Siedziałam, wystukując stopami rytm piosenki, która chodziła mi po głowie.
Było już pięć minut po północy, a Lui jeszcze nie przyszła. Zawsze widziałam ją punktualnie o "naszej godzinie", idącą wesołym krokiem, skaczącą i krzyczącą moje imię.
Ale teraz, siedem minut po czasie, ja siedziałam tutaj sama. Zaczęłam się niepokoić, choć wiedziałam, że takie kilku-minutowe spóźnienie, każdemu może się przydarzyć.
Wstałam z krawężnika i zaczęłam nerwowo chodzić w kółko. Co chwilę rozglądałam się, czy gdzieś w oddali nie widać kołyszącej się postaci.
O godzinie 00:38 zaczęłam naprawdę się bać. Z powrotem usiadłam na chodniku, wmawiając sobie, że wszystko jest okej.
Przez maleńki ułamek sekundy, przed głowę przemknął mi pomysł, by po prostu wrócić do domu. Lecz szybko wygoniłam tą niedorzeczną myśl z głowy.
Czekałam już dobre pare godzin, dochodziła trzecia, gdy z ciemności wyłoniła się jakaś osoba. Odetchnełam z ulgą i podniosłam się z miejsca. Podbiegłam do dziewczyny z uśmiechem. Gdy osobę oswietliło światło latarni, moja mina automatycznie zrzedła.
Nie była to rzadna Luiza. Przede mną stała jakąś obca kobieta z potarganymi włosami i brudnymi ubraniami.
- Co ty tu robisz, dziecko?- odezwała się oschłe.
- Ja... - zaczęłam łamliwym głosem - Ja na kogoś czekam.- odparłam już nieco śmielej.
- O tej porze?!- oburzyła się- Zmykaj lepiej do domu, dziewczynko.
- Dobrze- odpowiedziałam, kierując się w stronę swojego miejsca zamieszkania.
Nie miałam wcale zamiaru wracać. Ja musiałam zaczekać na Luize.
Poczekałam, aż kobieta sobie pójdzie i usiadłam na chodniku.
Podkuliłam kolana i schowałam w nich głowę. Zachciało mi się płakać. Bardzo zależało mi na Lui, chciałam by przyszła.
Wstałam, gdy nagle poczułam około piecdziecięcio pięcio kilowy ciężar na plecach. Nie wytrzymałam i runęłam jak długa na ziemię. Zdarłam sobie przy tym prawe kolano do krwi i łokieć. Wciągnęłam szybko powietrze ustami, wydając z siebie "syk".
Dopiero po opanowaniu pieczenia, zainteresowałam się osobą, która na mnie wskoczyła.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam Luize, szczerzącą się od ucha do ucha. Ale to nie uśmiech przykuł moją uwagę. Dziewczyna była przebrana i pomalowana. Jej twarz była blada, oczy podkrążone, miała trochę plam ciemnej krwi i włosy potargane. Ubrana była w żółtą deszczówkę i dżinsowe ogrodniczki. Wszystko było poplamione krwią.
Zaśmiałam się, zapominając ile na nią czekałam i, że przez nią krwawię. Od razu rozpoznałam tą postać.
- Podoba Ci się? - zapytała wesoło.
- Strasznie realistyczne- powiedziałam, kładąc nacisk na słowo "strasznie".
- Cholera, gwiazdeczko, co Ci się stało?!- zbulwersowała się, patrząc na moje kolano i łokieć.
- Jedno: nie przeklinaj! Drugie: to ty na mnie wskoczyłaś jak opętana!
Luiza otworzyła szerzej oczy. Dotknęła mojego kolana, a gdy zamknełam mocno oczy, wyjęła z kieszeni chusteczkę. Lekko zmoczyła ją własną śliną i przyłożyła do mojej nogi.
- Ał- syknęłam z bólu.
- Już, już, gwiazdeczko. Jeszcze chwilkę. Trzeba to przemyć. - powiedziała z troską.