3

437 53 9
                                    

Kiedy dziś wstałem, Bóg był zdruzgotany. Siedział na kamieniu, obok drzewa rajskiego, rozmawiając z nim.
Podszedłem bliżej w celu przyjrzenia się sytuacji, oceniając jak bardzo jestem upośledzony.
Będąc kilka metrów dalej dostrzegłem syczącego węża naprzeciwko Boga. Ten zaś odwrócił się w moją stronę, a na Jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.
- Synu, czy ty masz zamiar podpisać pakt z wężem wygnanym? - zapytał, twardo patrząc mi w oczy. Tym razem nie zauważyłem gada w pobliżu.
Wtedy pomyślałem, że mam schizofrenię. Lub rozdwojenie jaźni. W każdym razie postanowiłem kontynuuować, bo jeśli to był sen, wcale nie nieciekawy.
- Tak. - przyznałem chwiejnym głosem, przez chwilę nie mając pewności o słuszności dokonanego wyboru.
- Źle robisz. Opamiętaj się, póki jeszcze możesz.

Zawahał się chwilę, spoglądając w dół.
- Idę do psychologa. Dzisiaj znowu nie odmówiłem Stefkowi, kiedy poprosił mnie o więcej odwagi przy modlitwie. Załatwiłem mu dużo piwa u znajomego. Wiesz jak to się skończyło? Nie tknął ani jednego, a później miał pretensje, że w ogóle mu nie pomagam! To ci heca! Albo stara Georgia! Ta też niezła. Choruje na raka macicy i wiesz co? Modli się codziennie o wyzdrowienie, ale chemii czy leków nie dotknie, no nic! Żadnych operacji i liczy na cud. Po co ja im dałem medycynę, pierwiastki i wybitnych lekarzy? A takich przypadków jest wiele! Kiedyś zrobię kolejną powódź, jak za czasów Noego. - stwierdził i machnął ręką, kiedy ja stałem osłupiały.
- Jest tu.. Psycholog? - Otóż to, jest tu psycholog?
- Oo, a nawet dwanaście milionów. - uśmiechnął się. - No, złaź na dół, ktoś tam szlocha pod twoimi zwłokami.
- Mam pytanie. - naszła mi na myśl od dawna nurtująca zagadka. - Gdzie są samobójcy?

Bóg zwrócił się w moją stronę i z powagą westchnął.
- Gdybym to wiedział, wszystkich zgarnąłbym do siebie.
- Jak to? Przecież sam ich wysyłasz do piekła? Tak słyszałem. - dociekałem z ciekawości.
- Ja? Głupoty! Jaki jest sens karać samobójców wysyłając ich do piekła, skoro piekło musieli mieć już na ziemi? Ich dusz nie ma. Odbierają sobie sami życie, nie robi tego ani Szatan, ani tym bardziej ja. Co z tym idzie? Nie wiem. Ale dusze samobójców są daleko stąd, jeśli nie wcale.

Zamyśliłem się. Nie grało mi jedno.
- Szatan nie zabiera? Jest Bóg pewny? Przecież to on nakłania do złego, czyż nie?
- Głupiś! Wola człowieka, a Szatan to dwie różne rzeczy! Opętanie. To jest właśnie zabrane życie przez Szatana. Próbuje doprowadzić do śmierci, zawładnąć ciałem i duszą, doprowadzić do klęski. A samobójstwo? Rozdajesz sobie samemu karty. Nikt ci nie każe, a ja chcę pomóc. Kocham cię, nigdy o tym nie zapominaj, synu.

Po tym wyznaniu zniknął. Chytrze.
Pomyślałem o matce i w tym momencie pojawiłem się przy niej, kiedy ściskała moją bladą rękę. Oczy miała podkrążone i zaczerwienione. Posmutniałem i natychmiast zechciałem stanąć przed nią. Tak naprawdę.
Znów pomyślałem o diable, który zaoferował mi pomoc.
Schody prowadzące w dół wykopały się przede mną. Nie zastanawiałem się długo.

Dotarłem do okrągłego stolika i usiadłem wygodnie. Po chwili usłyszałem śmiech i warczenie - przeraziłem się, jednak postanowiłem zachować zimną krew. Wszystko doskonale pamiętam i nigdy nie zapomnę.
- Wyczuwam twoją niepewność. Umowa, chłopcze! - słyszałem głos, jednak w ciemności nie potrafiłem odnaleźć jego źródła.
- Muszę przemyśleć. Rozmawiałem dzisiaj z Bo..- rozległ się potworny krzyk, wręcz wrzask. Piskliwy i gorzki, niski, lecz wysoki, donośny i przeszywający. Szepty w innym języku towarzyszyły mi przez kilka następnych minut. Nie miałem odwagi, by cokolwiek z siebie wykrztusić.
- Twoja matka umiera w środku! Umrze, umrzeee! Jeśli nie podpiszesz paktu, umrze boleśnie. - chichotał z podniecenia.
- Podpiszę! Daj mi czas, proszę. - odrzekłem błagalnym tonem.
Cisza.
- Dobrze. Dam ci czas. Pamiętaj, zgódź się na jedną duszę. Jakąkolwiek, chcę po prostu duszę wzamian za twoje wskrzeszenie.
- Masz to jak w banku.

I odszedłem. Tak po prostu.

Popełniłam samobójstwo: Pomóc może, Boże?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz