19

128 30 6
                                    

Także tym razem musiałem mu odmówić. Tłumaczenie, że zostawanie na noc w sklepie nie jest czymś takim jak zostanie na noc w hotelu, było całkowicie bezcelowe, więc po raz kolejny użyłem podstępu, by zaprowadzić go do domu. Jak można się było spodziewać nie był zadowolony i znów dopadł go drobny foszek, lecz przez całą drogę powrotną ściskał moją dłoń, od czasu do czasu poruszając kciukiem po jej wierzchu. Naprawdę chciałbym mu dać to, co by go uszczęśliwiło. Naprawdę. Chciałbym mu dać lepszą przeszłość. Aby miał nie tylko kochającego mnie, ale też matkę i ojca, którzy okazywaliby mu uczucia, a nie oceniali po samym fakcie jego "gorszości", jak zapewne to ujęli, decydując się na porzucenie go. Bolało mnie to, że nie byłem w stanie mu tego przywrócić. Starałem się z całych sił,  trwałem przy nim, ignorując słowa lekarza odbijające się cały czas w moim umyśle, mówiące o tym, że mój Hansol najprawdopodobniej nie dożyje pięćdziesiątki. Że najprawdopodobniej nie dożyje czterdziestki. Te jego dwadzieścia trzy lata. Dwadzieścia cztery, pięć, sześć, stojące pod znakiem zapytania.
 
Patrząc "z wierzchu" nie zauważysz nic. Spoglądając głębiej ujrzysz zaróżowione białka oczne, lekko spierzchnięte wargi, te wszystkie siniaki i zadrapania, które były na początkowych miejscach na liście uszkodzeń, jakie sobie zadawał gdy słuchał głosu w swojej głowie. Ujrzysz szczęśliwego, ale smutnego chłopca.
 
Hansol ignorował to, co się działo kiedy odbierało mu pełną świadomość. Po prostu jak mija, to mija i nie ma. Ja też nie miałem zamiaru zwracać mu na to uwagi, bo chciałem żeby żył przykładając się do rzeczy, dających pogodę jego ducha. Nie potrzebne mu zmartwienia, z których znaczenia i tak nie zdawałby sobie sprawy, po za tym, że wiedziałby, że są złe, a samo brzmienie słowa "złe" jest złe i tyle by z tego rozumiał.

 
Nad linią odradzających się po zimie koron drzew znikało słońce, rozpościerając wokół siebie pomarańczowo-różową poświatę, która swą mocą przebijała kłębiste chmury powoli przemierzające szerokie niebo. Błoto po ostatniodniowych deszczach nie wyschło jeszcze do końca, więc grunt pod naszymi nogami rozpływał się nieco, nie pozwalając nam na utrzymanie stuprocentowej stabilności. Nieliczne kałuże zwabiały do siebie drobne ptaki, które z kolei zwabiały Hansola, obiecującego sobie, że za wszelką cenę złapie jednego z nich. Nie udawało mu się to jednak przez to, że jego chłodna rączka trwała w uścisku mojej, a on sam nie sprawiał wrażenia jakby chciał, bym go puścił. Rozkoszowałem się tym zimnym ciepłem, przekazującym od mojej dłoni do serca tyle emocji, że biło ono w mej piersi kilka razy szybciej.
 
Włosy Hansola w świetle zachodzącego słońca błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle, wpadając kosmykami do jego oczu. Oczu, odbijających całą radość, miłość, no i smutek, będących tą wybuchową mieszanką emocji, tryskających z hyunga w nadmiarze. Oczu, które kochałem. Kochałem ponad siebie. Ponad wszystko. Moje kochane oczko...

- ... i będą klocki! Super, co nie?!

- Gdzie klocki?

- Byungjooooo... Nie słuchałeś - jęknął. - Mówiłem ci o moich planach na urodziny. To już za miesiąc, pamiętasz? Pogładziłem go kciukiem po knykciach.

- Pamiętam, pamiętam. Planujesz kogoś zaprosić?

- No ciebie - odparł jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- I nikogo więcej?

- Nie.

- A Yooyeon?

- I tak przyjdzie. - Parsknąłem cicho, zaczynając przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu kluczy. - Przyjdzie i zrobi tort. To znaczy... Zrobi go wcześniej i przyjdzie już ze zrobionym... A ja zdmuchnę świeczki. I będziemy śpiewać. I dostanę prezenty.

- A o co chodziło z klockami?

- No... Z okazji moich urodzin Yooyeon zdejmie je z szafy. I pozwoli mi rozwalić po całym pokoju!
 
Odpowiedziałem mu śmiechem, a następnie otworzyłem drzwi i wpuściłem go do środka. Od razu zdjął kurtkę i buty, odkopując je pod szafkę przeznaczoną do ich chowania, po czym znikł w łazience.

- ... O, to pewnie oni - usłyszałem nieco zmieniony głos noony. Taki jakby... zestresowany? - Byungjoo?

- Tak?

- Gdzie Hansol?

- W łazience. Myje ręce.
 
Noona faktycznie czymś się denerwowała; po wypowiedzeniu przeze mnie tych słów spuściwszy wzrok i splótłszy palce zgiętych rąk, przestąpiła z nogi na nogę.

- Noona, coś nie tak? - W tym momencie nad jej ramieniem ujrzałem siedzącą w salonie kobietę z filiżanką w dłoni. - Kto to jest?

Yooyeon westchnęła.

- Matka Hansola.

the voice inside my heart || hanjooWhere stories live. Discover now