- Co się stało? - zapytałam słabym głosem.
- Zemdlałaś na zewnątrz gdy opatrywaliśmy ci wielką ranę na brzuchu – powiedział Sebastian.
Popatrzyłam na mój brzuch i rzeczywiście był tam opatrunek na cały brzuch a krew przesiąkała trochę przez bandaże.
- Wiem – powiedziałam drżącym głosem – Chodziło mi o to co się stało wcześniej.
Wszyscy popatrzyli na mnie przestraszonymi oczami. Dopiero po minucie milczenia odezwała się Clary.
- Coś cię zaatakowało w lesie – widząc moją przerażoną minę dodała pośpiesznie – ale uciekło gdy do ciebie podeszliśmy.
Jeszcze raz spróbowałam się podnieść i tym razem zdołałam usiąść. Oparłam się plecami o oparcie, przyciągnęłam nogi do klatki i objęłam je rękami. Rana na brzuchu zapiekła okropnie ale zignorowałam ból. Poczułam pieczenie w oczach ale powstrzymałam łzy. Camille objęła mnie ramieniem i przyciągnęła do siebie a ja schowałam głowę w zagłębieniu jej szyi. Z oka popłynęła mi łza i spadła na koszulkę dziewczyny. Zamknęłam oczy i objęłam Camille w pasie.
- Cii – uspokajała mnie przyjaciółka. - Już dobrze. Wszystko dobrze.
Chciałabym żeby tak było. Nadal kręciło mi się w głowie, ale teraz doszły jeszcze mdłości więc odchyliłam się od Camille i zwymiotowałam na podłogę. Gdy wytarłam usta wierzchem dłoni zauważyłam na mojej ręce coś czarnego więc szybko spojrzałam na dół. Na podłodze była wielka czarna plama. Dopiero po chwili zauważyłam, że to co wzięłam za czarne w rzeczywistości było ciemnym czerwony. Krew. Wydałam z siebie zduszony okrzyk i zerwałam się z kanapy. Co nie było dobrym pomysłem, ponieważ od razu rozbolała mnie głowa i poczułam, że tracę grunt po nogami i upadam. Jedyne co zdążyłam pomyśleć to „O Boże. Znowu?” I dalej nic.