Rozdział I (part 1)

85 3 0
                                    

Gdy jechaliśmy na lotnisko zastanawiałam się, czy wszystko zabrałam i myślałam, czy moim starym kompletnie odbiło, że wysyłają mnie do internatu i że tam poprawię swoje zachowanie. Teraz prawdopodobnie podjęli najgłupszą decyzję w ich życiu, pozwalając mi tam zamieszkać, no powiedzmy sobie szczerze - zrobię tam rozróbę... Moi rodzice myślą, że jestem ich idealną córeczką z idealną średnią, ale nie dopuszczają do siebie myśli, że ja mam własne życie i nie potrzebuję w nim studiować na Oxfordzie, gdzie oczywiście chcą abym poszła.

Po czterech godzinach lotu samolotem na lotnisku czekała już na mnie taksówka - mały, wyblakły, z zacinającymi się drzwiami samochód. Szybko pożegnałam się z tatą i wsiadłam do auta. Przez całą drogę dookoła był piękny las, trawa miała śliczny odcień zieleni a kwiaty mieniły się kolorami.

Gdy jechaliśmy przez las ruch krzaka przy drodze przykuł mój uwagę. Zobaczyłam cień poruszający się między gałęziami. Gdy się przy patrzyłam mogłam dostrzec sylwetkę dużego zwierzęcia.

W mojej głowie tłoczyły się myśli. Nie widziałam dokładnie co tam było, ale przypominało wielkiego psa.

Zapukałam w szybę dzielącą mnie od kierowcy i gdy szyba się rozsunęła zapytałam:

- Przepraszam, czy w tym lesie są wilki?

- Raczej nie, ostatniego wilka widziano tutaj kilkadziesiąt lat temu, a skąd to pytanie?

- Wydawało mi się, że właśnie jednego widziałam... Zresztą nie ważne, jak daleko do kampusu?

- Już jesteśmy - oznajmił i wskazał palcem na wielki budynek stojący za rogiem.

- Matko, jest ogromny!

Taksówkarz zaśmiał się pod nosem i popatrzył na licznik.

- Będzie 10.50 - powiedział nawet się do mnie nie odwracając, tylko wystawiając rękę po pieniądze. Wyjęłam kasę z tylnej kieszeni jeansów i podałam mu ją. Wysiadłam i podeszłam do bagażnika po torby. Gdy go zamknęłam nawet nie zdążyłam podziękować, bo samochód już ruszył. Obróciłam się i stanęłam twarzą w kierunku dużego, dwupiętrowego budynku z czerwonej cegły. Nad drewnianymi, dwuskrzydłowymi drzwiami wisiała tabliczka z wielkim napisem: NYS. Nikt wcześniej nie powiedział mi od czego tak naprawdę to jest skrót. Weszłam po schodach z białego marmuru na duży ganek, na którym było kilka doniczek z p

Pkwiatkami. Nacisnęłam klamkę z nadzieją, że drzwi się otworzą, ale tak się nie stało. Już chciałam zapukać, kiedy ktoś otworzył je z takim impetem, że się wywaliłam. Gdy odzyskałam równowagę i usiadłam, popatrzyłam w górę i zobaczyłam chłopaka: wysokiego bruneta z ciemnymi, prawie czarnymi oczami, ostrymi rysami twarzy i pełnymi ustami.

- Przepraszam - powiedział chłopak - Uderzyłem cię?

W tym momencie, mimo tego, że był całkiem przystojny, jego pytanie mnie wkurzyło.

- Nie - syknęłam przez zaciśnięte zęby - wiesz te drzwi mają to do siebie, że walą każdego, kto chce przez nie wejść.

- No to nie jest najlepiej, co ja gadam, jest bardzo źle - odparł. Przeszywał mnie wzrokiem, jakby miał w oczach rentgen i chciał sprawdzić, czy aby na pewno jestem prawdziwa. Głos miał taki, jakby bał się bardziej, czy jemu nic się nie stało. To zdenerwowało mnie na dobre.

- Z tobą czy ze mną? - zapytałam prawie wrzeszcząc - bo zdaje się, że to jednak ja oberwałam tymi drzwiami, a nie ty - w głosie miałam tyle jadu, że zdołałabym zabić słonia.

- Nie ważne. Co ty tu w ogóle robisz? Wiesz, chyba jednak nie chcę znać odpowiedzi. Nara.

Ominął mnie i zbiegł po schodach na żwirowaną ścieżkę i pobiegł w stronę ogrodu. Złapałam swoje torby i od razu tego pożałowałam, ponieważ prawe ramie przeszył mi taki ból, jakby coś zgniatało mi kości.

NightshadeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz