– Okej, to chyba wszystko mamy ustalone.
Skrzywił się, jakbym zapomniała o czymś oczywistym.
– O co chodzi?
– Nic takiego. Chodźmy.
Na salę gimnastyczną szedł ze mną powolnym, pewnym krokiem. Chyba nie przeszkadzało mu nawet, że trzyma mnie za rękę. Tuż za drzwiami wręczyłam czekającemu za stołem nauczycielowi bilety, które kupiłam dla siebie i Bradleya, i poszliśmy dalej na główną salę. Muzyka była głośna, grana na żywo i nie za dobra. Kapela zwyciężyła w przesłuchaniach, które urządziliśmy na okoliczność tej imprezy, była więc najlepsza z tych najgorszych. Rok wcześniej wynajęliśmy dość popularny w naszych stronach zespół, ale biorąc pod uwagę „przystępniejsze" teraz ceny biletów, jak stwierdził pan Lund, tegoroczny budżet nam na to nie pozwolił.
Zobaczyłam swoje przyjaciółki i ich partnerów po drugiej stronie sali, zebrali się wokół wysokiego stołu. Na moment zamknęłam oczy i zmobilizowałam się, by użyć wszystkich swoich zdolności aktorskich; nie były wielkie, ale musiały wystarczyć. Idąc obok mnie, mój tymczasowy partner nie wyglądał nawet na zdenerwowanego. Oczywiście, że nie - on nie miał nic do stracenia.
- Moja siostra tańczy, więc sądzę, że na razie mamy spokój. - stwierdził.
Powędrowałam za jego spojrzeniem ku dziewczynie w błękitnej sukience o wielowarstwowym, napuszonym dole. Była śliczna – długie ciemne włosy, miła twarz. Nigdy dotąd jej nie widziałam, musiała być zatem młodsza ode mnie. Chociaż możliwe, że było inaczej. Wiedziałam przecież od niego, że właśnie się tu przeprowadzili. Chociaż jej partnera też nie kojarzyłam, więc wróciłam do teorii o młodszym wieku.
– Okej. Postarałbyś się może spoglądać na mnie tak, jakbyś szalał z miłości?
-Kapitan Ameryka szalał z miłości do ciebie?
Otworzyłam usta, gotowa w pierwszym odruchu potwierdzić, powstrzymałam się jednak, bo byłaby to nieprawda. My z Bradleyem... Cóż, byliśmy szczęśliwi, tak przynajmniej myślałam do dzisiejszego wieczoru. Przybrałam jeden z moich najlepszych kokieteryjnych uśmiechów,zadowolona, że znów mam pod kontrolą emocje, nad którymi musiałam zapanować na parkingu.
- Czyżbyś nie wiedział, jak wyrazić jakie uczucie?
Przez chwilę się koncentrował, po czym ogarnął mnie ognistym spojrzeniem. Łał. Dobry był.
- Może odrobinę za mocno.
Złagodził intensywność spojrzenia i wtedy po raz pierwszy zauważyłam, że ma niebieskie oczy. Niedobrze. Bradley miał brązowe.
- Aż tak fatalnie?
– Nie. Spojrzenie masz świetne. – Co oznaczało, że wiedział, jak to jest być zakochanym. To mnie brakowało tutaj punktu odniesienia. - Tylko masz denerwujący kolor oczu.
– Nigdy dotąd mi tego nie mówiono. Dzięki.
– Przepraszam. Jestem pewna, że w opinii dziewczyn twój wzrok jest marzycielski czy coś w tym stylu. – Bo taki był. – Tylko że...
– Bradley ma szmaragdowozielone? Nie, brązowe niczym roztopiona czekolada?
Wybuchnęłam śmiechem, bo złapał się za serce i oznajmił melodramatycznym głosem:
O tak, wspaniale roztopione. – Nasze spojrzenia się spotkały. – Zupełnie jak u ciebie.
– Właściwie jego oczy są bardziej czekoladowe, a moje wpadają w sepię, ale... –Potrząsnęłam głową, starając się nie zgubić wątku. – Postaraj się więc nie łapać z nikim kontaktu wzrokowego.
– I nie będzie to ani trochę upiorne. Sądzisz, że twoje przyjaciółki pamiętają kolor oczu gościa, którego jeszcze nie poznały? Rzeczywiście tak wiele opowiadałaś o jego oczach?
– Nie. No, po prostu widziały kilka jego zdjęć. - odpowiedziałam.
– Widziały jego zdjęcia? – Otworzył szeroko oczy. – Jak według ciebie sobie z tym poradzimy?
– Cóż, były robione z pewnej odległości. A na jednym było pół jego twarzy. – Ku mojej rozpaczy Bradley nie przepadał za robieniem mu zdjęć. – I minęło już trochę czasu, od kiedy dziewczyny je widziały. Myślę, że jesteście na tyle podobni, że to ujdzie. Tylko popracuj nad unikaniem kontaktu wzrokowego w nieupiorny sposób.
Chwycił moją dłoń, pocałował ją, obdarzył mnie tym swoim ognistym spojrzeniem i rzekł:
- Oczy i tak mam zwrócone tylko na Ciebie.
Był naprawdę dobry, roześmiałam się.
- Widzę moje przyjaciółki. Chodźmy.
– Czemu twoje przyjaciółki nie wierzą w moje istnienie, skoro widziały zdjęcia? – zapytał,gdy przepychaliśmy się przez tańczących.
– Dlatego że studiujesz na Uniwersytecie Kalifornijskim i to ja zwykle cię odwiedzałam.Kiedy przyjeżdżałeś tutaj, wolałeś spędzać czas tylko ze mną, a nie w towarzystwie moich przyjaciółek.
- Jestem więc snobem. Już łapię.
- Tego nie powiedziałam.
- Kiedy mnie odwiedzałaś, trzymaliśmy się z moimi przyjaciółmi?
- Nie. Widywaliśmy się rzadko, więc kiedy do tego dochodziło, nie chcieliśmy mieć do czynienia z innymi ludźmi.
- Okej, ukrywałem Cię przed światem?
- Niezupełnie, sama trochę tego chciałam. A poza tym, skoro na przyjazd na mój bal maturalny poświęciłeś całe trzy godziny, niewątpliwie liczyłeś się z tym, że poznasz wszystkie moje przyjaciółki. – Dziwacznie było mi z nim rozmawiać tak, jakby rzeczywiście był Bradleyem.Potrząsnęłam głową. – On liczył się z tym, że pozna moje przyjaciółki.
- I mimo to, zerwał z tobą na parkingu, zanim do tego doszło?
Zagryzłam wargi. Jeszcze dziesięć kroków i będziemy z całą paczką, nie zdążyłabym więc wyjaśnić mu, że to ja paskudnie potraktowałam Bradleya. Że gdy zobaczyliśmy się pierwszy raz od dwóch tygodni, powiedziałam mu, że moje przyjaciółki padną. A chodziło mi o to, że tak zabójczo wyglądał. I właśnie coś takiego należało powiedzieć. Nie powinnam się przejmować tym, co pomyślą sobie dziewczyny. Chociaż trudno byłoby o tym nie myśleć, skoro od dwóch miesięcy zasypywały mnie pytaniami o jego istnienie i od dwóch miesięcy bez tego o nim opowiadałam. A wszystko przez Jules. Nie należało aż tak się jej podkładać.
Pierwsza zauważyła mnie Claire i wyglądało na to, że na widok mojego partnera w jej oczach rozbłysła ulga. Nam dwóm było do siebie najbliżej i to ona zawsze stawała w mojej obronie.
- Gia!
Na jej wołanie odwróciła się cała reszta.
Wyraz twarzy Jules był bezcenny; jej uśmiech wyższości przeszedł w lekkie rozdziawienie ust.I chociaż raz Laney nie robiła litościwej miny. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Poznajcie się, to jest Bradley.
909 słów! ♥♥
AUTORKA