- Ja już nie wiem, co myśleć. Co robić?- pochylony nad czajnikiem chłopak z zamyśleniem zagryzł wąską wargę.
- Na pewno nie oblewać się wrzątkiem.- skwitował drobny szatyn i pewnym chwytem złapał naczynie, uniemożliwiając przyjacielowi oblanie sobie całej dłoni.
-Co?- zapytał półprzytomnym tonem Harry i spojrzał na czerwone palce. Syknął; dopiero teraz zdał sobie sprawę promieniującego aż do przedramienia bólu.
-Ta dziewczyna...
-Margo.
-Harry, daj mi...
-Louis.
-Tak?
-Ona ma na imię Margo. "Ta dziewczyna" brzmi tak... protekcjonalnie?- zmarszczył brwi, szukając odpowiedniego określenia.
Lou westchnął, przeczesując włosy palcami.
-Chodzi o to, że nie wiem czy nie angażujesz się za bardzo, Harry. Chodzisz tam dzień w dzień od trzech miesięcy. Jesteś pewien, że chodzi tylko o zwykłą chęć pomocy?
Długowłosy brunet wywrócił oczami. - Czy ty coś sugerujesz?
-Mówię tylko, że może powinieneś się na jakiś czas zająć czymś innym. Dać sobie chociaż tydzień wolnego.
-A ja mówię tylko, że obiecałem sobie dowiedzieć się, co zabrało całą radość z tej dziewczyny. Gdybyś ją widział, Louis. Wygląda jak wszystkie zbite szczeniaczki tego świata razem wzięte. Nie uśmiecha się...- kąciki jego ust uniosły się przelotnie na wspomnienie o perlistym śmiechu dziewczyny. Ile by dał, żeby choć raz jeszcze rozbrzmiał w jego uszach?
-Ona ma dziewiętnaście lat, powinna być radosna, powinna śpiewać pod prysznicem, tańczyć w deszczu i śmiać się z każdej błahej rzeczy, a nie tworzyć wokół siebie mur, jak w Alcatraz.
-A ty za punkt honoru obrałeś sobie pomoc akurat jej?
-A dlaczego by nie? Pomógłbym bez względu, czy byłaby to Gemma, Margo, czy jakakolwiek inna dziewczyna, żyjąca na tym świecie.Niebiesko-zielone oczy Louisa bacznie obserwowały niespokojnie chodzące ręce Harry'ego. Nie chciał nic już mówić, lecz za długo się znali, by ten mógł go oszukiwać.
Zaczęło mu zależeć na tej dziewczynie. I choć Lou nie wiedział dlaczego, czuł, że musiało być w niej coś wyjątkowego.
Coś jak magnes, który przyciągał Harry'ego, mimo, że Margo trzymała go na dystans.
-Dobra, nie ważne. Nie myślmy o tym, bo czuje, że zaraz mnie pobijesz- zaśmiał się radośnie, gdy rozmówca spojrzał na niego spod byka.
-Gramy?- zapytał, pokazując głową na stojącą w salonie konsole.-Własnie za to kocham niedziele.- wyjaśnił spokojnie rozwalony na kanapie Louis. Wszystko jest pozamykane, siedzi się w domu i nigdzie nie lata...żadnych dni odwiedzin.- dodał pod nosem, patrząc ukosem na Harry'ego.
-Nienawidzę niedziel.- skontrował brunet, myślami błądząc wokół słów przyjaciela. Wiedział jednak, nie może myśleć tylko o tym, bo w takim tempie dość szybko oszaleje.
Potrzasnął głową i napierając barkiem na przyjaciela, tak by ten nie widział monitora, zawołał radośnie.
-Giń Louisie Tomlinsonie!!!
CZYTASZ
I DARE YOU!
RomanceHarry, po oficjalnym ogłoszeniu przerwy zespołu, postanawia znów pomóc potrzebującym. Za namową Gemmy, trafia do ośrodka terapeutycznego "Over The Rainbow", gdzie opiekują się ludźmi w każdym wieku i po różnych przejściach. Właśnie tam spotyka, uzna...