybko ją rozpina.
- Przepraszam, przepraszam.. - zakłopotany kelner schyla się po filiżankę, która na szczęście się nie pobiła. Widzę narastającą w Wonho frustrację.
- Uważaj jak łazisz krety..
- Nie przejmuj się - mówię do zmarwtionego chłopaka. - To nie twoja wina, on wlazł ci pod nogi.
- Nie wtrącaj się, Jooheon - mój przyjaciel morduje mnie wzrokiem.
Przewracam oczami.
- Wyluzuj, nic takiego się nie stało.
Brunet zaciska pięści, jednak kiwa głową. Wyciąga z kieszeni portfel, płaci i idzie w stronę wyjścia po drodze zapinając koszulę.
- Zdzwonimy się - rzuca do mnie i opuszcza kawiarnię.
- Jego męska duma nie może przełknąć, że musiał przyznać się do błędu. Przejdzie mu.
Wymieniam jeszcze kilka zdań z jak się okazało Hyungwonem, a następnie zbieram się do wyjścia. Nie mam za bardzo pomysłu, gdzie mógłbym pójść, więc wybieram mieszkanie.

Reszta dnia mija mi przed telewizorem i zaczynam żałować, że nie poszedłem do szkoły. Nagle przypominam sobie o bluzie, którą zostawiłem na dachu. Postanawiam pójść po nią zanim się ściemni. Wychodzę z mieszkania i zaczynam iść w stronę mojego budynku.

Dochodzę pod opuszczony blok mieszkalny i popycham zardzewiałe drzwi. Z lekką zadyszką pokonuję wszystkie 10 pięter i niestabilne stopnie drabiny.
Stoję na dachu. Za każdym razem widok stąd zachwyca mnie tak samo. Miasto z tej wysokości i odległości, szczególnie wieczorem wygląda przepięknie. Wzdycham i rozglądam się w poszukiwaniu mojej bluzy. Jestem prawie pewny, że nie leży w tym miejscu, gdzie ją zostawiłem.
Może to wiatr - tłumaczę sobie w myślach, jednak nie wydaje mi się to zbyt prawdopodobne. Podchodzę do miękkiego zawiniątka, znajdującego się na drugiej krawędzi dachu. Zakładam go na siebie i odruchowo wkładam dłonie do kieszeni. Coś tam jest. To kartka, a na niej krótki tekst:

Pożyczyłemsobie, bo było trochę chłodno. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Wyciągam telefon i szybko wybieram numer do mojego przyjaciela.
- Wonho, - mówię, gdy odbiera po trzecim sygnale - byłeś na moim dachu?
- Po pierwsze, to nie  t w ó j  dach, a po drugie nie. Nie wszedł bym tam za wszystkie pieniadze świata. Widziałeś jak tam wysoko?
- To w takim razie kto..
- Ja - słyszę za swoimi plecami.

Ten rozdział dedykuję dla Patki, bo jest super ♡.

Horoscope || JooHyukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz